27 kwietnia 2014

Sprawdzian wiary

Sytuacja polityczna coraz częściej prowokuje do rozmów o końcu świata. Ale o dziwo dominuje w nich nie radość z ewentualnego powrotu Pana ale strach przed tym, co je poprzedzi (jeżeli w ogóle rozmówcy wiążą koniec świata z ponownym przyjściem Chrystusa). Takie są moje spostrzeżenia, może wyłącznie subiektywne i wynikające z doboru (przypadkowego w zasadzie) interlokutorów. Ludzi wszak religijnych, uważających się za wierzących.
Kilka tygodni temu pisałem o powtórnym przyjściu Jezusa i przytaczałem fragmenty Słowa Bożego, wskazujące, że Kościół, czyli ci, którzy zawierzyli i ukochali Pana, czeka na Niego z wytęsknieniem. Kim są zatem ludzie, którzy na niego nie czekają? Mało tego – którzy NIE CHCĄ by On powrócił! Ze Słowa Bożego wiemy, że to przyjście będzie związane z wieloma niezbyt miłymi wydarzeniami. Powstaje pytanie: co jest dla nas ważniejsze – czy powrót naszego Pana i obietnica, że od tej chwili będziemy z Nim na zawsze czy kataklizmy temu towarzyszące? Bardziej boimy się czy bardziej czekamy?
Odpowiedź na to pytanie jest moim zdaniem kluczowa dla zdiagnozowania jakości naszej wiary. Choć powinno brzmieć to jeszcze bardziej zdecydowanie – odpowiedź świadczy o tym, czy kochamy Jezusa, a co za tym idzie czy w ogóle mamy wiarę.
Jeżeli się kogoś kocha to pragnie się ponad wszystko by on do nas wrócił. Ponad wszystko i pomimo wszystko. Nawet jeżeli temu powrotowi ma towarzyszyć coś niezbyt przyjemnego to to nie jest ważne dla tego, kto kocha powracającego z dalekiej podróży. Czy wybrażamy sobie, że nie chcemy, by przyjechała do nas najukochańsza osoba tylko dlatego, że przy okazji będzie wojna światowa? Powiedzcie to zakochanym.
Ale Słowo Boże daje nam też nadzieję, że Pan zabierze nas zanim będzie się działo najgorsze. I to drugi aspekt zawierzenia Jezusowi, sprawdzający jakość naszej wiary. Bo może przede wszystkim wcale nie wiemy, czy to ponowne przyjście będzie dla nas wybawieniem czy wręcz przeciwnie… Wtedy rzeczywiście nie ma czego oczekiwać.

22 kwietnia 2014

Alfa i omega

Przedwczoraj rozmyślałem o zmartwychwstaniu Pana (co zapewne nie jest zbyt oryginalne w Wielkanoc). Myślałem o tym, jak ja, od najmłodszych lat słyszący o Jezusie, o tym, że urodził się, został ukrzyżowany i zmartwychwstał, tak naprawdę wcale w to nie wierzyłem. No, może w dwa pierwsze fakty tak, ale ze zmartwychwstaniem było gorzej. Oczywiście, bez zbytniego buntu słuchałem tych prawd i zapewne zapytany o ich prawdziwość, potwierdziłbym szybko. Ale pamiętam jak w głębi duszy poddawałem w wątpliwość zmartwychwstanie. Dopiero kiedy całym sercem nawróciłem się do Pana a Duch Święty zamieszkał we mnie, prawda zmartwychwstania stała się oczywista.
Niedawno trafiłem w internecie na wyniki badań socjologicznych, przeprowadzonych przez jedną z renomowanych pracowni. Polacy byli pytani o wiarę w fakty biblijne, m.in. w zmartwychwstanie. Okazało się, że wierzy w nie tylko 47 proc. naszych współobywateli.
Ciekawe, że na liście pytań nie znalazło się natomiast narodzenie Jezusa. Czyżby fakt ten był tak oczywisty? Czy narodzenie w ciele niemowlaka przedwiecznego Syna Bożego jest taką „pestką”, taką oczywistą, zwyczajną oczywistością? Jaka tak naprawdę jest różnica pomiędzy narodzeniem a powstaniem ze śmierci? Tak naprawdę żadna w sensie cudowności panowania Syna Bożego nad życiem i śmiercią!
Ale człowiek ogląda narodziny, czy raczej jest ich świadom, wiele razy w ciągu swojego życia, zmartwychwstania raczej nigdy. W naszej ziemskiej codzienności narodziny są więc czymś zwykłym.
Niedawno rozmawiałem z kimś deklarującym się jako osoba wierząca o narodzinach Jezusa. Widziałem jakim szokiem i niemal herezją była dla niego prawda, że Jezus nie rozpoczął swej egzystencji w Betlejem, ale że jest odwiecznym Bogiem. Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła. - Obj 1:17-18; Wtedy Żydzi rzekli do niego: Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Odpowiedział im Jezus: zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, pierwej niż Abraham był, Jam jest. - Jana 8:57-58; A chcę, bracia, abyście dobrze wiedzieli, że ojcowie nasi wszyscy byli pod obłokiem i wszyscy przez morze przeszli. I wszyscy w Mojżesza ochrzczeni zostali w obłoku i w morzu, i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli, i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus. - 1 Kor 10:1-4. Przytoczyłem tylko trzy fragmenty Słowa Bożego wskazujące na odwieczny byt Jezusa i zachęcam do odkrywania innych.
Dopiero wtedy, kiedy uznamy fakt, że Jezus zstąpił z Nieba, przyjął ciało dziecka Marii, narodzenie staje się tak samo „niewiarygodne” jak zmartwychwstanie. Niewiarygodne, dopóki nie narodzimy się na nowo, dopóki nie uwierzymy całym sercem.

8 kwietnia 2014

I nie płakać!

Wczoraj obejrzałem film „Syn Boży”. Nie zamierzam tutaj pisać recenzji czy analizować wierności obrazu w stosunku do Ewangelii. Natomiast coś bardzo wyraźnie dotarło do mnie w czasie seansu, a szczególnie pod jego koniec, kiedy reżyser skupia się na męce mojego Pana.
Film oglądałem w gronie wierzących braci i sióstr i widziałem głębokie emocje i wzruszenie na ich twarzach. Bynajmniej nie była to jakaś czułostkowość i pusty żal, jakich mogłem doświadczać w komentarzach nawet niewierzących ludzi po filmie „Pasja” Mela Gibsona z 2004 roku - „Ile ten Jezus musiał wycierpieć” itp. Nie, wierzący człowiek wie, że ogląda właśnie chwile, kiedy to Zbawiciel oddaje swoje życie za jego grzechy! To niezwykłe doświadczenie, które musi skutkować autentycznym płaczem, choćby wewnętrznym.
Jednak cała brutalność, ból i okrucieństwo męki Jezusa, naturalistycznie ukazane na ekranie moim zdaniem powinno wierzącego człowieka prowadzić do jeszcze innej refleksji. Oto powinienem zrozumieć dzięki tym wstrząsającym obrazom, że z taką samą brutalnością, pośpiechem, determinacją i bezwzględnością ja sam mam rozprawiać się ze swoim grzechem, ze swoim „ja”. Prowadzić je na krzyż. A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami. (List apostoła Pawła do Galacjan 5:24) I nie płakać.

7 kwietnia 2014

Głowa pełna mądrości

Istota chrześcijaństwa to naśladowanie Jezusa i przemienianie swego życia zgodnie z Jego wolą. Nie jest sednem chrześcijaństwa przyswajanie i powtarzanie okrągłych zdań, formułek, choćby wyjętych żywcem ze Słowa Bożego.
Wydaje się to oczywiste, myślę jednak, że każdy chrześcijanin prędzej czy później zderzy się z faktem, że po jego głowie krążą jakieś bardzo słuszne i święte sformułowania, pozostające na niebotycznym pułapie ogólnikowości. To bardzo niebezpieczne zjawisko, bo utwierdza nas w przekonaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że „trwamy w Chrystusie i w Jego słowie”.
Guzik prawda. Chrześcijaństwo to nie słowa. Jeżeli zaczynamy mieć takie przekonanie i słowa nam wystarczają, to najwyższy czas by się otrząsnąć. Można mieć bardzo dobrą teorię i wcale zgodnie z nią nie postępować. Można wiedzieć wszystko o Jezusie i nie być ani trochę do Niego podobnym. Można pięknie opowiadać o Jezusie ale wcale nie zwiastować Ewangelii. Bo to co mamy w głowie może nas tak uspokoić, że już nie czujemy takiej potrzeby.
Wyjściem jest tylko krzyż. Ukrzyżowanie swoich nawyków, które gdzieś do nas przylgnęły i pozbycie się w ten sposób tego, co jest tylko pozorem chrześcijaństwa. Oby Pan raczył mi zawsze pokazywać to wszystko, co wymaga ukrzyżowania we mnie. Zbadaj mnie, Panie, i doświadcz, Poddaj próbie nerki i serce moje! (Psalm 26:2) Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz mnie i poznaj myśli moje! I zobacz, czy nie kroczę drogą zagłady, a prowadź mnie drogą odwieczną! (Psalm 134:23-24)

2 kwietnia 2014

Ja, mąż waleczny ;-)

Dlaczego anioł Pański, który ukazał się Gedeonowi na jego klepisku pozdrowił go: Pan z tobą, mężu waleczny? (Księga Sędziów 6:12) Gedeon bynajmniej wtedy wcale taki nie był. Jedyną bronią, którą zaciekle zapewne wywijał był cep (czy czym tam się wtedy w Izraelu młociło zboże). Gedeon dopiero potem stał się autentycznym przywódcą i był prawdziwym walecznym mężem.
Podobnie jak w wielu innych miejscach Biblii Bóg uczy nas tutaj, że nie patrzy na człowieka w taki sposób jak my to robimy, nie podsumowuje „dotychczasowych dokonań” i nie przylepia etykietek według aktualnych zachowań. On zobaczył w Gedeonie uwijającym się w pocie czoła na swoim klepisku i nieźle przygnębionym i zniechęconym - męża walecznego, czyli kogoś z przyszłości, kogoś, kto miał już takie serce.
Dzisiaj zadaję sobie pytanie co Bóg powiedziałby o mnie, też uwijającym się mozolnie i nieporadnie wokół spraw na swoim „klepisku”. Czy zasługiwałbym na równie wspaniałe pozdrowienie co Gedeon? No właśnie, przecież nie o zasługiwanie tutaj chodzi a o to co mam w sercu. Boże objawienie uwolniło Gedeona z jego ograniczeń, małości i przeniosło z klepiska na pola bitew i ważnych narad. Czy ja jestem gotowy na takie przyjęcie objawienia, które mnie przemieni w podobny sposób? Podobny, nie taki sam. W taki sposób, jaki plan ma dla mnie Bóg. Taki, jak On widzi mnie i moją przyszłość.