13 lipca 2018

Deklaracja podległości

  Niedawna rozmowa z bezdomnym człowiekiem, który od dłuższego czasu bezskutecznie szuka pracy skłoniła mnie na nowo do refleksji nad starotestamentowym zakazem tatuowania ciała. Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym. Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan! [3 Księga Mojżeszowa 19,28] W tłumaczeniu Uwspółcześnionej Biblii Gdańskiej fragment ten brzmi: Nie będziecie robić żadnych nacięć na swoim ciele za umarłych ani czynić żadnego piętna na sobie.
  Dlaczego Pan nadał taki nakaz swojemu ludowi? Dla nas wydaje się on często całkowicie niezrozumiały. Sam kontekst wskazuje już na fakt rytuałów ku czci zmarłych, praktykowanych przez niektóre ludy sąsiadujące z Izraelem, ale to nie wszystko. Tatuowanie było także formą ozdabiania swojego ciała (w niektórych plemionach zwłaszcza u kobiet, a wiadomo, że Bóg zakazał Izraelitom zawierania z nimi małżeństw), ale przede wszystkim elementem bałwochwalczego kultu religijnego.
  Ten zakaz był skierowany do Izreala. Zdecydowanie nas nie obowiązuje, podobnie jak pozostałe zapisy Prawa. A jednak jako chrześcijanie czytamy i nie wyobrażamy sobie by nie czytać Starego Przymierza dlatego, że wszystkie jego księgi mówią nam bardzo wiele o naszym Ojcu, o Jego charakterze, upodobaniach, o tym czego nie znosi a nawet czym się brzydzi. Mimo, że nie będziemy rozliczani z przestrzegania tych przepisów powinniśmy z nich wyciągać wnioski jak podobać się naszemu Panu.
  Ale powróćmy do mojego bezdomnego i bezrobotnego rozmówcy. „Kiedy jakiś pracodawca porozmawia ze mną i zobaczy jak wyglądam szybko rezygnuje z zatrudnienia mnie” – żali się i pokazuje swoje wytatuowane przedramiona, kropki na placach dłoni. „Wiedzą, że to z więzienia” - dodaje.
  Decyzje powzięte w czasie więziennego epizodu aby podkreślić swą tożsamość „grypsującego” kolejnymi tatuażami, teraz przynoszą skutki. Decyzje chwili, prawdopodobnie podjęte pod wpływem więziennych kumpli, więziennego „honoru” i takiejż „etykiety” dziś powodują wykluczenie z normalnie funkcjonującego społeczeństwa. Ludzie decydujący się na to spisują na własnej skórze deklarację podległości wobec swojej złej przeszłości, potwierdzając w sposób widoczny dla wszystkich, że ma ona nieprzerwaną władzę nad nimi. Byłego bezrobotnego więźnia nie stać na wywabienie tatuaży, zresztą ten zabieg nigdy nie jest całkowicie skuteczny.
  Po to by „wywabić” na dobre znaki swojego starego życia trzeba narodzić się na nowo. I o dziwo dotyczy to także tatuaży. Mój kochany brat w Chrystusie Piotr Stępniak, nie tak dawno zabrany przez Pana z tego świata, spędził w więzieniach spory kawał życia a jego ciało pokryte było licznymi więziennymi tatuażami. Ale one znikały, bo jego nowe życie, nowe stworzenie zakrywało to wszystko, nie było jakby widać żadnych sinych linii i napisów. Znikały w zderzeniu ze światłem, jakie biło od Piotra. Mało tego, Pan obrócił to na Swoją chwałę - grypserskie tatuaże tylko pomagały Piotrowi w prowadzeniu intensywnej i owocnej ewangelizacji wśród więźniów. 
  I na tym polega uwolnienie, którego możemy doznać w Chrystusie. Jakiekolwiek najtrwalsze i niezmywalne znaki, najbardziej nieprzemyślane decyzje i deklaracje - wszystko traci swoją moc, blednie w zetknięciu ze Światłem, którym On jest.

9 lipca 2018

… a mrok nie był w stanie go pochłonąć

  To bardzo ważne, jakiego oni są wyznania! - usłyszałem wczoraj z ust pani psycholog, komentującej wydarzenia w zalanej wodą jaskimi w Tajlandii i zastanawiającej się nad kondycją psychiczną uwięzionych w niej chłopców. Przyznam, że nadstawiłem ucha, czekając czy też nie usłyszę czegoś o zbawiennej wierze w Jezusa Chrystusa. Oczywiście tak się nie stało, specjalistka rozpływała się za to nad zaletami buddyzmu, którego wyznawcami - jak większość mieszkańców tego kraju – są chłopcy. Zachwalała medytację i ćwiczenia oddechowe, które o oczywisty sposób rzekomo pomogą im w kryzysowej sytuacji.
  To oczywiste, że jako chrześcijanin zacząłem zastanawiać się jakby to było, gdyby tamci chłopcy byli chrześcijanami. Nie „osobami wyznania chrześcijańskiego”, zwyczajowo polanymi wodą jako niemowlęta i prowadzanymi co niedziela do kościołów ale CHRZEŚCIJANAMI, ludźmi narodzonymi na nowo, ochrzczonymi Duchem Świętym. Jak wtedy wyglądałaby ich postawa wobec otaczającej bezwzględnej ciemności, wilgoci, malejącej w zastraszającym tempie ilości tlenu i braku perspektyw na szybką i prostą ewakuację do własnego łóżka?
  Ze Słowa Bożego widzę, że ci, którzy mieli silną wiarę graniczącą w pewnością, którzy sami albo fizycznie albo duchowo dotykali Jezusa Chrystusa, pozostawali w stałym kontakcie z Nim - tych nic nie było w stanie przerazić, zachwiać, wpędzić w panikę. …co zobaczyliśmy na własne oczy, czemu się przyglądaliśmy i czego dotknęły nasze ręce, a co odnosi się do Słowa życia [1 List Jana 12]. Wiedzieli, że jeżeli będą żyli to na chwałę Boga a jeżeli przyjdzie im odejść z tego świata to trafią w ekspresowym tempie do tego lepszego i spotkają się z Jezusem twarzą w twarz. Bo dla mnie życie to Chrystus, a śmierć — to zysk. Jeśli już żyć w ciele, to dla owocnej pracy. Co bym wolał? — nie wiem. Pociąga mnie jedno i drugie. Chciałbym stąd odejść i być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze – pisał apostoł Paweł po tym jak zobaczył Chrystusa [List do Filipian 1,32-23]
  W rozmowach z moimi braćmi i siostrami widzę jak bardzo tęsknimy za taką postawą, pełną wiary, jak bardzo sami czujemy się słabi a „Chrystus w nas, nadzieja chwały” i fakt bycia świątynią Ducha Świętego wydają się prawdziwe tylko chwilami. Czy ja gdybym znalazł się na miejscu tych tajskich chłopców trwałbym niewzruszenie w wierze, nadziei i miłości? Czy osoby komentujące moje uwięzienie w jaskini mówiłyby „On jest chrześcijaninem, to oczywiste, że jest pełen pokoju i nadziei, że społeczność z Jezusem daje mu siłę” ? To nie jest proste ale trzeba stanąć oko w oko z tym wyzwaniem i przyznać, że pewnie by tak nie było. Widzę też często jak moi drodzy bracia w wierze nie są bynajmniej tytanami wiary, jak słabną w obliczu najmniejszych przeciwieństw.
  Wydarzenia w Tajlandii karzą mi dzisiaj zadać sobie podstawowe pytania o kondycję mojej, naszej wiary, o jej podstawy, jej niezależność od przyczyn zewnętrznych. Gdzie jest recepta? Już chyba o niej wspomniałem - to żywa relacja z Jezusem, nie opowieści „z trzeciej ręki” ale własne świadectwo tego, jak On objawiał się i wciąż objawia się w naszym życiu i realnie działa, że jest żywym Bogiem, który ma moc, ba - wszechmoc! Jezus – światłość świata. To Światło świeci w ciemnościach, a mrok nie był w stanie go pochłonąć [Ewangelia Jana 1,5]
  Niechby ktoś kiedyś powiedział o chrześcijaństwie słowa, które usłyszałem z ust "mądrej" pani psycholog. Niechbyśmy na to zasłużyli.