14 sierpnia 2016

Ckliwy Jezus

Często mamy w głowie taki ckliwy obraz Jezusa, w każdej sytuacji pokornego, służącego, delikatnego, zawsze wychodzącego naprzeciw potrzebującym. To prawda, w wielu sytuacjach taki obraz potwierdza Biblia. On sam powiedział o sobie jestem cichy i pokornego serca [Ewangelia Mateusza 11:29]. W wielu przypadkach, co nie oznacza, że taki obraz Syna Bożego jest właściwy i pełny.
Przy drodze prowadzącej z Jerycha siedział pewien niewidomy żebrak kiedy przechodził tamtędy Jezus ze swoimi uczniami i „mnóstwem ludu” czy też „sporym tłumem” jak obrazowo oddaje to przekład Ewangelicznego Instytutu Biblijnego [cała ta opowieść w Ewangelii Marka 10:46-52]. Nic dziwnego, wszak Jezus dokonał już wtedy sporo cudów, wliczając to nakarmienie czterech tysięcy mężczyzn siedmioma bochenkami chleba.
„Ckliwy” Jezus na pewno od razu po spostrzeżeniu tego biednego człowieka podbiegłby do niego i czym prędzej go uzdrowił. Ale prawdziwy Jezus tak nie postąpił. Nie dość, że Bartymeusz musiał sporo nawytężać gardło by być usłyszanym przez Mistrza to jeszcze (o zgrozo!) Jezus kazał zawołać biedaka do siebie. No jak można tak traktować kalekę! Na dodatek Jezus spytał go czego od Niego oczekuje, tak jakby trudno było się tego domyśleć.
Dlaczego Jezus tak postąpił? Zwolennik „ckliwego” Jezusa raczej nie zadaje sobie takich pytań. Ale warto, warto dokopywać się coraz głębszych sensów Słowa Bożego. Myślę, że Jezus chciał sprawdzić determinację Bartymeusza - czy on naprawdę, za wszelką cenę chce dostać się do Jezusa, czy tylko traktuje Go jako kolejną „szansę” pojawiającą się na drodze. Wszak takich „szans” na pokaźny datek, poczęstunek czy np. nowy płaszcz pewnie w zasięgu Bartymeusza na „jego” drodze pojawiało się trochę. Pewnie też co jakiś czas pojawiali się jacyś wędrowni rzekomi magowie i cudotwórcy, których w Izraelu było sporo (jak chociażby zaświadcza nam Słowo Boże). Jeszcze jeden człowiek, od którego może można coś zyskać – nie zaszkodzi zawołać… Tak mógł przecież myśleć Bartymeusz.
Jezus sprawdził tę motywację i determinację Bartymeusza. Sprawdził w ten sposób także jego wiarę. Gdyby jej nie było niewidomy raczej nie podjąłby ryzyka przedzierania się przez „spory tłum” do Jezusa.
Wydaje się, że pytanie „co chcesz żebym Ci uczynił?” to tylko zbyteczna formalność. Ale wszystko co robił Jezus miało swój wyraźny cel. Tak też było i w tym przypadku. Bartymeusz musiał wyraźnie sformułować swoje oczekiwania w stosunku do Jezusa, musiał wypowiedzieć deklarację, że wierzy w to, że Jezus może przywrócić mu wzrok.
Bartymeusz zdał celująco egzamin, jakiemu poddał go Uzdrowiciel. A jak takie egzaminy (nie muszą one przecież polegać na przywracaniu wzroku) zdaję ja? Czy w głębi duszy nie jestem zwolennikiem „ckliwego” Jezusa, który szybko podbiegnie i zaspokoi każdą moją potrzebę? Na ile wobec „sporego tłumu” jestem w stanie wykazać się determinacją w przedzieraniu się do Jezusa i wypowiedzieć publicznie słowa wiary w to, że On może sprawić każdy cud?
Obawiam się, że „ckliwy Jezus” ma coraz więcej zwolenników. Wszak w tym wydaniu to On działa, my nic nie musimy.