26 lutego 2014

Swiatoje masło

Ukraińcy często „na żywo” a Polacy na ekranach telewizorów, oglądają w ostatnich dniach migawki z rezydencji byłego prezydenta Janukowycza. Mnie osobiście mdli wręcz ogrom wybudowanego i nagromadzonego przez niego bezguścia, wręcz staram się tego nie oglądać, ale moją uwagę przyciągnął reportaż, ukazujący prywatną kaplicę prezydenta. Wnętrze wygląda niczym miniaturka cerkwi, jest nawet kapiący złotem ikonostas. Wprawiło mnie to w autentyczne osłupienie. Złodziej i morderca wybudował sobie w domu coś takiego! Po co?
W pierwszym odruchu starałem sobie wytłumaczyć, że zapewne chciał zrobić ukłon w stronę prawosławnych duchownych, którzy jak wiadomo od zawsze trzymali się blisko władzy i pewnie czasami odwiedzali prezydenta. Nie wyobrażałem sobie, by ktoś o tak mrocznej duszy mógł wybudować sobie miejsce, w którym chciał się modlić, ot tak po prostu, z potrzeby serca. Oczywiście kwestia po co w ogóle takie coś budować i jak się to ma do prawdy Ewangelii to zupełnie osobny temat.
Ale dzisiaj, zupełnie przypadkiem zobaczyłem jeszcze inny filmik z kolejnej rezydencji prezydenckiej. W sypialni, w szufladzie komody znajdujemy… stosy „świętych” obrazków a nawet specjalny pojemnik na „swiatoje masło”, czyli „święty” olej. To już na pewno nie było na pokaz. Przyznam szczerze, że wzruszyły mnie te zdjęcia i kazały głęboko zastanowić się nad tym, że każdy człowiek, jakkolwiek nie uznalibyśmy go za złego do szpiku kości i jakkolwiek nie świadczyły by o tym jego złu jego własne uczynki, ma ukrytą gdzieś głęboko w sercu takie tajemne miejsce, gdzie próbuje nawiązać kontakt z Bogiem. Choćby nieporadnie i po omacku.
Jezus przyszedł po to, by spotykać się właśnie z takimi ludźmi. A Jezus, usłyszawszy to, rzekł im: Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają; nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych, lecz grzeszników – Ewangelia Marka 2:17. Ale stale mówił do nich, objawiał im Prawdę: słowo Twoje jest prawdą. – Ewangelia Jana 17:17 Dlatego i my możemy Go znaleźć i mieć nadzieję, że nam tę prawdę objawi wyłacznie w Swoim Słowie.
Ważne byśmy jako chrześcijanie umieli pokazywać tym głodnym Boga ludziom, gdzie powinni Go szukać. Nie w obrazkach i „świętych” przedmiotach. 

23 lutego 2014

Prośby czy wdzięczność – co masz w sercu?

Jakiś czas temu ktoś pytał mnie: „Po co w ogóle się zbieracie na nabożeństwa?” Przyznam (ze wstydem), że był to impuls, który kazał mi poważnie zastanowić się nad odpowiedzią na to pytanie, i od tego czasu wciąż żyje ono we mnie. Zadaję je sobie co jakiś czas by skontrolować się, czy wciąż mam właściwe motywacje uczestniczenia w spotkaniach ludu Bożego.
Moja droga do świadomego chrześcijaństwa i nawrócenia była dość długa i pamiętam, że z początku w ogóle nie zdawałem sobie takich pytań. Jednak dziś, gdy analizuję swoją postawę sprzed lat widzę, że była ona typowo egoistyczna. Potrzebowałem przede wszystkim wyjaśniania Słowa Bożego, byłem głodny tego, by słuchać o tym, co Biblia mówi do mnie, bo sam jeszcze jej nie rozumiałem.
Czas na zrozumienie, że to przede wszystkim ja powinienem dawać, oddawać Bogu chwałę, dziękczynienie i uwielbienie nadszedł później, gdy już uznałem Jego nieskończoną wielkość i panowanie nad moim życiem, kiedy narodziłem się na nowo. Dziś widzę, że to właśnie narodzenie na nowo jest wyznacznikiem tego, po co przychodzimy na nabożeństwa. Możemy albo przychodzić po to by usiłować brać coś dla siebie albo po to by dawać. Dawać całego siebie i uwielbienie Panu a dobre świadectwo innym.
Coraz częściej przypominam sobie jakie były moje motywacje uczestniczenia przed laty w religijnych niedzielnych spotkaniach, trwających z reguły 45 minut. To była okazja przede wszystkim żeby usiłować prosić Boga o to lub owo. Takie też modlitwy padały i wciąż jak wiem padają od tamtych ołtarzy i w indywidualnych prośbach modlitewnych – prosimy, prosimy, prosimy… Nigdy nie słyszałem słów dziękczynienia.
Chociaż wtedy nie uświadamiałem sobie tego, dziś widzę, że był to jeden z tych decydujących zgrzytów, które sprawiły, że musiałem szukać innego miejsca na spędzanie niedzielnych przedpołudniowych godzin. Miejsca, gdzie Bóg nie jest traktowany tylko jak daleka postać, urzędnik na bardzo wysokim stanowisku, do którego zanosi się prośby i składa podania. Gdzie jest żywy, gdzie jest Głową Kościoła. Gdzie człowiek przychodzący na nabożeństwo może oddać pokłon Bogu i wyzna: Prawdziwie Bóg jest pośród was. (Pierwszy list apostoła Pawła do Koryntian 14:25)

18 lutego 2014

Zakrwawiony paszport

„To jest piekło” – to jedna z relacji korespondentów prasowych z Kijowa po dzisiejszym wieczornym szturmie Berkutu. Myślę, że te słowa to część medialnego stylu mówienia o sytuacjach dramatycznych i że ich autor nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, czym jest piekło. A jednak dotknął moim zdaniem sedna problemu.
Jeszcze zanim przeczytałem te słowa, obserwując dymy, płomienie, a przede wszystkim kłębiącą się nienawiść i złość – pomyślałem niemal dokładnie to samo. Poraziła mnie ta myśl: tam szaleje samo zło. Tam, gdzie jest diabeł, gdzie sądzi, że znalazł swoje małe księstwo, tam panuje zło, nienawiść, śmierć i zniszczenie. On przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać. (Ewangelia Jana 10:10)
Tak łatwo mu przychodzi zniewolić nas, wmówić nienawiść, złość, zacietrzewienie, tak łatwo skaptować nas na obywateli swego małego księstwa. Zanim się obejrzymy możemy znaleźć w kieszeni jego paszport. Często już zakrwawiony.
Chrześcijanin ma prawo i obowiązek patrzeć na świat duchowymi oczami i modlić się do Boga by On dał mu ten duchowy wzrok. Po to, by umiał rozpoznawać działanie diabła, by mógł powtórzyć za apostołem Pawłem: ...jego zamysły bowiem są nam dobrze znane. (List do Koryntian 2:11)
Bóg obdarowuje pokojem i życiem. Tylko On. 

13 lutego 2014

O chrześcijaninie, który nie jest uczniem Chrystusa

Chrześcijanin to uczeń Chrystusa. Takie jest znaczenie tego słowa zgodne z oryginałem. Nie zajmujmy się teraz tym, że dawno temu Polacy popełnili błąd i określenie to powiązali z chrztem. Jakkolwiek było to moim zdaniem przed wiekami działanie celowe i przyniosło jak najgorsze owoce – nie chcę dziś o tym pisać.
Czy student chemii, szczycący się tym, że jego ulubionym wykładowcą jest światowej sławy, powszechnie uznawany profesor X, może się naprawdę uważać za ucznia tego profesora, jeżeli nie uznaje, że tablica Mendelejewa jest podstawą wszelkich związków i obliczeń chemicznych?
Czy student fizyki, głoszący wszem i wobec, że jego ulubieńcem jest znany i ceniony profesor Y, może w pełni uważać się za jego ucznia, jeżeli jednocześnie nie uznaje nadrzędności zasad dynamiki Newtona?
Jak odpowiedzielibyśmy na te pytania? Chyba najłagodniej tak, że ci młodzi ludzie mają poważne kłopoty osobowościowe, problemy ze zrozumieniem tego, co uważają za swoją życiową pasję. Najłagodniej.
A co powiedzielibyśmy o uczniu Chrystusa, który głośno to deklaruje, z którego ust nie schodzi wręcz Jego imię, ale który nie zna Jego słów bądź udaje, że nie zna, przemilcza lub je podważa? Czy naprawdę ma prawo nazywać się Jego imieniem? Ma prawo nazywać się chrześcijaninem?
Chyba nie ma określenia bardziej godnego szacunku niż „chrześcijanin”, bo w oryginale powołuje się na imię naszego Pana. A jednocześnie nie ma określenia tak nadużywanego i często lekceważonego przez tych, którzy je stosują bez zrozumienia.
A co o obu uczniach, których postaci powołałem do życia kilka zdań wcześniej powiedzieliby profesorowie X i Y? Ich spotkanie mogłoby zakończyć się niezłą awanturą, a myślę, że jest szansa, by skończyło się w sądzie. Co o ludziach, powołujących się na Jego imię, a nieposłusznych Mu, powie (tu już nie ma trybu przypuszczającego) Jezus Chrystus gdy ich spotka? 

10 lutego 2014

Cudowny krajobraz

Mocno utkwiło mi w pamięci spotkanie grupy domowej sprzed kilku lat, w trakcie którego rozważaliśmy fragment listu apostoła Pawła do Rzymian, w którym nawołuje on do tego, by zaniechać samemu dochodzenia swoich praw i zemsty za doznane krzywdy a pozostawić to Bogu. Najmilsi! Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu, albowiem napisano: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę, mówi Pan. Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie, napój go; bo czyniąc to, węgle rozżarzone zgarniesz na jego głowę. (12:19–20)
Dla niewierzącego człowieka sprawa trudna i w zasadzie niewykonalna. Ale dla ucznia Chrystusa, obdarzonego Duchem Świętym niemal oczywista, a przede wszystkim przynosząca pokój. Oto już nie muszę troszczyć się o doznane krzywdy i upokorzenia, nie muszę martwić się i kombinować jakby tu się zemścić na moim krzywdzicielu. Pan to za mnie „załatwi”! Ja jako chrześcijanin mam z kolei obowiązek okazać temu człowiekowi miłość, niezależnie od wszystkiego.
Pamiętam, że zastanawialiśmy się wówczas na grupie domowej nad wielowymiarowością wyrażenia o rozżarzonych węglach, zgarnianych na głowę wroga. Wspomnienia tych rozważań odżyły we mnie kilka dni temu, kiedy w 1 Księdze Samuela przeczytałem niemal identyczne sformułowanie jak u Pawła. W poruszającej historii o mądrej żonie Abigail i jej okropnym mężu Nabalu Dawid (jeszcze przed formalnym objęciem tronu) mówi: Błogosławiony Pan, że pomścił na Nabalu zniewagę przez niego mi wyrządzoną, sługę swego powstrzymał od zła, a zło Nabala zwrócił na jego własną głowę. (25:39)
Po raz kolejny zadziwiam się jak stary i nowy testament uzupełniają się i tworzą jedną cudowną całość. Kiedy wkrótce po swoim nawróceniu po raz pierwszy przeczytałem całą Biblię aż mnie zatkało. Miałem uczucie jakbym wszedł na wysoką górę i zobaczył przecudowny krajobraz, którego istnienia nawet nie przeczuwałem. I zadziwiam się wciąż na nowo.

8 lutego 2014

Jeszcze o królowaniu

Ostatnio wiele myślę nad tym jaki powinien być stosunek poddanego do króla. Problem wydawałoby się trochę abstrakcyjny – wszak czasy władców absolutnych minęły na szczęście bezpowrotnie. Wyobraźnia i szczątki wiedzy historycznej podpowiadają mi jednak, że poddany, któremu obwieszczony został rozkaz królewski, wykonywał go niezwłocznie. Najczęściej nie z miłości ale dlatego, że władca dysponował zbrojną strażą, czuwającą nad tym, by poddani byli właśnie poddani królowi i wykazywali się bezwzględnym posłuszeństwem.
Czy zatem taki poddany słysząc herolda, obwieszczającego mu królewski rozkaz, myślał sobie „OK, może jutro się nad tym zastanowię”? Raczej nie, bo przy takim nastawieniu tego jutra już mógł nie dożyć…
A chrześcijanin, uroczyście ogłaszający, że Jezus jest jego Panem i Królem? Czy słysząc Jego rozkazy (zakładam, że je słyszy) wykonuje je czym prędzej i z ochotą? Chrześcijanin dobrowolnie, z miłości uznaje, że będzie Mu poddany. Czy to ma zmieniać cokolwiek w stosunku król – poddany? Czy taka dobrowolna podległość może zakładać choćby częściowe nieposłuszeństwo bądź opieszałość w wykonywaniu rozkazów?
Jeżeli np. jestem przekonany, że właśnie teraz Pan wzywa mnie przed Swój Tron to czy ja mogę wyznaczać czas tej audiencji, mówiąc „w porządku, zaraz się pomodlę, ale najpierw poczytam sobie gazetę albo obejrzę ten program w TV, przecież inaczej mnie ominie”? Czy kiedy odczuwam głębokie przekonanie, że właśnie teraz powinienem zajrzeć do Biblii to czy najpierw mogę iść np. na spacer z przyjacielem? Jednym z atrybutów króla jest to, że jego rozkazy stoją przed wszystkimi innymi zachciankami i prośbami.
Mój Król nie grozi mi ścięciem w przypadku opieszałości, mojego Króla to po prostu nieskończenie zasmuca. Pytanie – czy to jest dla mnie ważne?

3 lutego 2014

Świt bez symulowania

Zima opanowała niemal całą Polskę, dominują szare dni, w dodatku krótkie. Ludzie masowo uskarżają się na niedobór światła, charakterystyczny dla krain położonych na bardziej lub mniej umiarkowanej północy. Problem jest na tyle poważny, że zajmuje się nim całkiem na serio medycyna, która stworzyła odrębną jednostkę chorobową – depresję sezonową, czyli zimową. Receptą na nią jest oczywiście kuracja światłem. Pojawiają się zatem w gabinetach lekarskich specjalne lampy, a pacjentom (?) oferowane są także przenośne doświetlacze czy symulatory świtu, pozwalające przezwyciężyć trudności z porannym wstawaniem w zimne i ciemne poranki.
Ostatnio rozwiałem z pewną kobietą, właśnie poznającą Jezusa i zaczynającą fascynować się Nim (któż nie ulegnie tej fascynacji, jeżeli tylko zechce naprawdę Go poznać…?). Narzekała na wcześnie zapadające ciemności, brak słońca i związane z tym ogólne przygnębienie. Przyznałem jej rację – ja także kiedyś nie znosiłem długich zim, wlokących się jakby w nieskończoność wieczorów i ciemnych poranków. Dziękuję jednak Panu za tę rozmowę, bo miałem okazję zaświadczyć mojej rozmówczyni, że przyszedł kiedyś wreszcie do mojego życia taki prawdziwy świt, że zajaśniała mi taka Światłość, że od tej pory każdy dzień jest Nią jednakowo wypełniony. Obudź się, który śpisz, I powstań z martwych, A zajaśnieje ci Chrystus. (List apostoła Pawła do Efezjan 5:14). Dziś mogę świadczyć o tym, który powołał mnie z ciemności do cudownej swojej światłości (Pierwszy list apostoła Piotra 2:9). Dlatego już nie potrzebuję „symulatorów świtu”.
Prawdziwe narodzenie na nowo jest cudem, umożliwiającym wyjście z charakterystycznej dla niemal wszystkich ludzi huśtawki emocjonalnej. Nawrócenie to wyzwolenie z sinusoidy wzlotów i upadków emocjonalnych, wyży i niży życiowych i pogodowych. To stanięcie na Skale, która się nie chwieje w żadnych warunkach.