22 stycznia 2013

Pot, krew i łzy

Kilka tygodni temu obejrzałem film „Narodzenie” („Nativity story”), ale do dzisiaj jestem pod jego wrażeniem i wciąż tkwią we mnie niektóre sceny. Przyznam, że zacząłem oglądać ten obraz bez zbytniego zaciekawienia, nastawiony na jeszcze jedną, raczej schematyczną, relację z narodzin Jezusa i opowieść osnutą na kanwie historii przedstawionej w ewangeliach.
I tak pozornie jest do pewnego momentu, w którym widz łapie się na tym, że czegoś takiego wcześniej nie oglądał. Dla mnie to był epizod podróży Marii i Józefa do Betlejem, choć teraz, oglądając film ponownie widzę, że cały jest wyjątkowy.
Cóż tak wyjątkowego dostrzegłem w filmowej historii narodzenia Pańskiego? Biblia jest księgą napisaną pod natchnieniem Ducha Świętego a nie reportażem (choć niektóre fragmenty, zwłaszcza Nowego Testamentu noszą cechy charakterystyczne dla tego gatunku). Natchnieni autorzy koncentrują się na tym, co najważniejsze, najczęściej pomijając tzw. życiowe realia. Bywa, że usiłując dotrzeć do sedna Słowa Bożego w czasie Jego lektury sami wnikamy w tę biblijną codzienność, realność. Film „Narodzenie” robi to za nas w przypadku opowieści o narodzeniu Jezusa. Widzimy codzienność życia rodziny Marii, realny dylemat Józefa, dowiadującego się o ciąży swej przyszłej żony, dramatyczne trudy podróży do Betlejem, mędrców ze Wschodu i kulisy ich podążania za gwiazdą (mnie osobiście nie przeszkadza pójście tropem wynikającym jedynie z tradycji, wskazującym na ich liczbę i kolor skóry), rzeczywisty ból narodzin itd. Wszystko jest tu namacalne, dotykalne, pełne kurzu, krwi, bólu ale i radości. Jest prawdziwe, pełne realiów historycznych, obyczajowych.
Ostatnio czytając II Księgę Mojżeszową rozmyślałem o Przybytku i składaniu ofiar na ołtarzu. Biblia kwituje kilkoma krótkimi zdaniami rytuał, który zajmował zapewne sporo czasu, trudu, zachodu i był bardzo skomplikowany: zabicie zwierzęcia, oprawienie go, pozbawienie krwi, oddzielenie wnętrzności i tłuszczu, spalenie. Trzeba się było sporo nachodzić, namęczyć, ubrudzić. Wystarczy uruchomić wyobraźnię by przywołać obrazy. Marzy mi się, by ktoś kiedyś zrobił o tym film. O tym, jakiej realności pragnął Bóg w służeniu Mu tysiące lat temu i że takiej samej realności pragnie nieustannie dzisiaj.
Zapewne wiara niektórych jest tak silna, że nie potrzebuje „włożenia palca” w taką realność biblijną. Dla mnie z takich realistycznych obrazów wynika jednak bardzo ważna prawda, którą uświadomiłem sobie na nowo, właśnie po obejrzeniu „Narodzenia” – że życie z Bogiem to nie lukrowana historyjka, nie podretuszowany obrazek. To często pot, krew i łzy. Radość jest schowana bardzo głęboko, choć jest największa.
Dotarło do mnie także w sposób niezwykle wyrazisty, że Bóg jest niezwykle konkretny, dotykalny dla tych, którzy Go szukają, pragnący objawiać się nam w naszej zwyczajnej, trudnej i brudnej codzienności, w ciele i krwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz