22 lutego 2015

Nierządnica, pas i jarzmo

Film „Cudowna Miłość – Ozeasz”, który obejrzałem ostatnio, wciąż pobudza mnie do refleksji. Ozeasz został przez Boga powołany do zwiastowania Izraelowi nadchodzącego sądu, który będzie skutkiem sprzeniewierzenia się narodu wybranego swojemu Stwórcy. Jak wyglądało wykonywanie przez proroka swojego powołania? Żyjemy w czasach YouTube i kreacji blogerów, umieszczających w sieci swoje „prorockie” klipy. Ale prorok, przeważnie mieszkający gdzieś w małym miasteczku na prowincji Izraela lub Judy, trudniący się uprawą roli lub garncarstwem miał niestety do dyspozycji niewielkie środki oddziaływania. Targ i synagoga to praktycznie jedyne miejsca, gdzie obwieszczał światu poselstwo od Pana. „Światu” – brzmi w tym kontekście niestety wręcz nieco ironicznie.
Ten aspekt misji prorockiej doskonale ukazany jest w filmie. Ozeasz zmaga się z obojętnością i nieżyczliwością swoich sąsiadów. Aż cisną się na usta słowa Jezusa Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu. (Ewangelia Mateusza 13:57).
Ale film przywołuje też rzecz moim zdaniem o wiele ważniejszą – przypomina jak Bóg doświadczał swoich proroków i w jaki sposób On przekazywał im Swoje poselstwo. Początek poselstwa Pana przez Ozeasza. Pan rzekł do Ozeasza: Idź, weź sobie za żonę nierządnicę i miej z nią dzieci z nierządu, gdyż kraj przez nierząd stale odwraca się od Pana. Poszedł więc i pojął Gomerę, córkę Diblaima; a ona poczęła i urodziła mu syna. (Księga Ozeasza 1:2–3) Choć Ozeasz wiedział kim jest kobieta, która ma poślubić ale okazał posłuszeństwo Bogu. W sposób oczywisty wystawiał się nie tylko na drwiny otoczenia ale także na hańbę, którą musiał znosić jako zdradzany mąż. W kulturze bliskowschodniej zdradzani mężowie raczej nie pozostawali bezczynni. Ozeasz musiał, bo tego oczekiwał od niego Pan. Prorok miał odczuć na własnej skórze co czuje Stwórca, gdy Jego lud zdradza Go, oddając cześć bożkom, zapominając o przestrzeganiu Prawa, żyjąc niemoralnie.
Na własnej skórze – to chyba kluczowe określenie tego, czego musieli doświadczać Boży prorocy. Zadziwia mnie wciąż na nowo sposób, w jaki Pan kazał im postępować. Dwie takie zadziwiające historie dotyczą proroka Jeremiasza. Tak rzekł Pan do mnie: Idź i kup sobie lniany pas, i włóż go na swoje biodra, lecz nie kładź go do wody! Kupiłem więc pas zgodnie ze słowem Pana i włożyłem go na swoje biodra. I doszło mnie po raz wtóry słowo Pana tej treści: weź ten pas, który kupiłeś, który masz na swoich biodrach, i wstań, idź nad Eufrat i ukryj go tam w szczelinie skalnej! Poszedłem więc i ukryłem go nad Eufratem, jak mi rozkazał Pan. A po upływie wielu dni rzekł Pan do mnie: Wstań, idź nad Eufrat i zabierz stamtąd pas, który ci tam kazałem ukryć. I poszedłem nad Eufrat, grzebałem w miejscu, gdzie pas ukryłem, i zabrałem go stamtąd, lecz oto pas ów był zniszczony i do niczego się nie nadawał. I doszło mnie słowo Pana tej treści: Tak mówi Pan: Tak zniszczę pychę Judy i wielką pychę Jeruzalemu: Ten lud zły, który się wzbraniał słuchać moich słów, który kieruje się uporem swojego serca i idzie za cudzymi bogami, służąc im i oddając im pokłon, stał się jak ów pas, który do niczego się nie nadaje. Bo jak pas przylega do bioder męża, tak chciałem, aby cały dom izraelski i cały dom judzki - mówi Pan - przylgnął do mnie, aby być moim ludem, moją chlubą, chwałą i ozdobą. Lecz oni nie słuchali. (Księga Jeremiasza 13:1–11) Dwukrotna podróż z Izraela nad Eufrat, tylko po to, by ukryć tam, a potem zabrać pas – hmmm… Ale pewnie gdyby Jeremiasz miał schować pas gdzieś nad Jordanem nie miałby tyle czasu na przemyślenia tego, co tak naprawdę się stało, może nie odczułby należycie wagi przekazanej mu lekcji… A może chodził o jeszcze coś innego?
Jeremiasz otrzymał jeszcze jedno zadanie: Tak rzekł Pan do mnie: Zrób sobie powrozy i jarzmo i włóż je sobie na szyję. I poślij do króla Edomu i do króla Moabu, i do króla Ammonitów, i do króla Tyru, i do króla Sydonu przez posłów, którzy przybyli do Jeruzalemu, do Sedekiasza, króla judzkiego, takie zlecenie do ich panów: Tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela, tak powiecie waszym panom: Ja uczyniłem ziemię, człowieka i zwierzęta, które są na powierzchni ziemi, swoją wielką siłą i swoim wyciągniętym ramieniem, i daję ją temu, komu zechcę. Otóż teraz daję te wszystkie ziemie w ręce Nebukadnesara, króla babilońskiego, mojego sługi. Także daję mu zwierzęta polne, aby mu służyły. (Jeremiasza 27:2–6) Zachęcam do przeczytania dalszych wersów, z których wynika, że jarzmo miało być zapowiedzią przyjęcia przez Izrael jarzma niewoli i wręcz zachętą do tego. Niezwykłe? Chyba mało powiedziane.
Bóg działa zawsze w sposób niezwykły. Dla Pana wszechświata liczy się tylko to, by człowiek, którego chce dotknąć poczuł dokładnie to, co tkwiło w Jego zamyśle. On nie musi liczyć się z „kosztami”, które prowadzą do osiągnięcia zamierzonego celu.

17 lutego 2015

Lekkie brzemię?!

Przez wiele lat, od kiedy nawróciłem się i zacząłem regularnie czytać Biblię słowa z pierwszego listu Jana rozumiałem tak, że miłość do Boga polega na przestrzeganiu Jego przykazań. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe. – Pierwszy list Jana 5:3
Ostatnie słowa tego fragmentu, po przecinku, traktowałem jako wtręt, ale dotyczący odrębnej prawdy – ot, że przykazania nie są uciążliwe. Ale całkiem niedawno, za sprawą brata, który otworzył mi na to oczy, zobaczyłem, że to przecież jedno zdanie, jedno stwierdzenie: na tym polega miłość, że przestrzegamy przykazań i na tym, że nie są one uciążliwe. Niby niuans, ale zdecydowanie zmieniający przesłanie, które niosą te słowa Jana. Sam Jezus wyraził tę samą myśl w Ewangelii Mateusza: Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie. (11:30) Przez wiele lat, jako nominalny tylko chrześcijanin czytałem te słowa z niedowierzaniem. „Lekkie? Łatwo było mówić Jezusowi. Przestrzeganie wszystkich tych regułek, niedzielne wstawanie rano do kościoła, post w piątki i inne takie…” – myślałem wtedy.
Niestety większość osób, które deklarują swoją miłość do Boga strasznie się męczy by żyć zgodnie z Jego wolą. Chrześcijaństwo jakie znają jest dla nich prawdziwą drogą przez mękę – tego nie rusz, tamtego nie dotykaj, tam nie chodź… Dlatego też czasami pytają swoich kaznodziei: czy wolno mi to czy tamto? Szukają wyjścia z ciasnej klatki, jaką dla nich są Boże przykazania.
Prawdziwa miłość polega na tym, że chcemy podobać się osobie, którą kochamy. Zakochany człowiek nie spisuje sobie listy zachowań czy powiedzeń nie lubianych przez swoją „drugą połowę” i nie uczy się ich na pamięć. Automatycznie wypisuje się taka lista w jego sercu za sprawą miłości. Nie cierpi kiedy chce się podobać ukochanej, kiedy pozostaje jej wierny, kiedy troszczy się o nią. Dzisiaj obejrzałem film o proroku Ozeaszu i doświadczeniach, jakim poddał go Pan i te porównania są dla mnie bardzo żywe.
Tylko ten, kto nie wie co to miłość stara się wypełniać „siłą woli” pewne reguły. Ale nieszczerość takiego zachowania prędzej czy później wychodzi na jaw. Przykazania są dla niego uciążliwe, na tyle uciążliwe, że w końcu nie daje im rady. Ale Bóg przecież i tak bada serca. 

8 lutego 2015

Moc miłości

Od niedawna w moim zborze słuchamy wykładów o przykazaniach Jezusa. Jedno z najważniejszych dotyczy miłości. Dla chrześcijan narodzonych na nowo z wody i z ducha oczywistym jest trwanie w Panu i Jego przykazaniach, w tym także w miłości do Niego i miłości wzajemnej.
Wiele myślałem o tym, jak ważne, wręcz podstawowe znaczenie ma ta miłość w istnieniu i życiu zboru – społeczności ludzi wierzących. Nie jest w ogóle możliwe istnienie takiej społeczności bez miłości jako środka cementującego. Czy można wyobrazić sobie grono ludzi zbierających się kilka razy w tygodniu, razem modlących się nieraz przez całe godziny, spędzających niekiedy wspólnie całe niedziele lub nawet tygodnie (np. na wczasach zborowych), wspierających siebie w najróżniejszy sposób (niekiedy także finansowo) – bez miłości wzajemnej?
Oczywiście żyjemy w kraju, gdzie całe tłumy gromadzą się co tydzień by poświęcać kilkadziesiąt minut wyłącznie Bogu (nie chcę w tym momencie wchodzić w to na ile faktycznie Jemu podoba się sposób, w jaki się to odbywa). Ale ci ludzie, siadający obok siebie w ławkach kościelnych nie mają ze sobą najczęściej nic wspólnego, zwykle nie znają się zupełnie. Dlatego nie tworzą wspólnoty, są widzami przedstawienia, w którym ich udział jest w zasadzie zbędny.
Zbór ewangelikalny, gdzie w każdym człowieku ucieleśnia się miłość do Chrystusa i miłość wzajemna jest z zasady ciałem Chrystusowym: … abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa (List Pawła do Efezjan 4:15). Chrystus [jest] Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. (List Pawła do Efezjan 5:23); Tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. (List Pawła do Rzymian 12:5)
Czy można sobie w ogóle wyobrazić inną sytuację? Czy zbór chrześcijański mógłby trwać bez wzajemnej miłości? Czy jest możliwe znoszenie z cierpliwości wszystkich swoich wad (patrz List Pawła do Efezjan 4:2), w pokorze uważanie drugich za wyższych od siebie (patrz List Pawła do Filipian 2:3), dbanie o miejsce, w którym się zbieramy i składanie się na jego utrzymanie? Sporo o tym rozmyślałem. Jeżeli nie cementowałaby nas miłość wzajemna a motywacją działania nie była miłość do Jezusa i Jego słowa to dlaczego mielibyśmy spotykać się by Go wielbić?
Chrześcijanie opierający swą wiarę wyłącznie na Słowie Bożym nie są związani żadną presją społeczną, nie ona utrzymuje zbór w całości. Większość polskiego społeczeństwa nie patrzy bynajmniej z miłością na ludzi wiernych Słowu Bożemu i dlatego nie „chrzczących” swoich nowo narodzonych dzieci, nie posyłających ich do „pierwszej komunii”, nie przyjmujących „kolędy”. Gdyby jakakolwiek presja społeczna była istotna dla ewangelicznie wierzącego chrześcijanina to w tych warunkach pełniłaby ona rolę „siły odśrodkowej” w zborze. Tymczasem do zborów przychodzą wciąż nawracający się do żywego Boga ludzie. Są prowadzeni miłością, która każe im szukać miejsca, w którym znajdą zdrową naukę biblijną (List św. Pawła do Tytusa 1:9) i miłość braci i sióstr. Oczywiście, zdarza się, że odchodzą ci, których wiara (i miłość) ziębnie. Ale ich odchodzenie nie ma nic wspólnego z żadną presją.
Miłość jest silniejsza niż wszystko, jedynie ona ma moc budowania Ciała Chrystusowego, o którym pisał apostoł Paweł.

31 stycznia 2015

Zwycięstwo – ale jakie?

Ostatnio myślę z niepokojem o pieśniach, zapewniających zwycięstwo wszystkim trwającym w Jezusie, pokonanie wszystkich wrogów itp. Dlaczego z niepokojem? Przecież Słowo Boże o tym nas właśnie zapewnia! Lecz Bogu niech będą dzięki, który nam zawsze daje zwycięstwo w Chrystusie i sprawia, że przez nas rozchodzi się wonność poznania Bożego po całej ziemi (Drugi apostoła Pawła do Koryntian 2:14); Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza. A któż może zwyciężyć świat, jeżeli nie ten, który wierzy, że Jezus jest Synem Bożym? (Pierwszy list Jana 5:4–5); Ale Bogu niech będą dzięki, który nam daje zwycięstwo przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Pierwszy list Pawła do Koryntian 15:57)
Mój niepokój bierze się ze wspomnień. Pamiętam, że jako młody człowiek, nie znający w ogóle Biblii i niewiele wiedzący o Bogu z zapałem i nadzieją w sercu śpiewałem w jakichś starych, szacownych murach pieśń, której słowa do dziś brzmią mi w uszach: „…mocą mą jest Pan – moja tarcza i moja siła…”. Melodyka była tak dobrana, że wzmacniała w sercach młodych ludzi, do których była kierowana, poczucie siły nie do pokonania. Na czym było to wówczas budowane? Na emocjach, które nie miały żadnego oparcia.
Ci, którzy dzisiaj w chrześcijańskich zborach śpiewają pieśni w rodzaju: „Bo jeśli Bóg jest z nami to nic nas nie powstrzyma, bo jeśli Bóg jest z nami to któż przeciwko nam…”, „Z Nim zwyciężam…” czy „Do zwycięstwa prowadzi mnie mój Bóg…” z łatwością uzasadnią, że to absolutnie biblijne. I będą mieli stuprocentową rację.
Problem w tym jak rozumiemy zwycięstwo, które głosimy. Niedawno przypadkowo widziałem fragment jakiegoś filmidła, w którym to główny bohater walczył z diabłem – straszną maszkarą, którą w końcu przybił do drzwi i zniszczył. Po co przywołuję ten infantylny obraz? Obawiam się, że taki obraz zwycięstwa w Chrystusie nosi w sobie spora część osób gorliwie wyśpiewujących tego typu pieśni i myślących: Kiedy wierzę wszystko mi się uda, zawsze mi się powiedzie, tak wszystkim odpowiem, że aż im w pięty pójdzie a na dodatek wygram w totka. Przesadzam? Jeżeli tak, to w jaki sposób powstała cała „ewangelia sukcesu”?
Zwycięstwo w Chrystusie to nie zwycięstwo w walce „z krwią i z ciałem” (patrz List Pawła do Efezjan 6:12), ale z własnym grzechem i z własnym „ja”, z własnym egoizmem, egocentryzmem, wygodnictwem i lenistwem. Wierzę, że ci, którzy dziś śpiewają pieśni wieszczące zwycięstwo i upatrują je gdzie indziej zrozumieją jednak w końcu o co tu chodzi gdy przyjdzie On, Duch Prawdy [i] wprowadzi was we wszelką prawdę (Ewangelia Jana 16:13).
Największe zwycięstwo w historii dokonało się nie w tryumfującej sile fizycznej i nie przybyło na białym rumaku. Dokonało się na krwawym krzyżu a przybyło na ośle. Czy ten obraz zwycięstwa wszystkim nam pasuje?
Apostoł Paweł pisze w Liście do Rzymian: Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował. (8:37). Musimy jednak pamiętać, co pisał werset wcześniej: Z powodu ciebie co dzień nas zabijają, uważają nas za owce ofiarne.

11 stycznia 2015

Je ne suis pas Charlie

Czy można pozostać obojętnym wobec krwawego napadu terrorystycznego na siedzibę paryskiej gazety Charlie Hebdo? Bezwzględny mord, zaplanowany i wykonany z zimną krwią wywołuje gniew i sprzeciw. Świat obiegły zdjęcia ludzi solidaryzujących się z ofiarami, trzymających w rękach czarne kartki z frazą „Je suis Charlie” czyli „Ja (też) jestem Charlie”. Ten komunikat obwieszcza światu: ja także myślę tak jak Charlie (Hebdo), ja także zostałem zaatakowany w tym zamachu.
Jako chrześcijanin dzisiaj wznoszę rękę z kartką „Je ne suis pas Charlie” – ja nie jestem Charlie! Dlaczego? Przecież to co stało się w Paryżu także dla mnie nie jest do zaakceptowania, także we mnie budzi obrzydzenie i niepokój.
Nie jest dla mnie istotne, że paryski tygodnik publikowanymi przez siebie karykaturami rozdzielał ciosy po równo wszystkim – muzułmanom, Żydom, katolikom, chrześcijanom, celebrytom. W publikowanych po tragedii artykułach o Charlie Hebdo powtarza się odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „szyderstwo”. Sami pracownicy redakcji w udzielanych wywiadach mówią wprost, że szydzili ze wszystkich.
„Nie jestem Charlie” dlatego, że nie utożsamiam się z taką postawą wobec świata. A nie utożsamiam się z prostego powodu – jestem naśladowcą Chrystusa a On wezwał: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą (Ewangelia Łukasza 6:27). Wyśmiewanie się z kogokolwiek z pewnością nie ma nic wspólnego z miłością. Jest jeszcze co najmniej jeden powód, który odnajduję w Słowie Bożym. Przestrzega mnie ono przed szydzeniem z innych: Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców (Psalm 1:1).

Komentarz autora 16 stycznia 2015
Dzisiaj w czasie lektury Biblii natrafiłem na zdanie, które koniecznie trzeba dodać do powyższego tekstu: Jeżeli jesteś mądry, to sam masz korzyść z tej mądrości, jeżeli jesteś szydercą, to sam za to będziesz cierpiał. (Przypowieści Salomona 9:12)

7 stycznia 2015

Światłość wielka

Ostatnio miałem okazję spędzić kilka wieczorów w Dworze Olszynka, będącym siedzibą mojego zboru. Kompletna cisza i spokój, panujące w tej dzielnicy Gdańska, oddalenie od głównych szlaków komunikacyjnych sprzyjają wyciszeniu, refleksji, modlitwie. Wieczorem przy przejrzystym powietrzu z okien dworu widać stąd dużą część miasta. Wydaje się to nieco dziwne, bo Dwór Olszynka położony jest na terenie depresyjnym Dolnego Miasta, metr poniżej poziomu morza. Logicznie rzecz biorąc niewiele powinno być widać z tak zagłębionego miejsca. Tymczasem okoliczne dzielnice widoczne są stąd niemal jak ze sceny amfiteatru – Olszynka, Orunia Dolna, wyżej Orunia Górna, Chełm. Po prawej wieże zabytkowych budowli Starówki, nowe osiedla Dolnego Miasta i dalej światła rafinerii. Miasto jak na dłoni, a przynajmniej spora jego część.
Kiedy tak siedziałem w ciszy przy rozgrzanym piecu kaflowym, wpatrzony w te światła odległych dzielnic zdałem sobie sprawę, że to miejsce wprost idealne do modlitwy o moje miasto. Każde z tych świateł w odległych oknach to konkretny człowiek, rodzina, ludzie często zagubieni w swoich problemach, które wydają im się niekiedy nie do rozwiązania. Duża część z nich zna Stwórcę jedynie jako część skomplikowanych rytuałów, nie jako Ojca, Opiekuna, Przyjaciela… Oby lud, pogrążony w mroku, ujrzał światłość wielką, i tym, którzy siedzieli w krainie i cieniu śmierci, rozbłysła jasność (Ewangelia Mateusza 4:16). Wszak gdyby nie taki był obraz tej wiary (niewiary?) i inna była natura świateł bliższych i dalszych dzielnic, moje miasto wyglądałoby inaczej. I nie tylko moje miasto.

21 listopada 2014

Łaski bez?

Jezus przyszedł na świat, przez trzy lata bezkompromisowo głosił Dobrą Nowinę o tym, że Bóg przebacza grzechy tym, którzy uwierzą w Jego Syna a potem oddał życie w męczeńskiej i upokarzającej śmierci za grzechy każdego człowieka. Wystarczy uwierzyć w to i już - każdy kto to zrobi ma wtedy pokój z Bogiem, czyli niezakłóconą więź z Nim, jest uwolniony od własnych win i dzięki temu ma pewność zbawienia.
Wydaje się oczywistym, że do tak wspaniałej oferty powinny ustawiać się kolejki. Ludzie są przecież w stanie stać godzinami za jakimś nędznym gadżetem za grosze. O ileż bardziej oferta Jezusa wydaje się godna zainteresowania… (polecam wpis mojego brata na blogu)
Ale tak się nie dzieje. Jako uczniowie Jezusa otrzymaliśmy od Niego nakaz niesienia tej Dobrej Nowiny na cały świat, opowiadania o niej. Jesteśmy Bożymi akwizytorami, roznoszącymi ulotki o wspaniałej, darmowej ofercie. Często zdarza się, że po prostu prosimy ludzi „pojednajcie się z Bogiem”, dokładnie tak, jak pisał apostoł Paweł w Drugim list do Koryntian: A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał z sobą przez Chrystusa i poruczył nam służbę pojednania, to znaczy, że Bóg w Chrystusie świat z sobą pojednał, nie zaliczając im ich upadków, i powierzył nam słowo pojednania. Dlatego w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał; w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem. - 5:18-20
Nie dość, że Jezus dobrowolnie oddał za mnie życie to także mnie swego czasu prosił (posługując się ustami jednego ze swoich uczniów), bym uwierzył w Niego, Jego zbawczą śmierć i pojednał się w ten sposób z Bogiem. Tak samo jak prosi cały czas, posługując się nami w Swoim imieniu.
Kiedy się nad tym głębiej zastanawiam nie mogę się nadziwić ogromowi Bożej miłości. Po ludzku patrząc - ktoś, kto umożliwił komuś innemu odebranie bardzo wartościowego prezentu raczej nie zabiega o to, by tamten raczył w końcu ten prezent wziąć. „Łaski bez!” - głosi adekwatne, choć niezbyt eleganckie powiedzenie. A tu łaska i pokora się nie wyczerpuje.