28 stycznia 2014

Na kim polegać?

Jestem tak wdzięczny mojemu Panu, że uwolnił mnie od przymusu uczestniczenia w próbach
rozwiązywania i oceniania problemów tego świata jego metodami. Od kilku dni, kiedy media coraz głośniej huczą i nakręcają siebie i swoich widzów w sprawie konfliktu na Ukrainie, odczuwam ogromne błogosławieństwa Boże. To już nie mój świat – świat „naszych” i „ich”, świat nienawiści i pogardy, świat emocji związanych z tym, jak „im” najlepiej dołożyć…
Niemal siedem lat temu uznałem prawdę Słowa Bożego, że do Pana należy królestwo, On panuje nad narodami (Psalm 22:29). Zrozumiałem też sens słów, zapisanych w Księdze Jeremiasza (17:5) - Tak mówi Pan: Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! Ludzkie zabiegi, próbujące doprowadzić do naprawy sytuacji zarówno w państwie, rodzinie czy jakiejkolwiek społeczności są skazane na porażkę, jeżeli opierają się wyłącznie na własnych pomysłach „uzdrawiania” sytuacji a ignorują Boga, Jego prowadzenie i modlitwę do Niego.
Jest rzeczą co najmniej zastanawiającą, że kiedy przyjmujemy ten pierwszy wariant rozwiązywania konfliktów, nieuchronnie stajemy się (nawet wbrew swoim intencjom i deklaracjom) ofiarami złych emocji, złości, nienawiści, krzyku, złorzeczenia. Dlaczego tak się dzieje? A jak ma się dziać bez Boga?
Sam tego doświadczyłem wielokrotnie, pracując etatowo w „Solidarności”. Dziś modlę się o ludzi tam pracujących. Mnie Duch Święty przekonał od razu po moim nawróceniu, że muszę to miejsce czym prędzej opuścić.
Tak dziękuję dziś Bogu z głębi serca, że jedyną aktywnością, do której porusza mnie mocno, gdy słyszę o konfliktach w rodzaju obecnego na Ukrainie, jest wytrwała i głęboka modlitwa za naród, dotknięty takimi nieszczęściami, a przede wszystkim za Kościół, powołany tam przez Jezusa Chrystusa. O to, by świecił on prawdziwym światłem Ewangelii ludziom, zagubionym w gniewie i niesprawiedliwości, wyciągającym gdzieś z krucht zabytkowych budynków dziwacznie ubranych, brodatych starych kawalerów w kolorowych „szalikach”, ze zdobionymi obrazkami w rękach. Instynktownie szukają kogoś, kto modliłby się za nich do Boga, szukają Jego wsparcia.
Bóg bowiem jest Królem całej ziemi, Śpiewajcie pieśń... Bóg jest Królem nad narodami, Bóg siedzi na swym tronie świętym. Psalm 47:8–9

25 stycznia 2014

Gott mit uns

Jak traktujemy Boga?
Czy samo przeczytanie tak zadanego pytania budzi w nas bojaźń? Jeżeli Bóg jest dla nas wszechmogącym Królem i Panem, to przecież z samego tego faktu wynika jaki musimy mieć do Niego stosunek.
Faktem jest jednak, że wiele osób, uważających się za chrześcijan, traktuje Boga w sposób instrumentalny. I wcale nie chodzi tutaj o sporządzanie sobie „instrumentów” w postaci figurek czy obrazów. Wystarczy, że o Bogu „przypominamy” sobie tylko wtedy, kiedy czegoś nam potrzeba, kiedy „może się przydać”.
Kiedy Pan zaczął przemawiać do Samuela, gdy ten był jeszcze pacholęciem, stało się to powszechnie wiadomą rzeczą w Izraelu i – można powiedzieć – pewną sensacją. Bo przecież, jak czytamy Słowo Pańskie było w tych czasach rzadkością, a widzenia nie były rozpowszechnione (1 Księga Samuela 3:1). Zapewne Izrael poczuł się pewnie, słysząc, że oto Bóg wybrał sobie spośród nich Swojego proroka. Ludzie uznali, że Bóg znowu jest z nimi, przyznaje się do nich. Przypomnieli sobie, że są narodem wybranym! W tej optymistycznej atmosferze postanowili podjąć walkę z Filistynami. Zapewne uważali, że „Gott mit uns” itp. – czyli uznali, że w tym stanie są niezwyciężeni. I srogo się zawiedli, odnieśli sromotną porażkę (patrz 4. rozdział 1 Księgi Samuela).
Dlaczego tak się stało? Przede wszystkim dlatego, że sami podjęli decyzję o podjęciu walki, nie pytając Pana o stanowisko w tej kwestii. Ale to nie koniec katastrofalnych i wręcz zastraszających błędów. Porażka, zamiast ich otrzeźwić i spowodować nawrócenie do Boga, zaprowadziła ich na jeszcze większe manowce. Uznali, że zamiast podejmować decyzje tylko po „konsultacjach” z Panem, można „przymusić Go” do uczestniczenia we własnych gierkach. Poszli na wojnę zabierając ze sobą Arkę Przymierza, wierząc, że mają niezwyciężony amulet.
Oczywiście nie mogło skończyć się inaczej jak tylko ponowną porażką. Pan dopuścił nawet by Jego Arka wpadła w ręce wrogów, byle tylko po raz kolejny próbować nauczyć czegoś swój oporny lud.
Ile razy tak traktujemy Boga? Ile razy wzdychamy do Pana, prosimy o pomoc i ruszamy na egzamin, rozmowę kwalifikacyjną, „do boju” w jakimkolwiek wymiarze? Ale czy wcześniej spędziliśmy czas na kolanach pytając Go, czy zechce przyznać się do naszych decyzji? A może jeszcze inaczej – czy pytaliśmy Go zanim podjęliśmy te decyzje? Czy też po „nieudanym boju”, w następnym podejściu sprawimy sobie "amulet" -  np. założymy naszyjnik z krzyżykiem?

18 stycznia 2014

„Oto Bóg czyni to wszystko z człowiekiem dwa razy, trzy razy”

Czy to możliwe, że Bóg przemawia do nas wyraźnie, zachęcając do jakiegoś działania, wspierając nas, a potem to się „nie udaje”? Wielu chrześcijan, których znam, po przeżyciu czegoś podobnego uznałoby, że głos, który uznali za prowadzenie Ducha Świętego był tylko ich mrzonką, że sami wmówili sobie coś, co „było z nich”, było jedynie próbą uzasadnienia własnych zamierzeń.
Dzisiaj w Biblii przeczytałem historię, która kazała mi na nowo przemyśleć taki mechanizm. Ja także uważałem, że jeżeli coś się nie dzieje, mimo, że uważamy, że odebraliśmy wyraźny Boży głos w tej prawie, to znaczy, że „coś jest nie tak” i że zapewne się myliliśmy.
W Księdze Sędziów (19. rozdział) opisana jest historia przerażającej zbrodni, której dopuścili się mieszkańcy Gibei, wywodzący się z izraelskiego plemienia Beniamina. Pozostałe plemiona uznały, że Beniaminitów trzeba za to ukarać. Przed bitwą pytali jednak Pana o potwierdzenie słuszności swego działania i je otrzymali. Nazajutrz w bitwie zostali jednak srogo pobici. Nie zrażeni tym także następnego dnia radzili się Pana i znowu otrzymali wyraźny nakaz wszczęcia bitwy, która niestety skończyła się podobnie. Czy w porównywalnych okolicznościach życiowych wielu chrześcijan odważyłoby się radzić jeszcze Boga? Zapewne już po pierwszym razie uznalibyśmy, że nam się „przesłyszało”, że zrobiliśmy coś, czego Bóg z pewnością nie chciał i mamy teraz za swoje.
Izrael jednak nie poprzestał nawet na dwukrotnym radzeniu się Boga. Także za trzecim razem otrzymał zachętę do walki i tym razem rozniósł Beniaminitów w bitwie.
Dlaczego Bóg tak postąpił? Uznaję, że Jego drogi to nie drogi moje i Jego myśli to nie moje myśli (Księga Izajasza 55:8) i nie próbuję ich rozgryzać. Ale wierzę, że Bóg wystawił Izraelitów na próbę, próbę wierności. Czy podejmą jakiekolwiek następne działanie bez radzenia się Jego? Myślę, że zdali ten egzamin na szóstkę.
Czego mnie ta opowieść uczy? Przede wszystkim polegania na Bogu do końca i utrzymywania z Nim stałej relacji, nie ograniczanej do radzenia się raz, w wyjątkowej sytuacji. Po drugie takiego pielęgnowania tej relacji, by Jego głos był dla mnie nie do pomylenia z niczym innym i by nie było nawet odrobiny miejsca na wątpliwości. Wreszcie po trzecie – umacnia mnie w tym, że te krwawe opowieści wojenne, znajdowane na kartach Biblii wcale nie służą pokazywaniu jakichkolwiek okrucieństw (co tak chętnie podkreślają niewierzący ludzie), a są niezmiennie lekcjami bezwzględnego posłuszeństwa Bogu.
Oto Bóg czyni to wszystko z człowiekiem dwa razy, trzy razy, aby wywieść jego duszę z grobu, oświecić światłem żyjących. (Księga Joba 33:29–30)

5 stycznia 2014

Pomysł, którego nikt nie zgłosi

Od kilku dni trwa festiwal pomysłów: co zrobić, by po polskich drogach nie jeździli pijani i naćpani kierowcy, by nie przekraczali oni dozwolonej prędkości, nie popisywali się brawurą i nie wpadali na przechodniów, idących spokojnie chodnikiem. Pojawiają się pomysły konserwatywne – konfiskata narzędzia przestępstwa, czyli pojazdu, pomysły legislacyjne – prawne ograniczenie prędkości dla kierowców poniżej określonego wieki czy nawet techniczno–futurystyczne – wyposażanie samochodów w urządzenia, które umożliwią uruchomienie pojazdu tylko pod warunkiem, że kierowca jest trzeźwy.
Oczywiście to tylko reprezentatywne przykłady, pomysłów jest więcej i przybywa ich niemalże z każdą naradą kolejnej partii politycznej, a ich jakość spada wprost proporcjonalnie do ilości. Warto uzmysłowić sobie jednak jaki byłby cel wprowadzania w życie wszystkich tych rozwiązań. Tak naprawdę jest jeden – nakłonić ludzi do przestrzegania prawa, najczęściej poprzez odstraszenie ewentualnymi konsekwencjami łamania przepisów, rzadziej poprzez zapobieganie.
Jako chrześcijanie powinniśmy wiedzieć, że istnieje jeden, sprawdzony przez wieki i niezawodny sposób na to, by ludzie przestrzegali obowiązującego prawa – to narodzenie na nowo i naśladowanie Jezusa. Proste? Zbyt proste? Ale działa!
Oczywiście chrześcijanie nie będą występowali z inicjatywą ustawodawczą, by prawa jazdy wydawać wyłącznie osobom ochrzczonym Duchem Świętym. Myślę jednak, że powinniśmy być świadomi tego jedynego, idealnego rozwiązania palącej kwestii. Wówczas być może będziemy mieli dodatkową motywację do ewangelizowania ludzi, także tych spotykanych na drogach.