10 października 2017

Cieszyć się wolnością

  Gdy oglądałem dzisiaj program informacyjny w telewizji zacząłem zastanawiać się nad użytym przez lektora zwrotem „cieszy się teraz wolnością”. To popularne wyrażenie, określające kogoś, kto albo już wyszedł z więzienia albo jeszcze nie trafił za kratki niesie z sobą pewną dawkę emocji i pokazuje niemal mimochodem czym jest wolność. Naturalne jest, że wolność niesie ze sobą radość, że można się nią cieszyć.
  Czy ja cieszę się z wolności? Czy doceniam fakt, że o dowolnej porze dnia i roku (pomijając moje obowiązki wynikające z pracy itp.) mogę robić co chcę, mogę pójść czy pojechać gdzie tylko zapragnę i na ile pozwolą mi moje finanse? I oczywiście - czy dziękuję Bogu za to, że taką wolnością mnie obdarza?
  Wolność wydaje się nam dzisiaj tak oczywistą wartością, że wręcz zapominamy, iż w ogóle jest wartością. Wystarczy jednak, że sięgnę pamięcią kilkadziesiąt lat wstecz i przypomnę sobie, że był taki czas, kiedy nie wolno było chociażby pojechać do innego województwa, wyjść z domu wieczorem czy nie było możliwości by zadzwonić do kolegi. A gdyby przyszło mi żyć w latach czterdziestych ubiegłego wieku moja wolność byłaby jeszcze drastyczniej ograniczona, być może włącznie z prawem do życia. Gdybym natomiast jako „heretyk” żył kilkaset lat temu albo 2000 lat temu o wolności w ogóle trudno byłoby mówić, mógłbym łatwo trafić na stos albo na arenę razem z kilkoma lwami.
  Myślę, że warto się nad tym zastanawiać, warto dziękować Panu za to, co tak często uważamy za oczywistości.
  Ale dla mnie jako dla chrześcijanina pojęcie wolności nie ogranicza się do otaczającego mnie świata materialnego. Wiem, że Chrystus przyniósł mi wolność, umierając za mnie na krzyżu. Chrystus przyniósł nam wolność. Stójcie więc niezachwianie i nie schylajcie się znów pod jarzmo niewoli. [List apostoła Pawła do Galacjan 5:1] To jarzmo niewoli to uczynki - bo ktoś może przekonywać nas, że tylko spełniając określone wymagania, wykonując jakieś czynności religijne czy postępując „dobrze” możemy być zbawieni. Ale to jarzmo to może być także grzech. Jesteśmy uwolnieni od jego panowania nad nami, mamy już wolność (nomen omen) wyboru! Bo teraz Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić. [1 List apostoła Pawła do Koryntian 6:12 - Biblia Warszawska]
  Przede wszystkim jednak jestem wolny od kary za moje grzechy i od codziennego zniewolenia tymi grzechami. Gdyby tak się nie stało to grzeszyłbym nieustannie i podobałoby mi się to a po śmierci musiałbym za to odpowiedzieć. Jezus Chrystus, wierny świadek, pierwszy zmartwychwstały i Władca królów ziemi. Temu, który nas kocha i który za cenę swojej krwi uwolnił nas od naszych grzechów, uczynił nas królestwem i kapłanami Boga, swojego Ojca — Jemu niech będzie chwała! Do Niego niech należy moc — na wieki. Amen. [Objawienie Jana 1:5-6]
  Ze Słowa Bożego jasno widać, że wolność jest zamysłem Boga w stosunku do człowieka. Wy natomiast opamiętaliście się. Uczyniliście to, co uważam za słuszne. Ogłosiliście wolność — każdy swemu bliźniemu [Księga Jeremiasza 34:15]; Oto na tym polega post, który Mi się podoba: że się wyzwala z więzów niegodziwości, zrywa powrozy jarzma, wypuszcza na wolność gnębionych i łamie wszelkie poddaństwo. [Księga Izajasza 58:6]
  Gdzie Duch Pana, tam wolność. [2 List apostoła Pawła do Koryntian 3:17]
 Ten Boży plan wolności w pełni ucieleśnił się w Jezusie. W czasie swojej ziemskiej służby powiedział: Duch Pana spoczywa na mnie, Ten, który namaścił mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę; który posłał mnie, abym więźniom głosił wyzwolenie, niewidzącym przejrzenie, zgnębionych wypuścił na wolność [Ewangelia Łukasza 4:18]
  Tej wolność w Chrystusie mogłem doświadczyć jednak dopiero gdy uwierzyłem w Niego, gdy zrozumiałem, że On umarł zamiast mnie na krzyżu. Alleluja!

Cytaty biblijne pochodzą z tłumaczenia Ewangelicznego Instytutu Biblijnego, chyba że wyraźnie zaznaczono inaczej.

27 września 2017

Zwłaszcza dla Żydów, ale i dla innych narodów

  Rozpoczęte kilka miesięcy wraz z kilkoma braćmi studium Dziejów Apostolskich pozwoliło mi na nowo spojrzeć na tę ulubioną księgę Nowego Testamentu. Potoczysta, niemal reportażowa narracja, wspaniałe rozłożenie akcentów w tekście, zachwycające umiejscowienie w nim realiów historycznych - to wszystko zachwycało mnie nieraz, także jako polonistę. Ale teraz jeszcze wyraźniej mogłem zobaczyć jak precyzyjnie skonstruowane są Dzieje pod względem opisu duchowej rzeczywistości, która przecież jest najważniejsza w tej księdze. To przecież Duch Święty jest jej głównym bohaterem.
  Ewangelista Łukasz, który jest autorem pozostaje tak naprawdę w cieniu. Autor z reguły kreuje wydarzenia, tutaj to Duch Święty jest Kreatorem i już nie potrzeba nic więcej. Wspaniale widać to chociażby w rozdziale 10.
  Ostatnio przyglądałem się jak to było z nawracaniem się pierwszych grup ludzi kiedy to ci, którzy zostali w Dniu Pięćdziesiątnicy napełnieni Duchem Świętym zaczęli zgodnie z nakazem Jezusa głosić Dobrą Nowinę. Tuż po tym wydarzeniu Piotr wygłosił płomienne kazanie a Ci więc, którzy przyjęli jego słowa, zostali ochrzczeni i tego dnia dołączyło do nich około trzech tysięcy osób. [Dzieje 2:41]. Duch działał także w następnych dniach - Pan natomiast codziennie dodawał do ich grona tych, którzy dostępowali zbawienia. [2:47] Kim byli Ci ludzie? Partowie, Medowie, Elamici, mieszkańcy Mezopotamii, Judei, Kapadocji, Pontu, Azji, Frygii, Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą koło Cyreny, przybysze z Rzymu — zarówno Żydzi, jak i prozelici — Kreteńczycy oraz Arabowie [Dzieje 2: 9-11]. Już dosłownie w pierwszych minutach swojego działania Duch Święty pokazał naocznie to, co nieco później sformułował werbalnie apostoł Paweł: W tej sytuacji nie ma już podziału na Greków i Żydów, na obrzezanych i nie obrzezanych, na barbarzyńców i Scytów, na niewolników i wolnych. Chrystus jest wszystkim i we wszystkich. [List do Kolosan 3:11 - przekład Biblia Warszawsko-Praska]
  W następnym rozdziale jesteśmy świadkami uzdrowienia człowieka, który od urodzenia nie mógł chodzić, co Bóg dokonał posługując się Piotrem i Janem. Tym razem świadkami tego wydarzenia byli wyłącznie Żydzi, bowiem miało ono miejsce na terenie świątyni, gdzie tylko oni mieli prawo wstępu. Gdy Piotr to zobaczył, odezwał się do ludu: Izraelici, dlaczego się temu dziwicie? I dlaczego nam się tak przypatrujecie, jakbyśmy to własną mocą lub pobożnością sprawili, że ten człowiek chodzi? Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba — Bóg naszych ojców , obdarzył chwałą swego Sługę, Jezusa, właśnie Tego, którego wy wydaliście i którego zaparliście się przed Piłatem. [Dzieje 3:12-13]
  Ale już „za chwilę” wracamy znowu na niemal pogański grunt (także z perspektywy Judaizmu), bo do Samarii. Niemal - bo sytuacja „wyznaniowa” była tu dość skomplikowana. Filip nie wzdragał się jednak by głosić im Ewangelię. Gdy jednak uwierzyli Filipowi, który głosił im dobrą nowinę o Królestwie Bożym i o imieniu Jezusa Chrystusa, dawali się ochrzcić, zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Sam Szymon także uwierzył, a gdy został ochrzczony, trzymał się Filipa. Widząc wielkie znaki i przejawy mocy, nie mógł wyjść z podziwu. Gdy apostołowie w Jerozolimie usłyszeli, że Samaria przyjęła Słowo Boże, wysłali do nich Piotra i Jana, którzy po przybyciu modlili się za nimi, aby otrzymali Ducha Świętego. [Dzieje 8:12-15]
To nie był koniec misji Filipa. Tymczasem anioł Pana przemówił do Filipa tymi słowami: Wstań i idź na południe, na drogę, która biegnie z Jerozolimy do Gazy. Jest to droga pustynna. Filip zatem wstał i poszedł. A właśnie tą drogą podróżował pewien człowiek. Był to Etiopczyk, eunuch, dostojnik etiopskiej królowej, kandake. Zarządzał całym jej skarbem. Przybył do Jerozolimy, aby pokłonić się Bogu [Dzieje 8: 26-27] Po krótkiej ewangelizacji Etiopczyk wyraził chęć przyjęcia chrztu, co też dopełniono w najbliższej rzece.
  I wreszcie mój ulubiony rozdział 10. i niesamowita historia setnika Korneliusza. Kolejny nie-Żyd zostaje dotknięty przez Ewangelię, otrzymuje Ducha Świętego i przyjmuje chrzest wodny.
Dziś patrzę na te kilka pierwszych rozdziałów Dziejów Apostolskich jako na swoisty podręcznik życia Kościoła i zbiór wskazówek ewangelizacyjnych. Ważne byśmy pamiętali, że to nie Łukasz, który spisał Dzieje jest sprawcą tej niezwykłej dramaturgii wydarzeń i to nie on układał ich kolejność. A ta kolejność, w jakiej ewangelia przyjmowana była przez (absolutnie) pierwszych chrześcijan jest bardzo znacząca i nieprzypadkowa. Nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest w niej bowiem moc Boża, zbawienna dla wszystkich wierzących, zwłaszcza dla Żydów, ale i dla innych narodów. [List do Rzymian 1:16 - Współczesny Przekład]
  I warto o tym pamiętać, warto czytać tak Słowo Boże, w którym żadna kolejność wydarzeń, użytych słów czy powtórzeń nie jest przypadkowa.

Cytaty biblijne pochodzą z tłumaczenia Ewangelicznego Instytutu Biblijnego, chyba że wyraźnie zaznaczono inaczej.

29 sierpnia 2017

„Miłość”

Miłość. Żyjąc w tym świecie, mając otwarte oczy i uszy, chodząc ulicami, oglądając telewizję i chodząc do kina jesteśmy wręcz bombardowani miłością. Humanizm już dawno stwierdził (i jest to teza powtarzana jako pewnik, której mało kto jest się w stanie przeciwstawić), że miłość jest najważniejsza na świecie. Ale bądźmy precyzyjni – to nie jest MIŁOŚĆ, to „miłość”, w cudzysłowie. To podróbka.
Miłość ci wszystko wybaczy, miłość – jak to trudno powiedzieć, miłość jest ślepa, małżeństwo zabija miłość – to niektóre popularne powiedzenia i slogany o miłości, którymi raczy nas świat. I tak naprawdę to wystarczyłoby by chrześcijanin wyleczył się z miłości, takiej jak świat ją rozumie.
Miłość (a właściwie „miłość”), którą żyją ludzie nie znający Boga najczęściej mylona jest przez nich z pożądliwością. „Uprawiać miłość” – ten zwrot jeszcze kilkanaście lat temu bez żenady używany był powszechnie w mediach, literaturze, kinie, teatrze, telewizji. Zamieszanie czy wręcz spustoszenie pojęciowe i emocjonalne jakie spowodował trudno moim zdaniem ocenić. I sam już nie wiem, czy nie lepiej, że został w końcu uznany za zwrot wręcz pruderyjny i zastąpiony otwartym „uprawiać seks”. Przynajmniej wszystko jest jasne.
Oficjalnie miłość jako pełen romantyzmu i uczucia związek dwojga ludzi jest na piedestale. Mimo coraz powszechniejszego trendu promującego bycie tzw. singlem, który „używa życia” a jeżeli już z kimś się wiąże, to w sposób absolutnie nieformalny, śluby wciąż mogą liczyć na życzliwe przyjęcie, akceptację i oczywiście pełną rozmarzenia łezkę w oku. Ale to tylko wersja oficjalna. Wystarczyłoby wejść po kryjomu na wieczory kawalerskie czy panieńskie by przekonać się jaka jest prawda o tej „miłości”, która ma już nazajutrz zostać sformalizowana. „Szczere” wyznania przyszłych państwa młodych o swoich przyszłych małżonkach, skrzętnie wykorzystywane okazje do ostatniego „wyszumienia się” w kawalerskim i panieńskim stanie, nieprzyzwoite (oczywisty eufemizm) żarty kolegów i koleżanek. O alkoholu nie ma nawet co wspominać.
Ale i na weselu nie jest wiele lepiej. Te same, a może i „grubsze” żarty, „zabawy” i przyśpiewki, „mądre” życiowe rady doświadczonych ciotek i wujów, skrywane emocje i zaszłości emocjonalne i inne – po prostu „miłość”… (polecam film „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego z 2004 roku) No właśnie: „miłość”, nie zapominajmy o cudzysłowie.
Jeszcze nie wystarczy? Nie, aby wyleczyć się z „miłości” konieczna jest znajomość Słowa Bożego. Warto przeanalizować „Hymn o miłości” apostoła Pawła (1 List do Koryntian 13:1-8) nieco à rebours i poprzeć co mówiłby o „miłości” tego świata.
„Miłość” nie czeka cierpliwie. Tak jak cierpliwość jest według Pawła najważniejszą cechą chrześcijańskiej miłości, tak w przypadku „miłości” tego świata jest odwrotnie. Wszystko tylko nie cierpliwość! Tu i teraz, pożądliwość i pożądanie są przeciwieństwami cierpliwości. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi parę ze świata, która czeka ze swoją intymną bliskością do ślubu (jeżeli w ogóle ma on miejsce). Cierpliwość w relacjach małżeńskich, nieodłącznie związana ze służeniem sobie nawzajem, uniżaniem się przed małżonkiem, cierpliwym znoszeniem jego wad, nastrojów czy złych humorów – o czym ja w ogóle mówię… O czym? O „miłości”.
„Miłość” nie postępuje taktownie – czy trzeba to w ogóle uzasadniać? „Miłość” zazdrości! Ten świat uczynił z zazdrości jeden z podstawowych atrybutów swojej „miłości”. Ktoś kto nie zazdrości nie „kocha” - głoszą wszystkie mądrości sztuki niskiej i wysokiej, wszystkie „uznane autorytety”. I nie chodzi tu tylko o zdradę w małżeństwie ale o to co nasz partner „ma”, czym może się pochwalić, czy nie przysłania nas samych swoją inteligencją, elokwencją a może i pozycją zawodową, towarzyską, zarobkami.
„Miłość” SZUKA SWEGO! I to jest moim zdaniem najbardziej bijąca po oczach cecha „miłości”. Egoizm, czyli właśnie szukanie swego jest przecież podstawową cechą człowieka, który nie zna Boga. Taki człowiek wiąże się z drugą osobą najczęściej po to (co wychodzi na jaw wcześniej czy później) żeby jemu było dobrze, żeby zaspokoić własne różnorodne potrzeby, ambicje itp. I po to by to „swoje” znaleźć także w partnerze, by przerobić go na swoją modłę, zaspokoić swoje gusty, oczekiwania. Aż ciśnie mi się pod pióro przykład pewnego człowieka, który zarzekał się przez lata, że nie ożeni się nigdy, a jeżeli już to z kucharką, bo on lubi dobrze zjeść. W końcu jednak ożenił się z… kto zgadnie? Z kucharką. W dodatku po latach udało mu się wmówić jej by nosiła spódniczki mini, do czego nie była zdecydowanie stworzona, ale co było nieodłączną wizją kobiety w wyobraźni jej dokarmionego wreszcie męża. Szukanie swego jest często bardzo dobrze kamuflowane, oczywiście do czasu gdy „ukochana” ofiara jest już tak zmanipulowana lub zdesperowana, że nie chce lub nie ma siły z tym nic robić.
„Miłość” jest porywcza. Współczesna kultura promuje porywczość, gwałtowność, burzliwość „miłości”. Ba, „miłość”, która nie jest porywcza traci w zasadzie swoje podstawowe atrybuty! Szczególnie romanse dworcowo-pociągowe rozprzestrzeniają wzorce ludzi „owładniętych miłością” jako niepohamowanych, gwałtownych, nieobliczalnych. A już na pewno taki musi być mężczyzna. Inny nie ma szans na „miłość”!
„Miłość” dopuszcza się bezwstydu (w nawiązaniu do tłumaczenia Biblii Warszawskiej). Bezwstyd i pozbycie się wszelkich hamulców to dla większości ludzi test na to, czy „miłość” jest „prawdziwa”, czy jest w stanie „pójść na całość”.
„Miłość” prowadzi rachunki krzywd. I to bardzo skrupulatnie. Znam pary, które takie rachunki prowadzą realnie, by w odpowiednich momentach (kłótni) wyciągać je przed partnerem. Bo też kłótnie są nieodłącznym elementem „miłości”.
„Miłość” cieszy się z niesprawiedliwości. Cieszy się, gdy nie wyjdą na jaw własne grzeszki albo kiedy partnerowi powinie się noga i można powiedzieć „a nie mówiłem!”. „Miłość” nie dzieli radości z prawdy, szczególnie z takiej niechcianej, która mogłaby wyjść na jaw.
„Miłość” nic nie zakrywa, wszystko wyciąga na wierzch, „pierze brudy”, czasami publicznie. „Miłość” niczemu nie wierzy, jest podejrzliwa. „Miłość” nie ma nadziei…
„Miłość” niewiele potrafi przetrwać, a jeżeli już to tylko dlatego, że „co powie rodzina” albo ze względu na wspólne kredyty. Jeżeli ze względu na dzieci to jeszcze „pół biedy”.
„Miłość” nigdy nie ustaje... - bez komentarza.
Oj, dużo tych cudzysłowów. Wszystko przez to, że tak dużo tutaj o podróbkach, tak dużo słów, które używane są wbrew swojemu prawdziwemu znaczeniu. W zasadzie po tej wyliczance trudno mi pisać coś jeszcze. Pozostaje mi dziękować Bogu, że wyrwał mnie ze świata „miłości”, że okazał mi swoją MIŁOŚĆ i uzdolnił mnie to prawdziwej miłości. Alleluja!

Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, pozostałbym miedzią, co dźwięczy, lub hałaśliwym cymbałem.
Choćbym posiadł dar prorokowania i pojął wszystkie tajemnice, myślą ogarnął całą wiedzę i dysponował pełnią wiary, tak że przenosiłbym góry, a miłości bym nie miał — byłbym niczym.
I choćbym część po części rozdał swą całą własność, i swoje ciało wydał w sposób budzący uznanie, lecz miłości bym nie miał — nic bym nie osiągnął.
Miłość czeka cierpliwie, miłość postępuje uprzejmie, nie zazdrości, miłość się nie wynosi, nie jest nadęta, postępuje taktownie, nie szuka własnej korzyści, nie jest porywcza, nie prowadzi rachunku krzywd, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz dzieli radość z prawdy; wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, ze wszystkim wiąże nadzieję, wszystko potrafi przetrwać.
Miłość nigdy nie ustaje.

24 sierpnia 2017

Zachować twarz

 
  Zbroja Boża opisana przez apostoła Pawła w liście do Efezjan wciąż jest w moich myślach (wierzę, że nie tylko). Autor natchnionego tekstu wymienia wiele elementów zbroi ale tylko jeden przeznacza na ochronę głowy – hełm zbawienia. Zbawienie wystarcza, z pewnością. Paweł wzorował swój opis na uzbrojeniu rzymskiego legionisty, którego częścią uzbrojenia był właśnie solidny hełm. Często jego elementem były stalowe osłony, zabezpieczające część twarzy. Zachować twarz – to coś bardzo istotnego dla żołnierza.
  Kiedy pisałem o pustej zbroi przypomniałem sobie, że jak ważna była ochrona twarzy w boju. Już w czasach greckich czy rzymskich noszono czasami hełmy zakrywające twarz, często ukształtowane w formie maski z przerażającym grymasem mającym dodatkowo oddziaływać psychologicznie na wroga. Takiej ochrony używały właściwie wszystkie wojska z różnych epok i kultur a do perfekcji doprowadzono ją w średniowieczu gdy twarze rycerzy były całkowicie zasłonięte i chronione. Częścią japońskich zbroi samurajskich były maski przymocowywane do twarzy niezależnie od hełmów. Ale przecież nie interesuje nas historia, piszę o tym tylko dlatego, że brak propozycji takiej ochrony twarzy zastanowił mnie w opisie Pawła. Tylko czy Paweł w ogóle musiał o tym pisać?
  Uważny czytelnik Biblii nie może nie zwrócić uwagi na intrygujące fragmenty ksiąg Ezechiela i Izajasza. Ale Dom Izraela nie zechce cię słuchać, bo mnie nie chcą słuchać, gdyż cały Dom Izraela twarde ma czoło i zawzięte serce. Oto uczyniłem twoje oblicze równie nieugięte jak ich oblicza, a twoje czoło tak twarde jak ich czoła. Uczyniłem twoje czoło jak diament, twardsze od krzemienia. Nie bój się ich, niech cię nie przeraża ich oblicze, bo są oni Domem buntowniczym. – Ezechiela 3:7-9 (przekład Biblia Paulistów);
  Wszechmocny PAN otworzył mi ucho, a ja nie byłem przeciwny i nie cofnąłem się. Moje plecy nadstawiłem bijącym, policzki wyrywającym brodę. Nie kryłem mej twarzy przed obelgami i pluciem. Ale Wszechmocny PAN udzielił Mi wsparcia, dlatego nie upokorzyło Mnie to. Dlatego mą twarz uczyniłem jak krzemień — wiedziałem, że nie spotka Mnie wstyd. Mój Obrońca jest blisko! Kto gotów spierać się ze Mną? Dalej! Stańmy naprzeciw siebie! Kto chce być panem mej sprawy? Niech się do Mnie zbliży! – Izajasza 50:5-8 (przekład Ewangeliczny Instytut Biblijny).
  Twarz jak krzemień! Czy dla takiej twarzy potrzeba jeszcze jakiejś ochrony? Takiej twarzy żaden wróg nie jest w stanie zranić, uczynić na niej nawet najmniejszej rysy, żadnej drobnej zmiany. Oczywiście twarz z krzemienia to przenośnia. Ktoś kto taką czyni swoją twarz jest zdecydowany, zdeterminowany by nie poddać się żadnym wpływom zewnętrznym, nie ulec nikomu, twardo zdążać do obranego celu, nie dać się zranić. Fragment z Księgi Izajasza interpretowany jest zazwyczaj jako proroczy, odnoszący się do Chrystusa, którego boskości i zbawczej misji nic nie mogło naruszyć.
  Ale także w bezpośrednich słowach Nowego Testamentu znajdujemy ten motyw. W Ewangelii Łukasza (9:51) czytamy, że gdy dopełniały się dni Jego przyjęcia w górze, sam [Jezus] skierował swą twarz, by się udać do Jerozolimy. (Przekład Dosłowny). W oryginale greckim znajdujemy słowo „estēriksen” oznaczające „utwierdzić, postawić mocno”, co koresponduje z poprzednimi opisami.
  Postawa chrześcijanina ma być właśnie taka – niewzruszona, odporna na wpływy i ataki zewnętrzne. Dla wrogów mamy mieć utwierdzoną, mocno „postawioną”, nienaruszalną twarz z krzemienia czy diamentu. Dla innych twarz pełną ciepła, miłości i współczucia. To takie oczywiste. I rozumiem już dlaczego Paweł nie poświęcał temu osobnego podpunktu w wyliczaniu rynsztunku chrześcijanina. Mamy po prostu zawsze "zachować twarz,", "wyjść z twarzą" z każdej opresji. 

23 sierpnia 2017

Lekcja

  Dzisiaj pożegnaliśmy nestora naszego zboru, brata Mikołaja Jakoniuka. I jak na chrześcijan przystało nie smuciliśmy się wcale z tego powodu, wiedząc na podstawie słów Jezusa, że nasz brat jest już z Panem. Ręczę i zapewniam, kto słucha mego Słowa i wierzy Temu, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie czeka go sąd, ale przeszedł ze śmierci do życia. [Ewangelia Jana 5:24] Ale mimo to ilość łez wylanych w zborze w czasie okolicznościowego nabożeństwa napełniłaby pewnie sporo szklanek a mokre chusteczki wypełniły zapewne kosze na śmieci. Dlaczego? Nad czym zatem płakaliśmy?
  Wspomnienia bardzo wielu członków zboru, osób bliskich zmarłemu i rodziny pokazały nam w pełni kogo straciliśmy. Zobaczyliśmy, że brat Mikołaj (dla najbliższych Kola) w naszej pamięci zapisał się jako człowiek łagodny, cichy, pełen miłości, ciepła, delikatności i szczególnego, pełnego ciepła poczucia humoru. Nieskory do oceniania i potępiania, służący pomocą, życzliwy, ujmujący pełnymi miłości gestami. A nade wszystko przepełniony miłością do Boga, traktujący Słowo Boże jako oczywistą, nienaruszalną, niekwestionowaną i niekwestionowalną podstawę życia, rozśpiewany dla Pana. Jak można nie płakać tracąc kogoś takiego?
  Płakaliśmy zatem nie dlatego, że nasz brat odszedł i nie wiadomo co z nim dalej się dzieje. Płakaliśmy bo uświadomiliśmy sobie w pełni kogo straciliśmy. Ale to nie wszystko. Myślę, że dzisiejsza uroczystość była też doskonałą lekcją, w czasie której można było skonfrontować swoje zachowanie, swoje przymioty z tym, o czym słyszeliśmy od wspominających osób. Czy jestem też taki? Czy choćby jedna osoba mogłaby powiedzieć o mnie choćby jedno z tych wielu zdań, które padały zza kazalnicy? No i jak tu nie zapłakać (nad sobą)?
  Przecież nam, noszącym dumnie imię chrystusowe nie zależy na tym, by zyskać laurkę na pogrzebie. I nikt takiej laurki nie tworzy bo wie, że nie ma takiej potrzeby. Chodzi o coś daleko ważniejszego – o podobieństwo do Chrystusa. Dzisiaj zobaczyłem jak bardzo w bracie Mikołaju uwidaczniał się Jego obraz. Wystarczy jeszcze raz sięgnąć do listy cech wymienianych we wspomnieniach. Niech będzie Mu za to chwała, że uwielbił się w życiu Mikołaja!
  Tak często mamy problem ze słowami apostoła Pawła: Bądźcie moimi naśladowcami, jak ja jestem naśladowcą Chrystusa. [1 List Pawła do Koryntian 1:11]. Wydaje mi się, że mnie dzisiejsza uroczystości wiele tutaj wyjaśniła.
 Bracia, bądźcie moimi naśladowcami — wszyscy, razem wzięci. Bierzcie przykład z osób postępujących według wzoru, który widzicie w nas. [List Pawła do Filipian 3:17]

13 sierpnia 2017

Majestat

  Nawałnice, które przedwczoraj przetoczyły się przez mój region kazały mi ponownie klęknąć w pokorze przed Bożym Majestatem. Pomorze szczęśliwie omijały przez lata powodzie, gwałtowne burze i trąby powietrzne. Teraz bilans został jakby wyrównany.
  Skryty bezpiecznie w mieszkaniu, z fotela ustawionego naprzeciw okna oglądałem z zapartym tchem spektakl, który rozgrywał się przede mną na wieczornym niebie. Właśnie – to co się działo traktowałem jak pokaz fajerwerków, czekając kiedy stanie się jeszcze bardziej spektakularny, kiedy z zachodu nadciągną jeszcze wspanialsze błyskawice. A przecież to z północy zjawia się złocisty blask, Boga otacza przerażająca jasność. [Joba 37:22]. Ja, dziecko Boga nie pamiętałem o tym, że oglądam Jego dzieła i objawy Jego Mocy. Grzmot Twój huczał niby turkot kół, błyskawice rozświetlały krąg świata, drżała i chwiała się ziemia. [Psalm 77:19]
  Musiałem wreszcie zadać sobie pytanie, które kilkaset lat przed narodzinami Jezusa stawiał sobie Job: Czy nie przeraża was Jego majestat i nie ogarnia was lęk przed Nim? [Księga Joba 13:11] O tak, Twoja jest, WIEKUISTY, wielkość, moc, sława, zwycięstwo i majestat oraz wszystko w niebiosach i na ziemi; Twoje jest, WIEKUISTY, królestwo, i jesteś wywyższony nad wszelką zwierzchność. [1 Księga Kronik 29:11]
  To co obserwowałem na niebie i to o czym później dowiedziałem się mediów zaowocowało podziwem, bojaźnią, uwielbieniem Wszechmocnego. Dzisiaj już tylko śmiech mogą budzić wywody ateistów o dzikusach, czczących boga piorunów dlatego, że nie rozumieli prostych zjawisk fizycznych. Współczesna nauka coraz częściej powtarza za starożytnym filozofem „Wiem, że nic nie wiem”. Zjawiska fizyczne, które XIX wiek w swojej bezbożnej pysze i zaślepieniu uznawał za wyjaśnione dzisiaj jawią się jako nadal niezrozumiałe.
 A przecież mam świadomość, że te kilka godzin spektakularnych błyskawic, grzmotów poruszających trzewia, ściana wody i wichura łamiąca drzewa jak zapałki na całych hektarach lasów to tak naprawdę NIC wobec prawdziwej wszechmocy mojego Pana, którą On okaże w pełni kiedy sam o tym zadecyduje. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną. [2 List Piotra 3:10] I stopnieją pod Nim góry, doliny rozpadną się jak wosk pod wpływem ognia, spłyną jak wody cieknące po zboczu. [Księga Micheasza 1:4]
  To dopiero będzie! Ale nie mam zamiaru być wtedy widzem tego spektaklu z perspektywy fotela. Wierzę, że Pan zabierze mnie wówczas do Siebie. I oczekuję tego momentu nie ze względu na spektakularne „efekty specjalne” ale ze względu na perspektywę bycia już od tego momentu na zawsze z Panem. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem. [1 List apostoła Pawła do Tymoteusza 4:16-17]. Alleluja!

18 lipca 2017

Demontaż

 
Temat Zbroi Bożej (List do Efezjan 6:10-20) nie przestaje mnie nurtować. Jak to się dzieje, że mimo świadomości konieczności jej ciągłego noszenia i używania na polach duchowych bitew tak często okazuje się nieskuteczna? Czemu mężni rycerze w absolutnie doskonałych (bo Bożych przecież) zbrojach tak często bywają pokonywani w potyczkach?
  Zastanawiam się nad tym od jakiegoś czasu i obawiam się, że tajemnica tkwi w zbyt częstym zdejmowaniu zbroi. Gdyby jednak zasugerować jakiemuś walecznemu chrześcijaninowi, że tak postępuje pewnie by się oburzył: Ja zdejmuję zbroję? To po prostu niemożliwe!
  Bądźmy jednak realistami - zbroja uwiera. Przyznam, że ja sam nigdy nie założyłem na siebie żadnej repliki takowego uzbrojenia ale znam trochę relacji znajomych tzw. rycerzy (czyli rekonstruktorów), oglądałem kilka reportaży z rekonstrukcji bitew i filmów historycznych, no i po prostu miałem zbroję w ręku (raczej w rękach, bo w jednej właśnie nie da rady utrzymać). Co tu dużo mówić - jest ciężko. Każdy kto oglądał kiedyś jakiś film, w którym ciężkozbrojne hufce przygotowywały się do bitwy wie, że zbroi nie zakłada się jak dresowej bluzy. To trwa, wymaga pomocy, wsparcia, sporego wysiłku. Zdejmowanie idzie o wiele łatwiej bo to bardziej samodzielna czynność. Co delikatniejsi Boży Mężowie coraz częściej wybierają więc zamiast solidnej zbroi jakieś kolczugi i półpancerzyki. Zbroja wszakże jest - niech ktoś ośmieli się zarzucić! Że nie tak skuteczna? No, trzeba iść na jakieś kompromisy… Myślę, że wszystko to co napisałem powyżej można niemal wprost przenieść na duchową rzeczywistość.
  Ale największym problemem jest moim zdaniem właśnie zdejmowanie zbroi. Kiedy w naszym zborze omawialiśmy poszczególne części wyposażenia Bożego rycerza padły ważne słowa, że po zdjęciu hełmu można stracić głowę. Takich chrześcijan, którzy nagle tracą głowę (dla czegoś, kogoś) nie trzeba wcale szukać ze świecą. A kiedy rycerz straci głowę no to już w zasadzie nie ma o czym mówić a już na pewno nie o walce.
  Demontaż zbroi jest całkiem lekki, łatwy i przyjemny. Nareszcie można odetchnąć pełną piersią a przecież doświadczony rycerz stara się robić to tylko gdzieś na tyłach bitew, a najpierw rozejrzy się jeszcze czy na pewno nic mu nie zagraża.
 Jestem zdecydowanym przeciwnikiem gier komputerowych. Zabierają czas, budzą agresję, ograniczają wrażliwość. Kiedyś jednak zdarzyło mi się kilka razy zagrać w tzw. strzelankę, bardzo realistyczną, sugestywną i angażującą emocjonalnie i wyobrażam sobie jak może czuć się człowiek na polu bitwy. Adrenalina buzuje, serce wali i kiedy próbując ogarnąć to co dzieje się wokół odchodzimy trochę na bok, wokół panuje wreszcie cisza i spokój. Nagle ekran komputera zalewają strugi krwi. Właśnie straciliśmy głowę. W najmniej spodziewanym momencie.
Werset 13 rozdziału 6 Listu do Efezjan w Nowym Przekładzie Dynamicznym brzmi: Z tego powodu załóżcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście - będąc w ciągłej gotowości - mogli w każdej chwili przeciwstawić się wszelkim siłom mroku...