8 lutego 2018

Zmiana języka

  Epizod z życia Jezusa, kiedy po chrzcie w Jordanie udał się na pustynię, pościł przez 40 dni i był kuszony przez diabła należy do najlepiej znanych fragmentów Ewangelii (tę historię opisują Mateusz, Marek a także Łukasz). A jednocześnie uważam, że jest to jedna z najgłębszych historii z ziemskiego życia Jezusa, choć wydaje się tak prosta.
  Przez wieki napisano na ten temat wiele tomów, wygłoszono zapewne dziesiątki, jeżeli nie setki kazań. Najwyraźniej jest o czym mówić. I zapewne ktoś zwrócił już wcześniej uwagę także na to, co dzisiaj pokazał mi Duch Święty podczas lektury czwartego rozdziału Ewangelii Łukasza. Ale tak to cudownie urządził nasz Pan, że On przemawia do każdego osobno (nawet gdy słuchamy Słowa wspólnie) i za każdym razem w bardzo indywidualny i specyficzny sposób. Bo za każdym razem w sposób dostosowany do jego życia, aktualnego stanu, przeżyć.
  Wiele razy słuchałem kazań, w których zwracano uwagę, że na każde kuszenie diabła Jezus odpowiadał Słowem Bożym. To bardzo cenne, uczy nas, że w podobnych sytuacjach nie ma lepszej obrony, że nie ma co wdawać się w „pyskówki” i targi ze złym. Gdyż Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż jakikolwiek obosieczny miecz. [List do Hebrajczyków 4,12]
Wielokrotnie także kaznodzieje zwracają uwagę, że diabeł również posługiwał się w stosunku do Jezusa tą samą bronią – cytatami ze Słowa Bożego. To dla nas dowód na to, że on zna Biblię bardzo dobrze, ale że ją przekręca, traktując instrumentalnie.
  Dzisiaj zwróciłem jednak uwagę na jeszcze coś innego. Najpierw diabeł uchwycił się głodu Jezusa po trwającym czterdzieści dni poście. W tych dniach nic nie jadł, a gdy dobiegły końca, odczuł głód. Wtedy diabeł podsunął Mu pomysł: Skoro jesteś Synem Boga, powiedz temu kamieniowi, aby zamienił się w chleb. [Łukasz 4,2-3] Tu jest tylko kusząca (nomen omen) propozycja, nie ma Słowa Bożego. To Jezus używa Go w swojej odpowiedzi. Za drugim razem diabeł wyprowadził Go na górę, gdzie w ułamku sekundy pokazał Mu wszystkie królestwa zamieszkałego świata. Zaproponował: Tobie dam całą władzę i chwałę tych królestw, ponieważ mnie została przekazana i daję ją, komu zechcę. Jeśli więc Ty się przede mną pokłonisz — wszystko będzie Twoje. [Łukasz 4,5-7] Także i tym razem sytuacja była podobna.
  Dopiero za trzecim razem diabeł zaprowadził Go do Jerozolimy, postawił na szczycie świątyni i powiedział do Niego: Skoro jesteś Synem Boga, skocz stąd w dół. Przecież napisano: On swym aniołom poleci cię strzec, oraz: Będą cię nosić na rękach, byś czasem swojej stopy nie uraził o kamień. [Łukasz 4,9-11] Wow! Czy powinniśmy być pod wrażeniem? Niestety tak. Pod wrażeniem tego, jak szybko diabeł nauczył się jak należy rozmawiać z Jezusem. On się uczy, bardzo szybko.
  Jeżeli pozwolimy sobie na chwilę bezwzględnej szczerości wobec samych siebie to zobaczymy, jak wielokrotnie pozwalamy uczyć się diabłu tego jak z nami „rozmawiać”. Niestety daleko nam do Jezusa i to najczęściej nie Słowo Boże jest językiem, z którym można się z nami „dogadać”. Tym językiem jest niestety nasza grzeszność, nasze grzeszne upodobania. Tak często wyraźnie pokazujemy diabłu co nam się podoba, tak jakbyśmy pokazywali: o, tak właśnie mnie kuś! To właśnie mi się podoba, podsyłaj mi coś takiego!
  Chyba najwyższy czas zmienić język. Aby się nie dać wykorzystać szatanowi. Jego intrygi są nam przecież znane. [2 List do Koryntian 2,11]

Cytaty z Biblii pochodzą z tłumaczenia Ewangelicznego Instytutu Biblijnego.

29 grudnia 2017

Dialog z Bogiem

  Księga Jonasza wciąż zajmuje moje myśli. Zapomniałem już jak jest niewielka, zajmuje w Biblii niewiele ponad jedną kartkę. To aż nie do wiary, że w tak krótkim tekście znalazła się tak niesamowita fabuła, emocje, tyle prawdy o naturze Stwórcy!
  Ostatnio przeczytałem tę księgę kilka razy, za każdym starając się zwracać uwagę na coś innego. Sporo odkryłem, ale dla mnie prawdziwą rewelację był fakt, że jest ona tak naprawdę jednym wielkim dialogiem pomiędzy Jonaszem a Bogiem. Kiedy na tablecie pokolorowałem sobie „kwestie” obu rozmówców nagle okazało się, że cała księga jest naprzemiennie zielono-czerwona (takie kolory akurat wybrałem). I Jonasz i Bóg nie zawsze przemawiają dosłownie, werbalnie. Przecież każdy czyn jest także naszą wypowiedzią, ekspresją i często mówi więcej niż słowa. Przecież Jonasz nic nie powiedział gdy wstał, ale po to, by uciec do Tarszisz i znaleźć się jak najdalej od PANA. Wyruszył w drogę do Jafy. Tam znalazł okręt płynący do Tarszisz. Zapłacił za podróż, wszedł na pokład i popłynął z załogą do Tarszisz, możliwie jak najdalej od PANA. (Księga Jonasza 1,3) Podobnie Pan nie wyrzekł słowa (choć wiemy ze Słowa Bożego, że On wypowiada Słowa i dzieje się) gdy zesłał na morze potężny wiatr. Zerwał się gwałtowny sztorm. Okrętowi groziło rozbicie. (1,4)
  Radzę zrobić podobny zabieg (choćby przy użyciu ołówka). Wtedy okaże się, że wszystkie te niesamowite rzeczy poczynając od wielkiej burzy na morzu poprzez połknięcie przez wielką rybę, ocalenie Jonasza, nawrócenie mieszkańców Niniwy po krzew rycynowy i robaczka, który przyczynił się do jego uschnięcia - nie wydarzyłyby się gdyby Jonasz nie nawiązał i nie prowadził dialogu z Bogiem. Dialogu niełatwego i mającego czasem wręcz znamiona kłótni, ale jednak!
  Widzę, jak często Biblia mówi o mężach Bożych, którzy wcale nie byli tak poprawni, potulni i grzeczni w relacjach ze Stwórcą. Izajasz chciał umrzeć z rozpaczy, mimo, że Bóg był z nim i objawiał swoją obecność, Jeremiasza ogarniał smutek i przerażenie (jak tak można!), Job robił Bogu wyrzuty a Jakub?... No wstyd powiedzieć, Jakub walczył z aniołem Pana! No nie… Ale przecież właśnie po tym „wybryku” otrzymał nowe imię - Izrael. Wszyscy oni utrzymywali żywą, autentyczną  relację, dialog z Bogiem.
  Nasza „religijna” natura tak często każe nam „wygładzać” naszą postawę przed Bogiem, czesać i przycinać niesforne myśli. Ale ze Słowa Bożego widzę, że On pragnie naszej autentyczności. Wystarczy sięgnąć do psalmów - ile w nich czasami żalu, skarg, otwartego mówienia o swoich pragnieniach, złości na innych! Przyznam, że dla mnie kiedyś wręcz wstrząsem było przeczytanie słów psalmisty: Jestem osłabiony i bardzo załamany, zawodzę z powodu trwogi mego serca. (…) Moje serce trzepocze, opuściła mnie siła, a światło moich oczu znikło. - (Psalm 38, 8-9; Uwspółcześniona Biblia Gdańska) Czy to jest postawa wierzącego człowieka, pokładającego w Bogu całą swoją ufność? Czy taki człowiek może być „bardzo załamany” mimo świadomości Bożego błogosławieństwa? Ogarnęła mnie słabość, wielkie przygnębienie (przekład Ewangelicznego Instytutu Biblijnego); zemdlałem, i startym jest bardzo, ryczę dla trwogi serca mego (Biblia Gdańska); jestem osłabiony i bardzo przygnębiony (Biblia Warszawska). No ładne świadectwo…
  Dziś wiem, że Bóg pragnie żywej, autentycznej relacji ze Swoim dzieckiem. On wie o nas wszystko, przenika nas całkowicie i nie ukryjemy przed Nim żadnych naszych niepoprawnych myśli. Trzeba Mu o nich powiedzieć i ewentualnie prosić by wyprostował to, co krzywi się w nas. W tym samym psalmie 38. czytamy: Panie, przed tobą są wszystkie moje pragnienia i moje wzdychanie nie jest przed tobą ukryte. (UBG); Wiem, mój Boże, że Ty doświadczasz serca i kochasz szczerość (1 Księga Kronik 29,17).
  Jestem bogatszy o tę prawdę – jeśli nie rozmawiam szczerze z Bogiem, nie utrzymuję cały czas tej relacji to zamykam sobie szansę na to, że w moim życiu BĘDZIE SIĘ DZIAŁO.

Cytaty z Biblii pochodzą z tłumaczenia Ewangelicznego Instytutu Biblijnego, chyba że zaznaczono inaczej.

6 grudnia 2017

Ucieczka z Niniwy

  Ostatnio czytam księgi prorockie. Księga Jonasza i jego historia jest chyba jedną z najlepiej znanych spośród Starego Testamentu, uczą się jej już dzieci na szkółce niedzielnej. I dlatego pewnie tak rzadko do niej zaglądamy, uznając, że tę krótką księgę znamy już prawie na pamięć. Przyznaję, że o mało co ja też tak ostatnio nie zrobiłem i zobaczyłem później jak bardzo się myliłem, jak wiele rzeczy nie dostrzegałem do tej pory.
  Ale chcę zwrócić uwagę na coś innego. Po Księdze Jonasza następuje w Biblii Księga Micheasza a następnie Nahuma. I właśnie wymowa ksiąg Jonasza i Nahuma a także czas ich powstania skłoniły mnie do refleksji. Jonasz został posłany przez Boga by ostrzec mieszkańców Niniwy przed sądem, nadchodzącym na grzeszne miasto. Jak może pamiętamy Jonasz nie kwapił się by iść do okrutnych najeźdźców z posłaniem by ratowali się i pokutowali. W jego opinii zasłużyli sobie w pełni na wszystko co najgorsze. Dlatego uciekał przed Bogiem, nie chcąc wypełnić swojej misji. Jonasz przyznaje: dlatego właśnie za pierwszym razem postanowiłem uciec do Tarszisz. Wiedziałem, że Ty jesteś Bogiem łaskawym i miłosiernym, powściągliwym w gniewie, hojnym w łasce i okazującym litość w nieszczęściu. [Jonasza 4,2] Ostatecznie po wielu perypetiach (m.in. znana historia z wielką rybą) wszystko poszło zgodnie z Bożym planem. Niniwa przyjęła ostrzeżenie, pokutowała a Pan odwrócił swój gniew.
  Ale już kilkanaście stron dalej ze zdziwieniem odnajdujemy proroctwo Nahuma o zniszczeniu Niniwy. Co się stało w ciągu stu lat, dzielących powstanie obu ksiąg? Najprawdopodobniej pokuta niniwczyków, spowodowana wezwaniem Jonasza wcale nie była tak gruntowna i szczera. Zapewne Jonasz był w swoich ostrzeżeniach bardzo sugestywny i biedacy się nieźle wystraszyli. W dodatku pamiętajmy, że do zbiorowej pokuty miasta mocno przyłożył się król, którego autentycznie chyba przekonał prorok. Król rozkazał post i pokutowanie we włosiennicach, co miało obejmować nawet zwierzęta (!). Rozkaz to rozkaz, nie było żartów. Zwłaszcza w Asyrii.
  Czy z nami nie jest często podobnie? Pod wpływem jakiegoś płomiennego kazania „nawracamy się”, postanawiamy porzucić grzech, zmienić swoje życie. Ale już za kilkanaście albo i kilka miesięcy niewiele z tego zostaje. Albo gdy jesteśmy już naprawdę, szczerze nawróceni do Pana postanawiamy zrobić porządek z jakimiś grzechami, ciągle wracającymi w naszym życiu. Ale po jakimś czasie nasz radykalizm się sypie, zbroja Boża odpada z nas element po elemencie.
  Dla Niniwy nie było już ratunku (także umiejscowione w Starym Testamencie dwie księgi dalej proroctwo Sofoniasza zapowiada zburzenie tego potężnego miasta). Bóg, choć litościwy i pełen miłości okazał także swój gniew wobec grzechu. Któż się ostoi wobec Jego wzburzenia? I kto wytrzyma przypływ Jego gniewu? Jego gwałtowność rozlana jak ogień i skały przed Nim rozbite.  Dobry jest PAN — jest schronieniem w dniu niedoli, troszczy się o tych, którzy szukają w Nim ratunku. Nadciągającą powodzią, zagładą zniszczy jej miejsce, a swoich wrogów będzie ścigał ciemnością. Co zamyślacie względem PANA? On przygotowuje zagładę — nie trzeba będzie jej powtarzać po raz drugi! [Nahuma 1,6-9] Obrazy, roztaczane przez Nahuma są bardzo sugestywne i złowieszcze. Niemal czuć zgiełk bitewny, jęki zabijanych, trwogę i zbliżającą się nieuchronnie śmierć. Oto opuszczenie, splądrowanie i zniszczenie – zrozpaczone serca, drżące kolana, kurcz we wszystkich biodrach i policzki wszystkich pobladłe. [Nahuma 2,11; Nowa Biblia Gdańska] Wszystko to wypełniło się w 612 roku przed Chrystusem, gdy połączone siły Nabopolassara, króla Babilonu, oraz Meda Kyaksaresa otoczyły i zdobyły Niniwę.
  Dla Niniwy nie było ratunku, Bóg widział, że są chwiejni i niestali w swej pokucie. Dla nas, którzy położyliśmy całą nadzieję w Jezusie i Jego ofierze położonej za nas, ratunek jest pewny i niezmienny. To Jezus poniósł już karę, która była przeznaczona dla nas. Choć często postępujemy jak niniwczycy, jesteśmy słabi, niekonsekwentni i po prostu grzeszni możemy być pewni Łaski i tego, że Boży gniew nie jest przeznaczony już dla nas. Teraz zatem nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. [List apostoła Pawła do Rzymian 8,1]; Uroczyście zapewniam was: Kto jest posłuszny mojej nauce i kto wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie będzie sądzony, lecz przeszedł ze śmierci do życia. [Ewangelia Jana 5,24] Dziękuję Bogu, że dał mi możliwość ucieczki ze świata Niniwy, przeznaczonego na sąd.

Cytaty z Biblii pochodzą z tłumaczenia Ewangelicznego Instytutu Biblijnego, chyba że zaznaczono inaczej

17 listopada 2017

Pasjonaci i sprzedawcy

  Zdecydowałem, że mój dwudziestoletni rower wystarczająco się już wysłużył. Jazda zardzewiałym wehikułem ważącym ok. 20 kg, bez tylnego hamulca i każdorazowo z zestawem części naprawczych w torbie (nigdy nie było wiadomo kiedy się posypie) przestała definitywnie sprawiać mi frajdę i postanowiłem poszukać nowego sprzętu. „Tylko nie kupuj w żadnych marketach tylko w specjalistycznych sklepach rowerowych, tam gdzie się na tym znają” - słyszałem co chwila rady zaprzyjaźnionych fanów dwóch kółek.
  Jako laik w temacie postanowiłem ich posłuchać. W pierwszym takim sklepie, który odwiedziłem, sprzedawca zachwalał mi firmę, która nawet we mnie nie budziła zaufania, a która na internetowych forach rowerowych, jak zauważyłem, budzi powszechną wesołość. Jak się też okazało ku mojemu zdziwieniu nawet ja byłem od niego lepiej zorientowany w paru kwestiach technicznych. Niestety kolejni odwiedzani „specjaliści” byli jeszcze gorsi. Po tym, jak kolejny odwiedzany ekspert kazał mi się po prostu rozejrzeć po sklepie a jedyne o czym mówił z prawdziwym znawstwem to była bogata oferta usług ratalnych, postanowiłem zdać się na samodzielne zdobywanie wiedzy i samemu podjąć decyzję na podstawie opisów i opinii znalezionych w internecie.
  Przepraszam za ten przydługi wstęp „cyklistyczny”. Moje peregrynacje po sklepach rowerowych wzbudziły jednak we mnie refleksje natury duchowej. Ludzie szukający Boga, pragnący dowiedzieć się o Nim czegoś więcej, szukający porad i drogowskazów w swoim duchowym życiu zwracają się do tych, w których widzą „ekspertów”, którzy noszą wspaniałe imię Chrystusa. To przecież oni powinni wiedzieć najwięcej o Bogu, oni powinni znać kierunek, autorytatywnie doradzić jaki „sprzęt” wybrać by bezbłędnie dotrzeć do Celu. Powinni…
  Dlaczego moje doświadczenia ze specjalistycznych sklepów wypadły tak fatalnie? Początkowo mocno i bezskutecznie się nad tym zastanawiałem. W końcu zrozumiałem, że rozmawiałem z zatrudnionymi tam całkiem przypadkowymi SPRZEDAWCAMI, nie z prawdziwymi PASJONATAMI roweru. Niestety nasze zbory wyglądają często podobnie, sporo tam ludzi, których pasją wcale nie jest Jezus. Potrafią po nabożeństwie z wypiekami na twarzach dyskutować o samochodach albo np. o technikach obróbki drewna (!). Kiedy spytać ich o Jezusa są jakby zażenowani i niewiele mają do powiedzenia.
  Pewien znajomy młody człowiek, nawracający się do Jezusa i rozpaczliwie poszukujący duchowych rad w zborze, do którego dopiero co zaczął chodzić, opowiadał mi, że każdy brat, do którego się zwracał opowiadał mu co innego i kierował go w inną stronę. Początkowo brał to wszystko za dobrą monetę ale po pewnych czasie stwierdził, że to nie ma sensu. Dzisiaj widzę duchowe rozchwianie w tym człowieku i nie wiem co będzie z nim dalej. Obawiam się, że stracił już wiarę w czyjekolwiek duchowe kierownictwo a żywej relacji z Bogiem jeszcze nie znalazł. Trafił na SPRZEDAWCÓW swoich wersji Ewangelii, nie udało mu się znaleźć prawdziwego eksperta i PASJONATA Jezusa Chrystusa.
 W swoich rowerowych peregrynacjach w końcu znalazłem mały, niepozorny sklepik. Jego właściciel już po kilku zdaniach dobrze wiedział czego szukam. Zainteresował się, doradził, zaproponował konkretne modele i konfiguracje. Widać było, że to było jego życie. Poczułem się bezpiecznie, bo zrozumiałem, że mogę do tego człowieka mieć zaufanie, że jest pasjonatem i fachowcem, że rowery to jego życie.
  Gdyż życiem jest dla mnie Chrystus - pisał apostoł Paweł w Liście do Filipian (1,21). Żyję już nie ja — żyje we mnie Chrystus [List do Galacjan 2,20]. Czy możemy to powtórzyć za Pawłem, czy naprawdę On jest naszym życiem, On żyje w nas, pragnienie Jego chwały kieruje naszymi wszystkimi poczynaniami? Czy jesteśmy pasjonatami? Jeżeli tak, to ludzie w nas to zobaczą, wezmą to od nas. W ostatnim, najbardziej uroczystym dniu świąt, Jezus wstał i zawołał z mocą: Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije, wierząc we Mnie. Jak mówi Pismo: Z jego wnętrza popłyną strumienie wody dającej życie [Ewangelia Jana 7,37-38]. Czy te strumienie płyną ze mnie? Czy mogą ożywiać spragnionych?
  Ponad pięć lat temu obserwując kibiców w czasie Mistrzostw Europy Euro 2012 w Gdańsku widziałem w nich tyle pasji i życia, że mnie to zawstydzało jako chrześcijanina. Czy piłka kopana przez 22 facetów godna jest aż takich emocji i zaangażowania? A Jezus, Syn Boży, Alfa i Omega, Początek i Koniec, Wierny i Prawdziwy, Wszechmogący, Wiekuisty? Któż jest godny większej pasji, większego oddania? Jak to więc jest, że tak mało widzę tego dookoła?

25 października 2017

Każdy ma swoją Wittenbergę

  Mamy okrągłą rocznicę. 500 lat temu coś ważnego wydarzyło się w Wittenberdze. Niewątpliwie. Jak to jednak jest, że ja za bardzo tego nie czuję? Nie czuję by to wydarzenie miało jakiś ogromny wpływ na moje życie a z rozmów z braćmi i siostrami w Chrystusie wnioskuję, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Może dlatego, że dla mnie nieporównywalnie ważniejsze jest to, co wydarzyło się w moim życiu ponad dziesięć lat temu, kiedy to ja sam sformułowałem swoje osobiste tezy, dotyczące wierności czystej Ewangelii i poddania się samemu Chrystusowi.
  Nieocenioną zdobyczą i dziedzictwem Reformacji stało się z pewnością upowszechnienie Słowa Bożego poprzez przetłumaczenie go na języki narodowe. Ewangelia zamknięta w biskupich pałacach i klasztornych murach trafiła pod strzechy i wywołała eksplozję, której nic nie mogło już powstrzymać. Bo taką siłę ma Ewangelia. To dzięki wydarzeniom sprzed pięciuset lat dzisiaj na moim stole może leżeć Biblia, kilka jej przekładów może stać na półce z książkami a dziesiątki innych czekać w komputerze i smartfonie.
  Jeżeli Reformację rozumieć jako swego rodzaju opamiętanie i uznanie konieczności powrotu do biblijnych prawd Ewangelii, do czystej nauki Jezusa Chrystusa - to tak naprawdę każda osoba narodzona na nowo taką osobistą reformację przeżyła. Kilkadziesiąt lat temu pewna znana postać historyczna sformułowała tezę, że „każdy ma swoje Westerplatte”. Moim zdaniem każdy ma też swoją Wittenbergę, a przynajmniej powinien ją mieć.
  Na co dzień uciekamy od problematyki niebiblijnych nauk głoszonych przez Kościół Katolicki. Zadaniem chrześcijanina, nałożonym na niego przez samego Jezusa jest głoszenie Ewangelii a nie obnażanie błędów innych. Ale prawda jest taka, że także do tego wzywa nas Słowo Boże, szczególnie w listach apostolskich. Temat Reformacji wywołuje tę kwestię w sposób oczywisty, bo jej sednem było przeciwstawienie się tym błędom i powrót do Ewangelii.
  Polska jest zdominowana przez katolicyzm, większość ludzi nawracających się do żywego Boga ma za sobą dzieciństwo, młodość a czasami nawet długie lata spędzone w tym kościele. Wszyscy tak nawróceni mamy świadomość z czego Jezus nas wyrwał i trudno nam nie boleć nad tymi, którzy wciąż tkwią w niebiblijnych naukach i praktykach, dalecy od Boga. Uczniowie Chrystusa nie mogą lekceważyć tego nakazu apostolskiego: Sami z kolei okazujcie miłosierdzie wątpiącym. Ratujcie innych, wyrywając ich z ognia. [List Judy 1:22-23]; Ratujcie biednych i żyjących w nędzy — wyrywajcie ich z ręki bezbożnych! Lecz oni nic nie wiedzą ani nie pojmują, błądzą niczym w ciemności [Psalm 82:4-5] Biedny, żyjący w duchowej nędzy i zgubiony- sam taki byłem…
  Dzisiejsi przeciwnicy Reformacji starają się wmówić tym, którzy przyjęli Ewangelię i postanowili tym samym postawić się poza Kościołem Katolickim, że zrobili to pod wpływem idei Marcina Lutra. Ta kuriozalna teza wynika moim zdaniem z zakorzenionej optyki patrzenia na wiarę innych przez pryzmat własnego światopoglądu, kształtowanego i opierającego się przede wszystkim na autorytetach tzw. świętych czy ojców kościoła a nie na własnym doświadczeniu i osobistej relacji z Jezusem. Każdy człowiek narodzony na nowo, chociaż może wcześniej coś w szkole słyszał o Lutrze, został pociągnięty wyłącznie przez Jezusa i prawdę Ewangelii.
  To właśnie osobiste spotkanie Jezusa w Słowie Bożym przez twórców Reformacji było jej istotą, podobnie jak było to w przypadku wielu jej prekursorów na przestrzeni wieków: Wigilancjusza, Klaudiusza z Turynu, Piotra Waldo, Johna Wycliffe’a, Jana Husa i wielu innych, bezimiennych męczenników, dla których przez wieki najważniejsza była prawda Ewangelii i wierność swojemu Panu, Jezusowi Chrystusowi. I to samo osobiste spotkanie z Panem i poddanie się Mu jest podstawą każdego nawrócenia do Niego także dzisiaj.


18 października 2017

Jak Chrystus umiłował Kościół? (2)

  Ponad dwa lata temu dzieliłem się moimi refleksjami nad wezwaniem apostoła Pawła Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie [List do Efezjan 5:25]. Wówczas skupiłem się na konieczności oddawania swojego życia za ukochaną osobę i wielowymiarowości takiego czynu.
  Nie wiem jak to się stało, że dopiero niedawno zobaczyłem jeszcze inny aspekt miłości Chrystusa do Kościoła. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata. [Ewangelia Mateusza 28:20; Biblia Warszawska] - powiedział Jezus do uczniów po swoim zmartwychwstaniu. Wiemy, że nasz Pan nie rzucał słów na wiatr, nie składał pustych deklaracji a o tej jego absolutnej wierności sami możemy przekonywać się co dnia. Tak jak Chrystus zapewnia o swojej nieustannej obecności przy boku swej oblubienicy - Kościoła, tak ma być z mężczyzną. Jeżeli naprawdę ukochał ją tak jak Chrystus swój Kościół.
  Apostoł Paweł także zachwycał się tą wiernością Chrystusa, pisząc Bo jestem pewny, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani żadne duchowe moce, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani to, co wywyższone, ani to, co poniżone, ani żadne inne stworzenie nie jest w stanie oddzielić nas od miłości Boga, objawionej w Chrystusie Jezusie, naszym Panu. [List do Rzymian 8:38-39; przekład Słowo Życia]
  Taka postawa Boga opisywana była w Starym Testamencie. Pan wielokrotnie zapewniał swoją małżonkę Izrael o swojej wierności. Autor listu do Hebrajczyków (13:5) przywołuje także te najbardziej wyraziste i jednoznaczne słowa z Księgi Jozuego - Bóg przecież obiecał: Nie porzucę cię ani cię nie opuszczę. (przekład Ewangeliczny Instytut Biblijny)
  Te cytaty mówią same za siebie. I co my na to, mężowie (Boży)? Czas chyba popatrzeć także na ten aspekt miłości Chrystusa do Kościoła i wyciągnąć wnioski.

13 października 2017

Czy wiem co się stało z Jezusem?

  „Po co stale mam czytać Ewangelie? Ja już czytałem, wiem co się stało z Jezusem” - wciąż wraca do mnie co jakiś czas ta wypowiedź pewnego niewierzącego człowieka, którego kiedyś zachęcałem do lektury Słowa Bożego. Sam tak kiedyś myślałem. W Ewangeliach widziałem tylko wydarzenia - Jezus urodził się w Betlejem, uciekł z rodzicami do Egiptu, nauczał przez trzy lata, został wydany Rzymianom, ukrzyżowany a potem zmartwychwstał (choć wiara w to ostatnie nie była dla mnie oczywista). Koniec, kropka. Nie było powodu powtarzać sobie tego, co już znałem.
  Przyznaję, że dzisiaj ciężko mi zrozumieć ten mój ówczesny sposób rozumowania. To powinno być dla mnie nauką, że w każdym momencie może nastąpić nawrócenie (czyli zmiana myślenia, odwrócenie się od dotychczasowego myślenia - jak w oryginale greckim) i powinienem próbować rozumieć i podchodzić z miłością i cierpliwością do ludzi, którzy dzisiaj nie widzą w Biblii Słowa Bożego.
  Ale wracając do Ewangelii - czy naprawdę wiedziałem wtedy, przed moim nawróceniem, co działo się z Jezusem? Ewangelia to nie fakty geograficzne czy umiejscowione w czasie. To DOBRA NOWINA O JEZUSIE CHRYSTUSIE, Ewangelia o Królestwie Bożym, o tym, że nie ma już kary za grzechy i o obietnicach dotyczących tych, którzy uwierzyli. To nie wynika bezpośrednio z faktów ale z ich powiązania, interpretacji na podstawie słów Jezusa i działania Boga w czasie Jego służby.
  Dzięki Bogu przyszedł taki czas, gdy zrozumiałem, że muszę wreszcie na nowo przeczytać Ewangelie, nie po to by sprawdzić czy dobrze znam kolejność wydarzeń w nich opisanych ale by zwrócić uwagę na Jezusa, na to co mówił, jak reagował na wydarzenia. Odkryłem dopiero wtedy co niesie ze sobą Ewangelia. W tamtym czasie mojego nawracania się do Pana często słuchałem Biblii w drodze do pracy. Pamiętam jak dziś jak kiedyś w autobusie jedna z wypowiedzi Jezusa wręcz mną wstrząsnęła i musiałem odsłuchać ją wtedy ponownie jeszcze kilka razy. Ciężar gatunkowy Ewangelii przeniósł się z tego „co działo się z Jezusem” na to co mówił Jezus i co objawił swoją służbą, śmiercią i zmartwychwstaniem.
  Po śmierci Jezusa dwaj uczniowie zniechęceni wędrowali do Emaus. Kiedy dołączył do nich ich zmartwychwstały mistrz nie rozpoznali go a On chciał sprawdzić co zrozumieli z nauki, którą właśnie otrzymali. A odpowiadając jeden, imieniem Kleopas, rzekł do niego: Czyś Ty jedyny pątnik w Jerozolimie, który nie wie, co się w niej w tych dniach stało? Rzekł im: Co? Oni zaś odpowiedzieli mu: Z Jezusem Nazareńskim, który był mężem, prorokiem mocarnym w czynie i w słowie przed Bogiem i wszystkim ludem, jak arcykapłani i zwierzchnicy nasi wydali na niego wyrok śmierci i ukrzyżowali go. [Ewangelia Łukasza 24:18-20]
  Uczniowie odbierali wszystko wyłącznie na poziomie dostrzegalnych wydarzeń, nie pamiętali nawet, że Jezus wielokrotnie zapowiadał swoją męczeńską śmierć i zmartwychwstanie, jak widać nie zwracali specjalnie uwagi na to co mówił. Jezus skwitował ich wywody wprost: O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy. [Łukasza 24:25]
  Obyśmy nie byli do nich podobni. Czy naprawdę wiemy co się stało?