28 sierpnia 2013

Nienasycenie

Lato łagodnie się wygasza, fundując jeszcze czasami prawdziwie gorące wieczory. Wczoraj korzystając z takiej aury wybrałem się na wieczorny spacer gdańską starówką.
Zawsze lubiłem ciepłe letnie wieczory. Wczoraj myślałem o różnicy pomiędzy tym, jak odbierałem je kiedyś, zanim poznałem Boga a dzisiaj. Pamiętam, że ten czas budził we kiedyś mnie jakieś uczucie nienasycenia. Chciałem się go „nachapać”, wchłonąć wszystkimi porami ile się dało, jakby na zapas. Czułem podświadomie, że moje zadowolenie i tzw. szczęście mogę budować na tym, co na zewnątrz mnie - na rozgwieżdżonym niebie, bezwietrznym, ciepłym zmierzchu, ludziach wokół itp.
Dzisiaj idę przez ten letni wieczór i przede wszystkim chwalę Stwórcę. Cieszę się, że dane jest mi doświadczać tego wszystkiego, że Pan daje mi spokojny czas, który pozwala mi delektować się Jego stworzeniem. Ale wiem, że nawet gdyby pogoda zmieniła się już za chwilę nie zmieni się nic we mnie. Nie mam już tego nienasycenia, bo jestem nasycony Jego obecnością.
Wierzę, że Jezus nie mówił tylko o fizycznym pragnieniu wody, kiedy zwracał się do Samarytanki: Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu. (Ewangelia Jana 4:13-14). Nasz Pan mówił o pragnieniach ciała, tym nienasyceniu człowieka nie narodzonego na nowo, któremu ciągle wszystkiego mało i nie tak, który niczym nie jest w stanie wypełnić pustki, jaką ma w sobie.
Dopiero gdy ktoś zawoła za psalmistą Jak jeleń pragnie wód płynących, tak dusza moja pragnie ciebie, Boże! (Psalm 42:2) zostanie nasycony do głębi.
Dzisiaj rano w Biblii znalazłem słowa, których brakowało mi podczas wczorajszego spaceru, by wyrazić to co czuję: Dusza moja nasyca się jakby szpikiem i tłuszczem, a usta moje będą cię wielbić radosnymi wargami. (Psalm 63:6)

16 sierpnia 2013

Turbodoładowanie gratis?

Werset, w którym Jezus obiecuje ukojenie dla wszystkich obciążonych i spracowanych (Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie - Ewangelia Mateusza 11:28) nieustannie jest obecny w moich myślach. Odkrywam wciąż na nowo głębię tej wspaniałej obietnicy i jej niezwykłość. Ale ostatnio zastanawiam się także nad warunkiem, jaki postawił mój Pan by to ukojenie otrzymać. Jaki warunek? Przyjście do kogoś nie jest przecież warunkiem… - można by zaprotestować. Czy na pewno?
Czy przyjście do Jezusa ze swoimi problemami oznacza po prostu wypowiedzenie ich i prośbę, by je zabrał lub dodał sił do przezwyciężenia? Myślę, że w ten sposób traktowalibyśmy Jezusa jak bożka-automat z napojem energetyzującym albo jakieś turbodoładowanie naszych sił, które włącza się odpowiednim przyciskiem.
Przyjść do Jezusa to zaakceptować fakt, że On jest wszechmogącym Bogiem, który może nas obdarzyć ukojeniem. To z kolei niesie z sobą konieczność całkowitego zawierzenia Mu i podporządkowania swojego życia. Wszak jeżeli NAPRAWDĘ uznamy Jezusa za Wszechmogącego Boga nie możemy przyjąć innej postawy. Taka prosta logika, którą jednak warto sobie uświadomić. 

11 sierpnia 2013

Trudne sprawy

Jako człowiek używający telewizora w bardzo ograniczony sposób przeżyłem niedawno szok estetyczno-kulturowy, przypadkowo wpadając na program o tzw. zwyczajnym życiu. W programie występowali tzw. naturszczycy, czyli kompletni amatorzy, co miało zapewne uwiarygodniać przedstawiane wydarzenia i sugerować, że miały one miejsce naprawdę, a „aktorzy” to ich prawdziwi uczestnicy. Nie wiem czy ktoś nabiera się na ten zabieg, mnie osobiście trudno w to uwierzyć, ale… jeżeli już coś takiego w ogóle powstaje w TV i podobno ma sporą oglądalność to mogę uwierzyć we wszystko.
Program pokazywał ludzi, w których życiu zaszły mniej lub bardziej dramatyczne wydarzenia – zdrada małżeńska, alkoholizm syna, sprzeniewierzenie majątku przez siostrę itp. Słowem – trudne sprawy. Naprawdę trudne i dramatyczne. Poza grą „aktorów” uderzyło mnie jednak to, że ludzie występujący w tych filmikach wciąż się ze sobą kłócili, mówili złośliwości, uszczypliwości, krzyczeli i wyzywali. I to nie sporadycznie a CIĄGLE.
Chodzę z Panem już kilka lat i chyba odzwyczaiłem się już od patrzenia na świat jako na pole bitwy między ludźmi a na otaczające mnie osoby jako na przeciwników, którzy tylko patrzą jak mnie zdzielić przez kark. A taką wizję świata prezentował program, który swą niecodziennością wprost przykuł mnie do telewizora i wręcz znokautował. Dowiedziałem się jednak, że w konkurencyjnych stacjach TV prezentowane są bardzo podobne audycje i że agresja jest we wszystkich oczywistością.
Niby wiem, że taki jest ten świat, nie znający Boga, ale rozmiar tej agresji, pogardy i złości – chyba jednak prawdziwy – powala mnie po prostu. Po raz kolejny dziękuję Panu za to, że ocalił mnie i zbawił od takiego życia, że moje trudne sprawy (choć tych naprawdę trudnych Pan mi oszczędza) mogę przede wszystkim przynosić Jemu w modlitwie, rozwiązywać je w pokoju i w prowadzeniu Ducha Świętego, także w spokojnych, konstruktywnych i pełnych szacunku rozmowach, ewentualnie prosić o modlitwę i pomoc moich braci i siostry w Chrystusie. Ale dzięki doświadczeniu telewizyjnemu przypomniałem sobie jeszcze raz: Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni – List apostoła Pawła do Efezjan 2:3

1 sierpnia 2013

Niebieska krew

Trzeci tydzień lipca spędziłem w gronie kilkudziesięciu braci i sióstr z mojego zboru w Lwówku Śląskim, w chrześcijańskim ośrodku Elim, mieszczącym się w odrestaurowanym renesansowym pałacu. Mieszkać w prawdziwym pałacu, chodzić po komnatach służących kiedyś za mieszkanie tutejszym magnatom to osobliwe, wyjątkowe przeżycie. Jeden z braci skwitował to stwierdzeniem, że za takie bezprawne wkroczenie do własności dziedziców sprzed wieków należałoby mu się zakucie w dyby i reszta życia w pałacowym lochu.
A jednak Bóg sprawił, że dzisiaj to miejsce to schronienie dla Jego dzieci, miejsce pracy dla Bożego Królestwa. Moja babcia, która wychowała się na wsi na początku        ubiegłego wieku wspominała „w pałacu to tylko dziedzice mieszkali”. Bóg sprawił, że dzisiaj to ja mogłem poczuć się jak dziedzic. Czy słusznie, czy to nie zuchwałość i uzurpacja?
Biblia mówi sporo o byciu dziedzicem i dziedzictwie. Apostoł Paweł w Liście do Galacjan (4:6–7) pisze: A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! Tak więc już nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to i dziedzicem przez Boga. Ten sam apostoł w Liście do Kolosan pisze natomiast (3:23–24): Cokolwiek czynicie, z duszy czyńcie jako dla Pana, a nie dla ludzi, wiedząc, że od Pana otrzymacie jako zapłatę dziedzictwo, gdyż Chrystusowi Panu służycie. W Liście do Hebrajczyków także znajdujemy coś o naszym dziedzictwie (9:15): I dlatego jest On [Chrystus] pośrednikiem nowego przymierza, ażeby gdy poniesiona została śmierć dla odkupienia przestępstw popełnionych za pierwszego przymierza, ci, którzy są powołani, otrzymali obiecane dziedzictwo wieczne.
Czym jest to dziedzictwo? Ostatni cytat uchyla nieco rąbka tajemnicy (choć tajemnica w pełni wyjaśni się dopiero TAM). Wyjaśnienie możemy odnaleźć jednak także w Pierwszym Liście apostoła Piotra (1:3–4): Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, ku dziedzictwu nieznikomemu i nieskalanemu, i niezwiędłemu, jakie zachowane jest w niebie dla was.
Dziedziczenie majątku to uczestnictwo w majątku ojca, posiadanie do niego pełni praw. Czy majątek naszego Ojca możemy w jakikolwiek sposób określić, policzyć, ograniczyć, zamknąć w słowach? Z pewnością nie! Takimi zatem, nieograniczonymi jesteśmy dziedzicami jako chrześcijanie, takie jest nasze dziedzictwo!
Moja babcia, opowiadając o dziedzicach z jej rodzinnej wioski mówiła zawsze z estymą i niekłamanym podziwem, że dziedzic zawsze chodził w nieskazitelnym białym garniturze i w muszce, nie kalając się żadną przyziemną pracą. My jako dziedzice naszego Ojca powinniśmy kiedy trzeba urobić sobie ręce po łokcie, jednak w sensie duchowym mamy obowiązek zachować nieskalaną czystość i godność. Ludzie powinni w ten sposób rozpoznawać nasze duchowe pochodzenie i „błękitną krew”. Swoją drogą dzisiaj przypomniało mi się to określenie szlacheckiego pochodzenia i odkryłem, że może ono mieć ciekawe, podwójne znaczenie…