11 czerwca 2014

Nigdy nie mów nigdy?

Kiedy czytam w Słowie Bożym zdanie, że „sprawiedliwy nigdy się nie zachwieje” to czuję się dziwnie. Po pierwsze dlatego, że żaden człowiek nie może określić się jako sprawiedliwy na podstawie jakkolwiek doskonałej własnej postawy. Po drugie - tylko Chrystus jest skałą, która nigdy się nie zachwieje, a każdy człowiek jest ułomny i nie można na nim polegać.
Dlaczego więc psalmiści piszą takie słowa? Niedawno zastanawiałem się nad tym ponownie, starając się zgłębić psalm 15. Zobaczyłem, że do tej pory czytałem go powierzchownie, jako listę dobrych uczynków, podsumowanych stwierdzeniem o nienaganności i doskonałości. Dobrych aż do przesady i przez to może nie do końca zasługujących na szczególną uwagę - dziś widzę taką moją postawę.
Ale teraz stwierdziłem, że nie do końca tak to wygląda. Wystarczy przeanalizować poszczególne sfery postępowania człowieka, o którym mówi psalm. Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej? Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim. Nie obmawia językiem swoim, nie czyni zła bliźniemu swemu ani nie znieważa sąsiada swego. Sam czuje się wzgardzony i niegodny, a czci tych, którzy boją się Pana. Choćby złożył przysięgę na własną szkodę, nie zmieni jej. Pieniędzy swych nie pożycza na lichwę i nie daje się przekupić przeciw niewinnemu.
To nie tylko „jakieś tam cechy”, jakimi charakteryzować się może pierwszy lepszy człowiek. Czym jest prawdziwie nienaganne życie, wspomniane w psalmie? W takim życiu nie ma nic, kompletnie nic, co zasługiwałoby na naganę. Mało tego, opisywany człowiek nie poprzestaje na biernym unikaniu zła - pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim. Spróbujmy wyobrazić sobie takiego gościa! A dalej jest jeszcze bardziej pod górkę.
Te wszystkie cechy uosabia jeden człowiek! Czy to w ogóle jest możliwe? O własnych siłach? I czy taka doskonała postawa gwarantuje, że w pewnym momencie się to nie zmieni?
Moim zdaniem taki może być człowiek wyłącznie gdy jest pełen Ducha Świętego, żyje świętym życiem tylko dzięki Jego mocy. Taki człowiek, pielęgnujący z całą uwagą swoje namaszczenie i dbający o stałe napełnianie Duchem - naprawdę nigdy się nie zachwieje. To jedyna gwarancja.

5 czerwca 2014

Stosowny dzień

Niedawno ponownie czytałem historię zgładzenia Jana Chrzciciela, która zawsze bardzo mnie porusza. Wydaje mi się jednak, że tym razem Bóg pokazał mi w niej coś, co do tej pory mi umykało.
Ewangelista Marek rozpoczyna tę opowieść od słów I nastał stosowny dzień, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę dla swoich książąt i dla hetmanów, i dostojników z Galilei. (Ewangelia Marka 6:21) Stosowny dzień… Z kontekstu wynika, że był to dzień stosowny (sposobny, odpowiedni - jak jest w innych tłumaczeniach) do realizacji planów Herodiady, która od dawna miała zamiar pozbyć się Jana, bowiem ten wypominał, że jej małżeństwo z Herodem jest sprzeczne z Prawem.
Herod jawi nam się w tej opowieści jako człowiek chwiejny i niezdecydowany. Z jednej strony tkwił w nieprawym związku i nie zamierzał tego zmieniać, z drugiej strony, mimo, że więził Jana Chrzciciela, często odwiedzał go w celi i słuchał. Jan na pewno nie wygłaszał laurek, był człowiekiem wyrazistym i jednoznacznie głoszącym prawdę bez oglądania się na konsekwencje. Albowiem Herod bał się Jana, wiedząc, że to mąż sprawiedliwy i święty, i ochraniał go, a słuchając go, czuł się wielce zakłopotany, ale chętnie go słuchał. (Ewangelia Marka 6:20) Ile sprzeczności w postawie Heroda w tym jednym zdaniu!
Wypadki tak jednak nabrały tempa w czasie uczty urodzinowej Heroda, że nagle okazało się, iż to i dla niego jest stosowny dzień. Stosowny dzień by wreszcie przestać się chwiać i jasno opowiedzieć się po stronie prawdy. Herod miał szansę przeciwstawienia się żądaniu Herodiady by ściąć Jana i ta decyzja pociągnęłaby za sobą dalsze konsekwencje - Herod miał szansę po prostu stać się porządnym facetem, a może nawet nawrócić się.
Herodiada właściwie rozpoznała swój stosowny dzień i wykorzystała go, by zrealizować swe złe plany. Herod tego swojego dnia nie rozpoznał - nie wykorzystał tego momentu by przeciwstawić się złu i odmienić swoje życie.
Ta nieprawdopodobnie dramatyczna i nasycona emocjami historia uczy mnie, bym zawsze umiał rozpoznawać momenty, w których mam szansę odmieniać swoje życie i kierować je jeszcze bardziej w stronę Boga, ale także wpływać dobrze na życie otaczających mnie ludzi. Tylko czy chrześcijanin ma biernie oczekiwać na takie momenty, a może sam powinien je kreować czy wręcz przezwyciężać niesprzyjające okoliczności?