4 lutego 2023

Fałszerze i żaby czyli zostałeś wybrany by poznać "innego Jezusa"

 Dla chrześcijan narodzonych na nowo i opierających swą wiarę wyłącznie na Słowie Bożym jest oczywiste, że nie wolno malować obrazów przedstawiających osoby Boskie i oddawać im czci. Dla człowieka pełnego autentycznej bojaźni Bożej jest wręcz nie do pomyślenia by mógł oddawać cześć jakiemuś wizerunkowi. „Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie.” (Ew. Jana 4, 24). W tym kontekście sama idea, by próbować namalować Boga wydaje się żałosna i wręcz śmieszna (gdyby nie była grzeszna).

Dzisiaj tworzenie bałwochwalczych wizerunków nie jest tak proste do zidentyfikowania. Współczesna kultura subtelnie podsuwa nam obrazy z internetu, filmy itp. Jednym z takich przypadków jest serial „The Chosen” [Wybrani], amerykańska produkcja filmowa, mająca swoją premierę w 2017 roku. Dziś liczy już kilkanaście, jeżeli nie więcej, odcinków w kilku tzw. sezonach. Serial dostępny jest poprzez aplikację na urządzenia mobilne, ale jest także do znalezienia w internecie, z możliwością oglądania z polskimi napisami.

Nie jest to wierna ekranizacja ewangelii, choć bazuje na ich przekazie. Jest oczywiste dla każdego czytelnika Nowego Testamentu, że ewangeliści nie dokonywali drobiazgowego, skrupulatnego opisu każdego wydarzenia, a tym bardziej tego, co wydarzało się „pomiędzy” nimi, całej codzienności Jezusa i Jego uczniów. I te luki postanowili wypełnić twórcy „The Chosen”. Już ponad 120 milionów ludzi na całym świecie obejrzało przynajmniej część dostępnych odcinków serialu.

Przeczytałem fragment wywiadu z twórcą i reżyserem (Dallas Jenkins) tego serialu, w którym opowiada skąd pojawił się pomysł: „Pasjonuje mnie opowiadanie starej historii tak, by ludzie odczytali ją… na nowo”. Dodaje jeszcze: „Gdy oglądam filmy o Jezusie, ciężko mi wczuć się w opowiadane historie. Najważniejsze wątki już przecież słyszałem, a rzadko kiedy takie projekty głębiej pochylają się na przykład nad wątkami pozostałych postaci. Przez to bohaterowie drugoplanowi wydają się straszne papierowi i bezosobowi”. Reżyser chce pokazać Pana Jezusa oczami ludzi, którzy żyli wokół Niego. Razem z nim odkrywamy więc postacie Szymona Piotra, Mateusza, Marii Magdaleny czy Nikodema. „Nie mogliśmy powstrzymać się od uosobienia w postaciach tego, co w nich najważniejsze: lekkomyślności, trudnej przeszłości, pobożności czy desperackiego pragnienia zmiany. I, ostatecznie, ich odkupienia” – dodaje Jenkins.

Po obejrzeniu pierwszych filmów serii sam uznałem, że twórcy wykonali kawał dobrej roboty. Stałem się fanem serialu, podobnie jak wielu znajomych braci i sióstr. Filmowy Jezus emanował ciepłem, pokojem i tym czymś, czym w oczywisty sposób powinien emanować Boży Syn. Zwykła codzienność, relacje z faryzeuszami i Rzymianami, trudne warunki bytowe w Galilei – wszystko to przybliżało mi jedynie postać Jezusa i tłumaczyło wiele ewangelicznych wydarzeń. „Połykałem” wręcz kolejne odcinki, czując niewątpliwą korzyść duchową, jaką odnoszę z aktywnego oglądania serialu.

Do czasu. Po kilku odcinkach akcja nagle drastycznie się załamała, z potoczystej narracji pełnej błyskotliwych obrazów i bezpośrednich wręcz cytatów biblijnych niewiele zostało. Postać Jezusa pojawiała się coraz rzadziej, zamiast tego ekran zaczęły wypełniać miałkie i nic nie wnoszące, dziwne rozmowy pomiędzy apostołami na tematy nie znajdujące swego odbicia w ewangeliach. Na dodatek coraz częściej zaczęła się pojawiać Maria, matka Jezusa, jakoby mieszkając w obozie apostołów towarzyszących Mistrzowi i pełniąca rolę mentorki i wyroczni w wielu sprawach duchowych. No i tu zapaliła mi się (nie tylko mnie jak wiem) czerwona lampka. To zdecydowanie sprzeczne z przekazem ewangelicznym, matka Jezusa podobnie jak Jego bracia nie wierzyli w Niego (Ew. Jana 7, 5) w czasie publicznej służby Jezusa. Mało tego, wstydzili się Go, uważali, że postradał zmysły i chcieli wspólnie powstrzymać Jezusa od kontynuowania działalności i pochwycić Go. Bez ogródek pisze o tym Marek (Ew. Marka 3, 21-22), ale także Łukasz i Mateusz przytaczają opis tego wydarzenia (Ew. Łukasza 8, 30; Ew. Mateusza 12, 46-49. Trudno też zaakceptować Jezusa, denerwującego się przed wygłoszeniem tzw. kazania na górze, spędzającego noce na ćwiczeniach oratorskich i zastawiającego się głośno, jakich zwrotów najlepiej użyć podczas przemawiania do tłumów. Pominę już moment, gdy Chrystus radzi się swojej matki jak ma się ubrać na to ważne wydarzenie…

No ale to był właśnie moment, w którym stwierdziłem, że już dosyć i że za chwilę zacznę zapewne oglądać jakąś dziwaczną telenowelę, będącą projekcją wyobrażeń o Jezusie kogoś, kto nie czytał Biblii albo Słowo Boże nie jest dla niego nic warte. Wydaje się, że kluczem do podkreślanej wielokrotnie w recenzjach serialu uniwersalności jest fakt, że każdy może go współfinansować. Jest chyba oczywiste, że najbardziej hojni donatorzy (wśród których znalazł się Kościół Mormonów ale także organizacje katolickie) uzurpują sobie prawa do decydowania  o jego kształcie. Nie przypadkiem serial zbiera najlepsze recenzje właśnie w tych właśnie środowiskach, dla których Słowo Boże nie jest najwyższym autorytetem (mówiąc oględnie).

Wszystkim, których zaintrygowałem tą swoistą, niepełną recenzją: z czystym sumieniem  polecam pierwszy sezon serialu. Można przeżyć przez te kilka odcinków naprawdę ciekawą przygodę z Jezusem. Potem zalecam ostrożność i częste zaglądanie do Biblii… albo wykasowanie aplikacji z telefonu.

„The Chosen” to przykład medium, które może nam zaaplikować obraz Jezusa, zdecydowanie odbiegający od tego, jaki widzimy w Słowie Bożym. Najgorsze jest to, że robi to bardzo sprytnie i po raz kolejny można tu odwołać się do anegdoty o żabie, która daje się ugotować w garnku, w którym stopniowo podnoszona jest temperatura wody, aż do wrzenia. Nie dajmy się sprowadzić do poziomu naiwnej żaby, nie dajmy się „ugotować”!

31 grudnia 2022

Kto umie pisać na sercach?

Niedawno ponownie wróciłem do lektury Księgi Przypowieści Salomona i jak to bywa z lekturą Słowa Bożego uderzyły mnie słowa, których wcześniej jakby tam nie widziałem. „Nie zapominaj, synu, mej nauki i niech twe serce przestrzega mych przykazań, bo one przedłużą ci dni i lata życia i na pewno pogłębią twój pokój. Niech cię nie opuszcza łaska ani prawda, zawiąż je sobie na szyi, wypisz na tablicy swego serca, a znajdziesz życzliwość i uznanie w oczach Boga oraz w oczach ludzi.” (7, 1-3).

Salomon poucza młodego czytelnika (bo taki jest generalny cel tej księgi), by wypisał przykazania (z nimi wiąże się łaska i prawda) na tablicy swojego serca. Sam ma to zrobić! Uważnemu czytelnikowi Biblii od razu zapalić powinna się zapalić tzw. czerwona lampka (jak widać mnie zapaliła się dopiero po wielu latach lektury). Wszak ten zwrot zawarty jest w jednym z najbardziej znanych, proroczych wersetów Starego Przymierza, w Księdze Jeremiasza: „Oto idą dni — oświadcza PAN — gdy zawrę z domem Izraela i z domem Judy nowe przymierze. Nie takie przymierze, jakie zawarłem z ich ojcami w dniu, gdy ich ująłem za rękę, aby ich wyprowadzić z Egiptu. Tamto przymierze ze Mną oni zerwali, chociaż Ja byłem ich panem — oświadcza PAN. Teraz jednak zawrę z domem Izraela takie przymierze — oświadcza PAN: Moje Prawo włożę w ich wnętrza i wypiszę je na ich sercach. Ja będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem." (Jeremiasza 31, 31-33)

Jeremiasz wyraźnie prorokuje, że takie dni dopiero nadejdą i wiemy, że nadeszły dopiero ok. 1000 lat po napisaniu cytowanych słów przez Salomona i ok. 500 lat po proroctwie Jeremiasza. To nowe przymierze zawarte zostało przez krew Jezusa Chrystusa.

A jak było za czasów Salomona i Jeremiasza? Może Bóg jednak także coś wypisywał na sercach swojego ludu? Jeremiasz nam to odkrywa i nie jest to bynajmniej pokrzepiające przesłanie: „Grzech Judy wykuty jest rylcem żelaznym, ostrzem z krzemienia wyryty na tablicy ich serca i na rogach ich ołtarzy” (Jeremiasza 17, 1)

Owszem, możemy sami próbować lukrować nasze życie, twierdzić, że zmieniliśmy się, bo ciężko nad tym pracowaliśmy. Ot, tak zebraliśmy się w sobie, zaparliśmy się i… Izraelici bardzo chcieli tak zrobić. Salomon uważał, że jeśli da wystarczająco dobre rady czytelnikom, to oni zmienią się, po prostu je stosując. Prawda jest jednak taka, że tylko Bóg daje moc do przemiany życia. Jezus powiedział o tym dobitnie Nikodemowi w trakcie nocnej rozmowy: „Ręczę i zapewniam, że kto się nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego. Co się narodziło z ciała, jest ciałem, a co się narodziło z Ducha, jest duchem. Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się na nowo narodzić." (Ew. Jana 3, 5-7).

Nikodem dokładnie znał (prawdopodobnie w dużej części na pamięć, podobnie jak wielu uczonych rabinów) Torę i pisma proroków, znał też oczywiście zalecenie Salomona odnośnie konieczności samodzielnego zapisywania przykazań na sercu. Znał też na pewno proroctwo Jeremiasza, ale umieszczał je zapewne w nie dającej się przewidzieć przyszłości. Reprezentował sposób myślenia żydowskich elit, że trzeba sobie jakoś samemu radzić z doskwierającym jarzmem Prawa. Boży nakaz zawarty w 5. Księdze Mojżeszowej 6, 6-9 („Niech te słowa, które ja ci dziś przykazuję, będą w twoim sercu. Wpajaj je swoim dzieciom, mów o nich, gdy jesteś w domu, gdy odbywasz podróż, przed snem i kiedy wstajesz. Przywiąż je sobie jako znak do ręki i niech ci one będą przepaską na czole. Wypisz je też na odrzwiach swego domu i na swoich bramach”) Żydzi potraktowali literalnie, wiążąc rzemyki z tekstami Tory wokół swoich palców i zakładając rytualne szkatułki tefilim z wersetami na swoje czoła oraz umieszczając wybrane fragmenty Tory w tzw. mezuzach na odrzwiach domów. Nie dało to nic poza stwarzaniem pozorów ludzkiej sprawiedliwości i rozbudowywaniem martwych rytuałów.

Ale łatwo nam dziś krytykować Izraelitów sprzed 3000 czy 2000 lat. Trudniej spojrzeć krytycznie na siebie i otwarcie odpowiedzieć sobie na pytanie – czy całkowicie polegamy na łasce Jezusa Chrystusa i doświadczamy dzięki Niemu przemiany serca (jeśli naprawdę uwierzyliśmy w Niego). A może nadal staramy się coś tam „dobrego” i „poprawnego” sami wypisywać w naszych umysłach i sercach? Ale Jezus mówi wyraźnie: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi obfity owoc, bo beze Mnie nie jesteście w stanie nic uczynić." (Ew. Jana 15, 5) 

9 kwietnia 2022

Prawa

Dzisiaj usłyszałem niebywałą historię. W jednym z ukraińskich szpitali, zrujnowanych przez rosyjskich najeźdźców, żołdacy pozostawili na ścianie napis: „Dlaczego uważacie, że należy się wam dobre życie?”. Z pewnością, atak na szpital i bezbronnych, chorych ludzi, oczekujących raczej opieki i bezpieczeństwa niż nagłej śmierci z rąk wrogiej armii – to wręcz kwintesencja tego, że „dobre życie” odeszło.

Po pierwszym szoku po usłyszeniu tej wiadomości, zacząłem rozmyślać o tym, co Słowo Boże mówi o naszej nadziei na dobre życie. Czy nam się ono należy? Samo pojęcie, że cokolwiek nam się „należy” tutaj, na tym świecie, jest zdecydowanie nie do znalezienia w Biblii.

Wręcz przeciwnie, po upadku pierwszych ludzi i wygnaniu ich z ogrodu Eden Bóg skierował do Adama słowa, określające jakość jego przyszłego życia: „Z powodu ciebie ziemia będzie przeklęta! W trudzie będziesz zdobywał pożywienie i to po wszystkie dni swojego życia! Będzie ci rodzić ciernie i osty, a pokarmem ci będą zbiory pól. W pocie czoła będziesz jadł chleb, aż powrócisz do ziemi, gdyż z niej zostałeś wzięty — bo jesteś prochem i obrócisz się w proch.” (1 Mój 3, 17-19 ). To bardzo trudne do przyjęcia słowa i chyba często o nich zapominamy, żyjąc (szczególnie w naszych europejskich warunkach) tak naprawdę w komforcie.

Nie bardzo wiadomo dlaczego uważamy, że taki właśnie poziom życia, bezpieczny, dostatni i wygodny, nam się należy. Bo zapracowaliśmy na to? Bo zapracowały minione pokolenia? I raczej nie myślimy wtedy o dziedzictwie, jakie zostawił nam Adam. A to właśnie z tą spuścizną związane jest, że to trud, nieszczęście i śmierć są normą na tym świecie a powodzenie, dostatek i beztroska – niezasłużoną łaską. Zadając pytania o to, dlaczego tyle zła na świecie, pomijamy słowa Jezusa: „Czy myślicie, że ci Galilejczycy, którzy tyle wycierpieli, gorsi byli od wszystkich pozostałych Galilejczyków? Zapewniam was, że nie! Jeżeli nie będziecie pokutowali, wszyscy podobnie zginiecie. Albo czy sądzicie, że owych osiemnastu, na których runęła wieża w Siloe i zabiła ich, bardziej zawiniło niż wszyscy pozostali mieszkańcy Jerozolimy? Zapewniam was, że nie. Jeżeli nie będziecie pokutowali, wszyscy podobnie zginiecie.” (Ewangelia Łukasza 13, 2-5)

Dostatnia codzienność jak nic innego potrafi zatrzeć nam perspektywę, w jakiej powinniśmy postrzegać nasze życie. Biblijną perspektywę. Job, wspaniała postać z prawdopodobnie najstarszej księgi Słowa Bożego, powiedział gdy spadły na niego niewyobrażalne klęski: „Nagi wyszedłem z łona matki mojej i nagi również tam wrócę. Pan dał, Pan wziął. Niech imię Pańskie będzie pochwalone” (Hi 1:21). Apostoł Paweł stwierdził zaś: „Nic bowiem nie przynieśliśmy na ten świat, nic też wynieść nie możemy.” (1Tm 6:7)

Jedyna Osoba, która miała prawo nie tylko do dobrego życia, ale do WSZYSTKIEGO, wyrzekła się tego dobrowolnie. „Bądźcie względem siebie tacy jak Chrystus Jezus. On, choć istniał w tej postaci, co Bóg, nie dbał wyłącznie o to, aby być Mu równym. Przeciwnie, wyrzekł się siebie, przyjął rolę sługi i był jak inni ludzie. A gdy już stał się człowiekiem, uniżył się tak dalece, że był posłuszny nawet w obliczu śmierci, i to śmierci na krzyżu. Dlatego Bóg szczególnie Go wywyższył i obdarzył imieniem znaczącym więcej niż wszelkie inne” (Filipian 2, 3-9)

Jeden z wielkich mężów Bożych, zwracając kiedyś uwagę na częste wśród chrześcijan dyskusje na temat należnych im praw, podsumował je krótko: „Chrześcijanin ma jedno prawo – prawo do wyzbycia się wszelkich swoich praw”. Dlaczego? Bo chrześcijanin ma być (jest) naśladowcą Jezusa Chrystusa.

Napis na ścianie ukraińskiego szpitala z pewnością szokuje, budzi gniew i sprzeciw. Także dlatego, że przede wszystkim w zamierzeniu miał upokorzyć, upodlić, odebrać nadzieję. Przyznaję – zszokował i rozgniewał także mnie. Ale pokazał mi także jak daleko moje „codzienne” myślenie i stosunek do otaczającej mnie rzeczywistości zostały poddane regułom tego świata.

Dlatego wszyscy powinniśmy nieustannie przypominać sobie wezwanie apostoła Pawła: „Wiecie, że macie zedrzeć z siebie starego człowieka, który hołdował dawnemu sposobowi życia i którego niszczyły zwodnicze żądze. Zamiast tego macie poddawać się odnowie w duchu waszego umysłu i oblec się w nowego człowieka, stworzonego według Boga w sprawiedliwości i świętości prawdy.” (Efezjan 4, 22-24). Tylko taki, narodzony na nowo człowiek, ma obietnicę dobrego życia. Dobrego Życia na wieki.

21 lutego 2022

Już czas - by przestać obnosić się ze swoim duchowym kalectwem

 Od lat wszelkiej maści ekumeniści podpierają swe działania, zmierzające do zjednoczenia denominacji ewangelikalnych i protestanckich z kościołem rzymsko-katolickim słowami Jezusa „aby byli jedno”. Stały się niemal hasłem ruchu ekumenicznego, powtarzanym przy każdej okazji i obecnym na plakatach ekumenicznych eventów. Jest symptomatyczne i niemal symboliczne, że wyrażenie to jest wyrywane z kontekstu i świadczy o nieznajomości Słowa Bożego, a można przypuszczać, że także o celowym fałszowaniu sensu wypowiedzi Jezusa.

 Słowa „Aby byli jedno” są prezentowane jako „testament” Jezusa, pobożne życzenie, skierowane do uczniów i naśladowców. Ale to nieprawda – te słowa są częścią tzw. modlitwy arcykapłańskiej Jezusa, którą modlił się tuż przed swoim pojmaniem, przed Swoją męką: „Proszę nie tylko za nimi, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu uwierzą we Mnie. Proszę, aby wszyscy stanowili jedno. Ojcze, niech będą jedno z Nami, jak Ty jesteś we Mnie, a Ja w Tobie. Niech stanowią jedno, aby świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś. Przekazałem im chwalę, którą Ty Mnie obdarzyłeś, aby byli jedno, jak Ty i Ja stanowimy jedno. Ja w nich, a Ty we Mnie; obyż stanowili jedność doskonałą, przez co świat będzie mógł poznać, że Ty Mnie posłałeś i że ich kochasz tak, jak kochasz Mnie.” (Ewangelia Jana 17, 20-23)

 A zatem po pierwsze – nie były skierowane do apostołów wówczas i nie są skierowane do nas dzisiaj, a do Ojca. To oznacza, że to nie my mamy je realizować.

 Po drugie (i najważniejsze) – ciągłe przypominanie tych słów jako rzekomo niewypełnionych i wymagających zadośćuczynienia, oznacza, że uznajemy, iż modlitwa Jezusa nie została wysłuchana. MODLITWA JEZUSA CHRYSTUSA, SYNA BOŻEGO nie została wysłuchana! Czy ktoś, kto w ogóle ośmiela się tak myśleć zdaje sobie sprawę, co twierdzi? Przed grobem Łazarza Jezus powiedział: Ojcze! Dziękuję Ci, że mnie wysłuchałeś. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz, ale to powiedziałem ze względu na tłum stojący wokół, aby uwierzyli, że Ty mnie posłałeś.” (Ewangelia Jana 11, 41-42).

 Nie jest możliwe, żeby modlitwa Syna Bożego nie została wysłuchana przez Ojca. Dlatego Jezus mówił do Swoich uczniów: „I o cokolwiek prosić będziecie w imieniu moim, to uczynię, aby Ojciec był uwielbiony w Synu. Jeśli o co prosić będziecie w imieniu moim, spełnię to.” (Ewangelia Jana 14, 13-14)

 Ale pozostaje jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia. Ci, którzy uważają, że dzisiejsi uczniowie Jezusa „nie są jedno” sami najwyraźniej tej jedności nie widzą, nie doświadczają i najpewniej nigdy nie doświadczyli. To bardzo smutne, że ich to omija, ale może jeszcze smutniejsze jest to, że chcą przekonać innych, że ich „brak” (by nie powiedzieć – kalectwo), jest normą. NIE, NIE JEST NORMĄ!

 Normą jest Duch Jedności, którego doświadczają od czasu Pięćdziesiątnicy wszystkie prawdziwe dzieci Boże. Doświadczają gdy spotykają się z braćmi i siostrami w swoich zborach a także w jakichkolwiek społecznościach, gdzie Imię Jezusa jest wielbione i wywyższane, gdzie tylko On jest Panem. Doświadczają, gdy spotykają chrześcijan, pełnych Ducha Świętego, choćby mieszkali oni na co dzień na drugim końcu świata. „Wszyscy przecież w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscy też zostaliśmy napojeni jednym Duchem.” (1 Koryntian 12, 13). Jak widać tej jedności doświadczał także apostoł Paweł i niedoskonały z pewnością zbór w Koryncie. Ale stanowiący jedność w Duchu Świętym.

 I proszę więcej nie obnosić się ze swoimi niedostatkami. Trzeba je raczej dostrzec, pokutować i nawrócić się. I prosić innych o modlitwę. Tak, to jest emocjonalny wpis. Bo boli mnie wypaczanie słów mojego Pana, manipulowanie nimi, niewiara w Niego i Jego Wszechmoc! Już dość! Już czas!

19 listopada 2020

Świadectwo o zachwyceniu

  Zawsze z dużym dystansem, by nie powiedzieć ze zdziwieniem przyglądałem się pasjom ogrodniczym. Nie mogłem zrozumieć zachwytów nad kolejnym pączkiem czy nawet zaszczepioną jabłonką, które objawiali nawet moi dawni koledzy i koleżanki ze szkolnych ław. Sam nie wiem jak to się stało ale od kilku tygodni sam z podziwem i troską spoglądam na mój skromny „ogródek” w kilku zaledwie doniczkach. Imponuje mi i zachwyca niepowstrzymane parcie niepozornych roślinek do wypuszczania nowych pędów, listków a nawet kwitnienia. Jak to możliwe, że z małego pędu „uszczkniętego” gdzieś po kryjomu z jakiejś doniczki w przeciągu zaledwie dwóch tygodni powstaje imponująca wręcz roślinka z kilkoma już całkiem porządnymi listkami… Dziwne? To znaczy – dziwne żeby się tym zachwycać?

  Przyglądanie się z bliska takim procesom wiele uczy. Tak naprawdę nie da się wytłumaczyć tych cudów inaczej niż Boskim planem i interwencją, cokolwiek by tam sobie „uczeni” biolodzy i ewolucjoniści nie wymyślali. Ostatnio myślę o tym, że brak zachwytu, ba – brak w ogóle opcji zachwytu nad takimi procesami powstawania i wzrostu plasuje ich na absolutnie przegranej pozycji i kompromituje całkowicie!

  W Ewangeliach czytamy sporo o roślinach, ich dojrzewaniu, wzroście a szczególnie o wydawaniu owoców. Za dużo tych fragmentów by je tu wypisywać. Ale dzisiaj myślałem o tym, czy Jezus także zachwycał się tym cudem życia… Z Jego wypowiedzi to nie wynika. Moim zdaniem nie zachwycał się, bo było to dla Niego czymś oczywistym. Nie zachwycamy się raczej tym, że 2+2=4. Nasza wiara jest mała i jakkolwiek by nie była, nie da się porównać z Chrystusem. Chwałą Bogu, że umiemy się zachwycać. Myślę, że to dobrze o nas świadczy.

  Ale jednocześnie Jezus wiązał zawsze, jeżeli już używał „rolniczych” obrazów, wzrost i owocowanie z poddaniem się woli Bożej, z posłuszeństwem. Chyba najmocniej ale i najbardziej dramatycznie widać to nie w żadnej z przypowieści, a w autentycznej w historii o drzewie figowym (Ew. Mateusza 21, 18-19).

1 listopada 2019

Majestat śmierci?

  Ponieważ cała moja ziemska rodzina składa się z członków kościoła katolickiego zdarza się, że bywam na pogrzebach, którym przewodniczą księża. Bardzo często w ich mowach pogrzebowych przewija się pojęcie „majestat śmierci”. Za każdym razem elektryzuje mnie ten zwrot i za każdym razem zastanawiam się co on ma oznaczać. Niedawno to uczucie odżyło ze zdwojoną siłą, gdy takie słowa padły w przestrzeni publicznej, wypowiedziane w związku ze śmiercią Kogoś Ważnego.
  Majestat śmierci we wspomnianych mowach pogrzebowych traktowany jest jako fakt i oczywistość, której nie trzeba tłumaczyć i wyjaśniać. Ale co tak naprawdę autorzy tych słów mogą mieć na myśli? Według słownika majestat to dostojeństwo, powaga lub okazałość osób lub zjawisk, wskazujące na ich wielkie znaczenie i moc. Jak w świetle tej definicji ma się „majestat śmierci”?
  Bóg wybawił nas i wezwał do społeczności swoich wybranych nie ze względu na nasze uczynki, lecz zgodnie ze swym odwiecznym postanowieniem i łaską, przeznaczoną dla nas w Jezusie Chrystusie przed wszystkimi czasy. Teraz ukazał nam ją przez pojawienie się naszego Zbawiciela Chrystusa Jezusa, który pokonał (zniszczył, unieważnił, obalił, obezwładnił, pokonał, zgładził – w innych przekładach) śmierć i skierował nas ku życiu wiecznemu przez Ewangelię. – 2 List do Tymoteusza 9-10; Czy ktoś kto jest pokonany, zniszczony, obalony ma jakiś majestat? Możemy przytoczyć jeszcze List do Hebrajczyków (2:14): Ponieważ zaś dzieci uczestniczą we krwi i w ciele, dlatego i On także bez żadnej różnicy stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonał tego, który dzierżył władzę nad śmiercią, tj. diabła.
  Zaś Objawienie Jana (20:14) zapowiada: Następnie śmierć razem ze swoim królestwem została wrzucona do ognistego jeziora. Jaki majestat ma ktoś, o kim już wiadomo, że ma taką „świetlaną” przyszłość wraz z królestwem, którym dziś rządzi?
  To bowiem, co zniszczalne, musi przyoblec niezniszczalność, i to, co śmiertelne, przyoblec nieśmiertelność. A gdy już to, co zniszczalne, przyoblecze niezniszczalność, i to, co śmiertelne, nieśmiertelność, wówczas wypełni się słowo zapowiedzi: Zwycięstwo wchłonęło śmierć! Gdzie jest, o śmierci, twój triumf? Gdzie jest, o śmierci, twe żądło? Żądłem śmierci jest oczywiście grzech, mocą zaś grzechu — Prawo. Bogu jednak dzięki! On darzy nas zwycięstwem przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa. – 1List do Koryntian 15:53-57
  Dla czytelnika Słowa Bożego mówienie o majestacie śmierci jest całkowicie niezrozumiałe, ponieważ w wielu miejscach mówi ono o czymś wręcz przeciwnym. Skąd więc ten termin? Majestat to także coś co budzi nasz respekt czy nawet strach, lęk. Majestat wydaje się czymś, wobec czego jesteśmy bezsilni. No tak, tylko że tak śmierć mogą traktować chyba jedynie ci, którzy nie ufają temu, co o śmierci mówi Biblia (chociażby w przywołanych cytatach).
  I tu dochodzimy do sedna. Naturalny człowiek boi się śmierci i uważa ją za nienaruszalny, niepodważalny Koniec. To w jego oczach jest ona tym poważnym, dostojnym, silnym majestatem.
Ten, kto narodził się z Boga wie już, że skoro dzieci Boże są ludźmi z krwi i kości, On również przybrał ludzkie ciało, aby przez śmierć pokonać tego, który miał nad nią władzę – szatana. W ten sposób mógł wyzwolić ludzi, którzy przez całe życie byli zniewoleni strachem przed śmiercią. - List do Hebrajczyków 2,15; Strach przed śmiercią – tylko on może być źródłem takiego nabożnego lęku.  Ofiary oprawców, przetrzymywane przez nich długo w niewoli i karmione strachem często mówią, że ich prześladowcy wydawali im się obdarzeni charyzmą i majestatem, bo wydawali się niepokonani, „nie do ruszenia”. Ale my już nie mamy podstaw by tak myśleć o śmierci.

18 października 2019

Dzisiaj, teraz!

  Trudno chyba znaleźć wierzącego biblijnie chrześcijanina, który nie spotkałby się choć raz jeśli nie z agresją to przynajmniej ze zdziwieniem i niezrozumieniem gdy głosił ewangeliczną prawdę o życiu wiecznym i zbawieniu. Nie, nie tylko, że będzie ono dostępne w przyszłości. Z tym większość nominalnych chrześcijan zgodzi się ochoczo, dodając, że będzie to dla tych, którzy spełnią określone warunki.
  Nie, każdy kto czyta, rozumie i zachowuje słowa Ewangelii wie, że ma już DZISIAJ życie wieczne. Dlaczego? To proste – bo Jezus jest tym życiem. Jezus odpowiedział: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie. – Ew. Jana 14,6; A takie jest to świadectwo. że żywot wieczny dał nam Bóg, a żywot ten jest w Synu jego. Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota. To napisałem wam, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie żywot wieczny. - 1 list Jana 5:10-13 Czas teraźniejszy jest tu bardzo ważny. Jeżeli DZISIAJ mamy Jezusa w swoim życiu, DZISIAJ mamy dzięki niemu pełnię życia, które w Nim trwać będzie wiecznie.
  My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do żywota, bo miłujemy braci; kto nie miłuje, pozostaje w śmierci. - 1 list Jana 3:14; Ja przyszedłem, aby owce miały życie i to życie w całej pełni. – Ew. Jana 10,10. Czy „życie w pełni” oznacza życie w przyszłości, kiedyś tam? To już nie byłoby „w pełni”.
  Już nie pozostajemy w śmierci. Mówi o tym Biblia, ale potwierdza to też doświadczenie każdego narodzonego na nowo chrześcijanina, który został ożywiony duchowo do społeczności z Bogiem. Po to właśnie musimy narodzić się na nowo, do ŻYCIA. Oddawajcie siebie raczej Bogu, jako ożywieni z martwych. – wzywa nas apostoł Paweł w Liście do Rzymian 6,13
  Czytamy bowiem: W czasie przychylności wysłuchałem cię i w dniu zbawienia pomogłem ci. Właśnie TERAZ jest ten czas przychylności! TERAZ jest dzień zbawienia! – 2 List do Koryntian 6,2