27 lutego 2013

Ogień

Ktoś, kto naprawdę zostanie dotknięty przez Jezusa i narodzi się na nowo zgodnie z Jego wezwaniem nie będzie mógł już „siedzieć cicho” i nie mówić światu, co wydarzyło się w jego życiu. Takie samo świadectwo wydali apostołowie Jan i Piotr, oskarżani przez Sanhedryn o głoszenie ewangelii: My bowiem nie jesteśmy w stanie nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy. (Dzieje Apostolskie 4:20 – Przekład dosłowny Nowego Testamentu).
Dokładnie tak samo zaczął zachowywać się apostoł Paweł po tym, jak objawił mu się Jezus. Wtedy mógł wyznać: Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa. (List do Filipian 3:7–8).
Jan, Piotr i Paweł doświadczyli ognia Ducha Świętego, o którym tak mówił Jezus: Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już płonął. (Ewangelia Łukasza 12:49). Tak jak płomienna miłość nie pozwala nie myśleć i nie mówić o ukochanej osobie, tak ogień Ducha Świętego nie pozwala nie mówić o Jezusie (wszak i tu chodzi o miłość). Człowiek, w którego duszy zapłonął ten ogień nie zadowala się martwymi rytuałami religijnymi przez godzinę raz w tygodniu, nie wyobraża też sobie by nie spotykać się z innymi ludźmi, noszącymi to samo piętno ognia i nazywa ich braćmi i siostrami. Nie może też nie służyć Panu jak tylko umie a rozmowa z Ojcem (zwana modlitwą) jest dla niego radością. Wezwanie apostoła Pawła, skierowane do wierzących w Rzymie staje się oczywistością: w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie (List do Rzymian 12:11).
Jak często spotykamy ludzi płonących prawdziwym ogniem? Czy jest to ogień miłości, pasji czy wiary – są oni niezwykle łatwo rozpoznawalni. A jeżeli uważam się za chrześcijanina a nie płonę? Chyba warto wtedy zadać sobie szczere pytanie o kondycję i źródło swojej wiary i przyjść do Tego, który pragnie ten ogień wiary rozpalać.

24 lutego 2013

Zwiastować tym, którzy pukają do drzwi

Po niedawnej wizycie Świadków Jehowy czułem ogromny niedosyt i żal, że nie umiałem dostatecznie zwiastować im Jezusa ukrzyżowanego. I przepraszam mojego Pana, że po raz kolejny okazałem się sługą nieużytecznym. To wprawdzie oni zadzwonili do moich drzwi by opowiadać mi o przyszłym królestwie ale dzięki Bogu stało się tak, że sami stanęli wobec kwestii, które mogą przyjąć lub odrzucić. I to oni na tyle zadziwili się Biblią, że zamiast zadawać pytania i objaśniać, sami ode mnie objaśnień oczekiwali i dopytywali się z autentyczną ciekawością. To oni przyjęli zaproszenie do mojego zboru na nabożeństwo, sami nie mając odwagi zapraszać mnie do siebie.
Ale jestem świadomy, że nie zwiastowałem im należycie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, o krzyżu, pokucie, nawróceniu, narodzeniu na nowo i o Duchu Świętym, zesłanym jako pocieszyciel i obrońca. Tyle razy już stawałem wobec Świadków Jehowy. Kiedyś (mówię o czasie po moim nawróceniu) po prostu opędzałem się od nich. Później zdałem sobie sprawę, że powinienem rozmawiać z nimi o mojej wierze w Jezusa Chrystusa i w Jego Słowo. Ale dopiero niedawno w modlitwie dotarło do mnie, że to ja jako Jego uczeń powinienem być w tych rozmowach stroną aktywną, zwiastującą Ewangelię, przekonującą o konieczności uwierzenia w Jezusa Chrystusa.
Wydaje się, że jako chrześcijanie mamy ciągle gdzieś „z tyłu głowy” nakaz naszego Pana, by iść na cały świat i głosić Prawdę. Jak to wygląda w praktyce? Do mnie dotarło jakiś czas temu, że wyłączamy często ten nakaz, kiedy za drzwiami spotykamy dwójkę młodych ludzi z Biblią Nowego Świata w rękach. Dlaczego tak się dzieje? Przecież dobrze wiemy z naszych doświadczeń, jak trudno namówić ludzi na rozmowę o Bogu. Czy sytuacja, w której to właśnie nieznający Pana ludzie sami pukają do nas by taką rozmowę odbyć, nie jest idealna i wręcz wymarzona dla głoszenia Jezusa Chrystusa? A może nasze wycofywanie się w tej sytuacji tak naprawdę obnaża nasz brak gotowości i żywego pragnienia ewangelizowania?

23 lutego 2013

Błogosławieni, którzy pragną sprawiedliwości (społecznej) – ?

Coraz bardziej zadziwiam się tzw. Kazaniem na górze, wygłoszonym przez Jezusa. Jak często przemykamy wręcz wzrokiem po tych wstrząsających wprost słowach Pana, zawartych w 5,6, i 7 rozdziałach ewangelii Mateusza… Każde zdanie, wręcz każde pojedyncze słowo ma tu olbrzymią wagę. Przypomniały mi się niedawno zasłyszane gdzieś słowa, padające z ust zdeklarowanych ateistów, ba – wręcz przeciwników Słowa Bożego, jakie to wspaniałe jest Kazanie na górze i że tylko i wyłącznie z nim mogą się zgodzić z całej Biblii. Jak bardzo ludzie ci nie wiedzieli o czym mówią…
Moim zdaniem jednym z najbardziej opacznie rozumianych błogosławieństw wypowiedzianych przez Jezusa na górze są słowa Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. (Mateusza 5:6) Nie wykluczam, że takie odczucie może wiązać się z moimi własnymi doświadczeniami życiowymi i „zawodowymi”. Przez lata całe byłem etatowym pracownikiem instytucji, która za jeden ze swoich głównych celów uznawała dochodzenie sprawiedliwości. O jaką sprawiedliwość chodziło? Jak rozumianą? Sprawiedliwością tą było zadośćuczynienie „prawom” i żądaniom członków i sympatyków tej organizacji.
Czy Jezus chciał błogosławić ludzi, domagających się zadośćuczynieniom swoich „praw” i tzw. sprawiedliwości społecznej? O jakiej sprawiedliwości mówił? Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy przede wszystkim „przypomnieć sobie”, że słowa te wypowiedział Boży Syn, dla którego jedyną Sprawiedliwością był Ojciec. I tak naprawdę to wystarczy, jednak w takim rozumieniu błogosławieństwa utwierdzić nas może jeszcze dodatkowo sięgnięcie do greckiego oryginału i jego gramatyki, co polecam zainteresowanym.
Sprawiedliwość, o której mówił Jezus to więc Boża Sprawiedliwość, absolutna i pełna. To ci, którzy jej łakną i pragną (a więc pragną podwójnie niejako, ponad wszystko) są szczęśliwi i ci nie zawiodą się. Doświadczą tej sprawiedliwości. Nie ma ona wiele wspólnego z ludzką „sprawiedliwością”. Dobrze wiedzą o tym ci, którzy uważnie czytają całą Biblię.
Ileż to kazań, przenoszących to błogosławieństwo na grunt polityki, wysłuchałem kiedyś jako katolik…? Przede wszystkim w czasach stanu wojennego, kiedy to powyższe słowa Jezusa „aż się prosiły” by zastosować je do aresztowanych i prześladowanych działaczy opozycji antykomunistycznej. Dzisiaj przypominam sobie ze zgrozą tamte słowa. Zostawcie ich! Ślepi są przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną. (Mateusza 15:14
Myśląc o wspomnianym błogosławieństwie mojego Pana dziękuję Mu po raz kolejny, że dał mi przejrzeć i że wyprowadził mnie z tamtej pracy w „Solidarności”. Po moim nawróceniu do żywego Boga stało się dla mnie jasne, że nie mogę dłużej karmić się tamtym duchem „sprawiedliwości”. On rozwiązał moje ręce, poprowadził do Swojej sprawiedliwości i służby Jemu.

17 lutego 2013

Dam wam ukojenie

Ostatnio często przywołuję w myślach i modlitwach słowa Jezusa Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. (Ewangelia Mateusza 11:28). Pewnie dlatego, że sam czuję się zmęczony i obciążony. Staram się uchwycić tych słów i prosić Pana o pokrzepienie, ale także staram się dociekać ich sedna.
Zmęczenie ma swe dwa podstawowe źródła. Pierwsze to po prostu zwykłe przemęczenie fizyczne, wykonywanie zbyt ciężkiej pracy, brak snu itp. Drugie źródło jest często trudniejsze do zlokalizowania – to konflikty, niepokój, brak możliwości właściwego porozumienia się z innymi ludźmi. Często, mimo że fizycznie nie powinniśmy być zmęczeni, jesteśmy wręcz skrajnie wyczerpani jakimiś trwającymi w nas i w naszym życiu konfliktami.
Myślę, że większość ludzi cierpi dzisiaj na zmęczenie, wynikające z tych „psychologicznych” przyczyn. Świat wymyślił nawet terminy „wypalenie”, „chroniczne przemęczenie” czy wiele innych, aby jakoś zaszufladkować ten stan nadnaturalnego zmęczenia u ludzi, którzy fizycznie niezbyt się męczą.
Jezus obiecuje ukojenie niezależnie od przyczyn zmęczenia. Pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych (List do Filipian 4:7). A to właśnie brak pokoju z Bogiem, sobą samym i z innymi ludźmi jest dzisiaj najczęstszą przyczyną naszego „spracowania” i obciążenia. Żywa obecność Jezusa w życiu przynosi pokój, polegający na rezygnacji z własnego „ja” – z własnej dumy, z konieczności udowadniania swoich racji, bycia szanowanym autorytetem, pielęgnowania urazów i nieprzebaczenia, z wypowiadania niepotrzebnych słów, z potrzeby doświadczania akceptacji i zrozumienia itp., itd.
On jest realnym pokrzepieniem. Zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości. (Księga Izajasza 40:29). I tak rzeczywiście jest! Sam wielokrotnie tego doświadczyłem w absolutnie niesamowity sposób, niezależnie od tego z jakiej z wymienionych tu przyczyn wynikało moje obciążenie i zmęczenie.
Przemęczeni, wypaleni, zestresowani ludzie szukają sposobu jak wypocząć, jak się uwolnić od tego uczucia, które przeszkadza im w normalnym funkcjonowaniu. Ucieczka w alkohol, narkotyki czy wręcz na przysłowiowe Hawaje może dać tylko chwilowe zapomnienie. Dlatego tak wiele osób wyznaje na internetowych forach, że już w niedziele wieczorem po „odstresowującym” weekendzie stają w obliczu jeszcze bardziej spotęgowanego strachu przed czekającą ich od poniedziałku codzienną rzeczywistością. Zniszczenie i nędza na ich drogach i drogi pokoju nie poznali. (List do Rzymian 3:17)

16 lutego 2013

Zwykła niewiara

Dwa dni temu, w tzw. walentynki policja zatrzymała w Wejherowie parę zakochanych, poszukiwanych za niebagatelne przestępstwa. Zapewne uważali, że tego dnia stróże prawa nie będą zwracali uwagi na pary, trzymające się za ręce. Najciekawsze jednak były reakcje przechodniów, których dziennikarz pytał, co sądzą o wydarzeniu. Dominowało współczucie dla przestępców i złość na policjantów, że zepsuli młodym walentynki. Nie słyszałem ani jednej wypowiedzi, podkreślającej, że za złamanie prawa trzeba odpowiedzieć i nie jest tu istotne w jakim dniu pójdzie się do więzienia.
Reportaż, o którym piszę, kazał mi pomyśleć o przyzwoleniu społeczeństwa, określającego się przecież w ogromnej większości jako chrześcijańskie, na łamanie prawa. Kiedyś byłem świadkiem jak pewien człowiek, uważający się za niezwykle religijnego (i uważany za takiego powszechnie) gorączkowo poszukiwał wśród znajomych kogoś, kto pomoże mu anulować mandat za złe parkowanie, który właśnie otrzymał. To było jego pierwszą i natychmiastową reakcją po otrzymaniu blankietu od straży miejskiej. Kiedy ktoś próbował mu wytłumaczyć, że powinien ponieść konsekwencje ignorowania znaków drogowych, czy chociażby niefrasobliwości – wydawało się, że zupełnie nie rozumie tych słów.
Wielokrotnie widzę, jak nikt nie dostrzega niczego niestosownego w wykorzystywaniu przez pracowników telefonów służbowych w celu prowadzenia długich, często zamiejscowych prywatnych rozmów, jak ludzie chwalą się jak to oszukali „drogówkę”, jak „przekręcili” urząd skarbowy…
A wszystko to robią ludzie, w niedzielę przykładnie idący do kościołów. Mówiąc: Pan nie widzi tego. I nie zważa na to Bóg Jakuba. (Psalm 94:7) Wydaje się im, że to w nich zamknięty jest Bóg i nie ma On nic do naszego zachowania w tygodniu. Niektórzy oczywiście wiedzą, że Najwyższy nie mieszka w budowlach rękami uczynionych (Dzieje Apostolskie 7:48). Ci z kolei zamykają Boga w Biblii.
Na czym tak naprawdę polega sedno takiej postawy? Najprościej powiedzieć, że na nieoddaniu całego swojego życia Jezusowi. Przyczyną jest brak narodzenia na nowo, nieukrzyżowanie swego starego „ja”. Tak, to prawda. Ale dlaczego dokonujemy takich wyborów (wszak to kwestia naszego wyboru, mamy wolną wolę)? Myślę, że przeważa po prostu niewiara. Prosta, prozaiczna niewiara w to, że życie nie kończy się z chwilą śmierci. Najważniejsze jest to, by dzisiaj maksymalnie skorzystać ze wszystkiego, co znajduje się w zasięgu mojej ręki. Najważniejsze staje się tu i teraz, a to co potem… – większość ludzi, noszących dumne miano chrześcijan mówi, że jakoś to będzie.

8 lutego 2013

Królestwo Boże dla wszystkich obywateli?

Z przyjemnością słucham ostatnio posła Johna Godsona (tak naprawdę powinienem pisać przede wszystkim: brata). Po raz kolejny w ostatnim czasie w polskiej przestrzeni publiczno-politycznej pojawiają się słowa z Biblii. Oglądanie reakcji na nie ze strony polityków (często określających się jako chrześcijanie) i tzw. ekspertów jest dla mnie prawdziwą frajdą, choć tak naprawdę jest niezwykle smutne. Oto widzę ludzi, którzy po raz pierwszy w życiu na własne uszy słyszą żywe Słowo Boże, nie padające w oderwanym od rzeczywistości zabytkowym wnętrzu, i są zszokowani, zdziwieni, zagubieni. Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca (List do Hebrajczyków 4:12) – ostatnio na własne oczy i uszy przekonuję się o prawdzie tych słów.
Dziękuję za to Bogu, może doprowadzi tych ludzi do chęci samodzielnego sięgnięcia po Biblię i w ostateczności do otwarcia oczu na Jej Prawdę. Jednak polityczne zamieszanie, związane z próbą legalizacji tzw. związków partnerskich, niesie dla mnie o wiele ważniejsze przesłanie. Brat Godson, chrześcijański misjonarz z Nigerii, który w Polsce zaczął angażować się w działalność społeczną i pomoc ludziom w potrzebie na poziomie stricte lokalnym a później samorządowym, kilka lat temu postanowił „pójść w politykę”. Jak sam mówi decyzja ta była konsekwencją chęci pomagania ludziom. I wydaje się to być logiczne – teoretycznie na poziomie kraju społecznik może zrobić więcej niż w dzielnicy. Tym bardziej zasiadając w gronie najwyższej władzy ustawodawczej, czyli w parlamencie. Takie jest przecież zadanie chrześcijanina - Bierzcie w obronę biedaka i sierotę, Ubogiemu i potrzebującemu wymierzajcie sprawiedliwość! (Psalm 82:3) Uczcie się dobrze czynić, przestrzegajcie prawa, brońcie pokrzywdzonego, wymierzajcie sprawiedliwość sierocie, wstawiajcie się za wdową! (Izajasza 1:17) A to jest służba czysta i nieskalana przy Bogu Ojcu: Zatroszczyć się o osamotnionych i wdowy w ich utrapieniu oraz zachowywać samego siebie niesplamionym, z dala od świata. (List Jakuba 1:27).
Jednak to, co wydaje się oczywistym celem działania na poziomie organizacji pożytku publicznego nie jest już tak oczywiste w Sejmie. Zadaniem posła jest ustanawianie prawa, które nie zawsze i nie w prosty sposób przekłada się na postępowanie, nakazane w przywołanych wyżej fragmentach. Jest oczywiste, że zgadzam się z wypowiedziami brata Johna, które padły nie tylko z mównicy sejmowej, ale także w mediach. Uważam jednak, że argumentacja biblijna, choć oczywista dla chrześcijanina, nie musi być argumentem dla polityka, a także dla przeciętnego Polaka. On nie musi (o ile Pan go nie przemieni) żyć zgodnie z tym, co mówi Słowo Boże. Nie możemy choćby próbować wprowadzać reguł chrześcijańskiego życia dla ludzi, którzy chrześcijanami nie są.
Dlatego ostatnie dni gorącej debaty politycznej w Polsce przekonują mnie jeszcze raz, że chrześcijanin nie powinien aktywnie uczestniczyć w polityce. Jesteśmy „z innej bajki”. Pan nie powołał nas po to, by ustawami wprowadzać Jego Królestwo. Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata; gdyby z tego świata było Królestwo moje, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Żydom; bo właśnie Królestwo moje nie jest stąd. (Ewangelia Jana 18:36). 
Swą całą energię jako chrześcijanie powinniśmy włożyć w ustanawianie Królestwa Bożego jedynie w ludzkich sercach. Zapytany zaś przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie Królestwo Boże, odpowiedział im i rzekł: Królestwo Boże nie przychodzi dostrzegalnie, ani nie będą mówić: Oto tutaj jest, albo: tam; oto bowiem Królestwo Boże jest pośród was. (Ew. Łukasza 20-21) Jeśli Pan w ludzkich sercach zasiądzie na tronie nie będą potrzebne żadne zewnętrzne prawa, nakazy i zakazy. Doświadczają tego co dnia ci, co narodzili się na nowo z Boga.
Dlatego nie podpiszę się pod hasłem „Godson na prezydenta”, które ostatnio zaistniało w internecie. I z pewnością nie dlatego, że nie cenię posła Godsona.

4 lutego 2013

Wyrywanie z ognia

Niedawno obejrzałem z zainteresowaniem cykl wykładów brataJustina Petersa, analizujących nauczanie Ruchu Wiary i podobnych nurtów w amerykańskim Kościele. Mówca w sposób niezwykle bezpośredni i otwarty obnaża zwodnicze nauki, głoszone przez liderów tych ruchów. Część z nich jest w sposób oczywisty sprzeczna z Biblią, są jawnymi i niewyobrażalnymi bluźnierstwami. Jestem także świeżo po obejrzeniu dwóch filmów, wnikliwie i personalnie krytykujących i analizujących zjawisko tzw. Nowo powstającego kościoła w USA.
Zastanawiałem się ile osób, mających do tej pory kontakt z omawianymi w filmach zwiedzeniami obejrzało te programy i zweryfikowało swe poglądy? Nie miejmy złudzeń, ludzie bronią „do upadłego” tego, co stanowczo twierdzili. Człowiekowi bardzo trudno jest odwrócić się od swoich przekonań, bo w ten sposób „spisałby na straty” swój rozsądek, czas i wysiłki. Tylko prawdziwe dotknięcie Ducha Świętego może powodować, że uznajemy za śmiecie to, w co przez lata szczerze wierzyliśmy. Ilu więc słuchaczy Justina Petersa przekona Duch Święty? Zapewne niewielu, większość będzie się bronić przed Jego interwencją. Jednak nawet gdyby było to zaledwie kilka osób to chyba warto wyciągać ich z przepaści.
Czy podobne krytyczne analizy zwiedzeń, powołujących się na swoje chrześcijańskie korzenie, mogłby publicznie zaistnieć w Polsce? Czy jest możliwe nazywanie po nazwisku ludzi, którzy głoszą niebiblijne nauki, przychodzą jako wilki w owczej skórze i zwodzą ludzi? Szczerze mówiąc trudno mi to sobie wyobrazić, choć uważam, że byłoby to pożyteczne. Być może nawet gdyby choć jedna osoba się otrząsnęła i oddała chwałę Bogu – to byłoby warto.
W Polsce triumfy święci myślenie ekumeniczne. Zgodnie z nim „nie wolno dzielić ludzi”, „nie wolno nam sądzić”, „Bóg wszystkich kocha i zna serca” itp. Ludzie odpowiadający na krytykę takimi frazesami nie zadają sobie jednak trudu (często świadomie nie chcą tego robić) by poznać sedno nauczania ruchów czy wyznań, które ktoś inny poddaje krytyce z biblijnego punktu widzenia. Gdy zaś zadamy sobie ten trud i przeanalizujemy szczegółowo nauczanie i wypowiedzi przywódców lub własnych „świętych ksiąg” i przykazań, okaże się zazwyczaj, że mamy do czynienia z „inną ewangelią” i innym Jezusem. Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty! – list apostoła Pawła do Galacjan 1:8.
Synowie Aarona Nadab i Abihu w swej nierozsądnej gorliwości ofiarowali Bogu kadzidło w sposób, którego On nie nakazał i zostali ukarani. Jezus, gdy spotkał Samarytankę przy studni nie pogłaskał jej po głowie i nie powidział „Wiem, że wierzysz w Boga, nieważne jak”. On ujawnił jej grzechy i wskazał, jak powinno się oddawać cześć Ojcu. Samarytanie nie zlekceważyli tego, nawrócili się, byli tak głodni słów Jezusa, że uprosili go, by został z nimi dwa dni.
Postawa źle rozumianej „miłości” jest szczególnie widoczna w stosunku do katolicyzmu. Znam gorliwych chrześcijan, nawet pastorów, którzy przy całym swoim oddaniu dla Chrystusa są admiratorami działań kościoła katolickiego. Ja sam, będąc całe lata katolikiem, zdaję sobie dokładnie i dogłębnie sprawę z tego, jak bardzo nauczanie tego kościoła jest sprzeczne ze Słowem Bożym. Legitymizowanie go jest tylko utwierdzaniem ludzi, tkwiących w tym zwiedzeniu, w błędnych przekonaniach - że są też chrześcijanami i że nie ma znaczenia, jak chwalą Boga (nikt nie mówi im, że wcale go przecież nie chwalą, okazując nieposłuszeństwo Jego Słowu i woli). Wiara jest nierozerwalnie związana z posłuszeństwem.
Nauczanie innej ewangelii i innego Jezusa niż ten objawiony w Słowie Bożym nie może być nazywane chrześcijaństwem. Chrześcijanin to ktoś, kto jest Chrystusowy, jest naśladowcą Chrystusa, a nie ktoś, kto przyjął chrzest - to niestety polskie tłumaczenie tego słowa narobiło tyle zamieszania (wystarczy porównać angielskie christian). Nie jest człowiekiem Chrystusowym ktoś, kto wierzy i naucza czegoś, czego Jezus nie nauczał a przed czym przestrzegał, co jest sprzeczne z przykazaniami Bożymi. 
Kiedy nawróciłem się do żywego Boga bardzo raziło mnie, że wielu liderów ewangelikalnych kościołów ma swoisty „kompleks katolicyzmu” i dużą częścią ich nauczania zajmuje jego krytyka. Dziś patrzę już na to inaczej, choć oczywiście powinniśmy budować naszą tożsamość na Słowie Bożym i trwać Jezusie, nie w opozycji do czegoś tam.
Dla jednych, którzy mają wątpliwości, miejcie litość, wyrywając ich z ognia, ratujcie ich; dla drugich miejcie litość połączoną z obawą, mając odrazę nawet do szaty skalanej przez ciało. – List Judy 1:22-23. Głoszenie ewangelii i obnażanie błędów, w które ktoś się wpędził, to wyraz  prawdziwej miłości. Strażak nie wyciąga nikogo z ognia po to, by udowodnić mu, że ma rację, tylko po to by go uratować.