27 czerwca 2013

Jak wyrosnąć na męża?

Kiedy byłem tzw. pacholęciem zafascynowało mnie wędkarstwo. Po pierwszych sukcesach spławikowych, pod choinkę dostałem prawdziwy spinning z włókna węglowego i kołowrotek, zestaw który był wówczas obiektem westchnień każdego wędkarza. Ale był to środek zimy i do sezonu wędkarskiego pozostawało sporo długich miesięcy. Pamiętam, jak zaczytywałem się wtedy w książkach o łowieniu ryb, z lubością oglądałem zdjęcia. Ale nie tylko - z namaszczeniem składałem swój zestaw spinningowy i w dużym pokoju, kiedy nikogo nie było w domu, trenowałem delikatnie rzuty błystką. Wieczorami, leżąc w łóżku, godzinami marzyłem, że stoję nad brzegiem jeziora, czuję branie i wyciągam na brzeg olbrzymiego szczupaka… Podobnie marzyłem także o nowej piłce, rakiecie tenisowej itd.
Dzisiaj wspominam te moje fascynacje z uśmiechem, ale nie tylko. Są momenty, gdy tamte wspomnienia są dla mnie źródłem przestrogi przed niekontrolowanym oddaniem swojego serca jakiejś pasji, jakiejś rzeczy, jakimś emocjom. Zawsze przypominają mi się wtedy słowa apostoła Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (13:11) Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce.
Współczesny człowiek jak nigdy wcześniej w historii narażony jest na poddanie się pożądaniu tego, co atakuje go z billboardów, telewizji, kolorowych magazynów. Chrześcijanie, ale także po prostu ludzie odpowiedzialni i dojrzali, starają się raczej opierać erotycznym „pułapkom” i nie dają się tak łatwo uwieść w tej sferze. Tak naprawdę poważne niebezpieczeństwo czai się w pożądaniu dóbr materialnych, najbardziej tych luksusowych, o którym pomarzyć jest tak przyjemnie… Bywa, że czujemy się tutaj usprawiedliwieni, bo marzymy i pożądamy często przecież tego, co właśnie kupujemy czy do czego się przymierzamy, lub co wręcz już należy do nas.
Pewien model samochodu reklamowany był niedawno przez krótkie filmiki, w których ludzie w domu, biurze, kawiarni „wyłączali się” i marzyli o prowadzeniu tego pojazdu. Inna marka jawnie reklamuje swój produkt jako przedmiot pożądania, w reklamach producenci piszą wprost o uwodzeniu kształtem i anatomii pożądania. Kolejna pokazuje dojrzałego, poważnego człowieka, który po wyjściu z biura spędza czas w swoim samochodzie, bawiąc się jak dziecko jego wyposażeniem.
Apostoł Jan w swoim pierwszym liście (2:15-17) pisze Nie miłujcie świata ani tych rzeczy, które są na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Bo wszystko, co jest na świecie, pożądliwość ciała i pożądliwość oczu, i pycha życia, nie jest z Ojca, ale ze świata. I świat przemija wraz z pożądliwością swoją; ale kto pełni wolę Bożą, trwa na wieki. Oczywiście, żyjemy na świecie, musimy zaspokajać potrzeby naszych ciał. Słowo Boże nie potępia tego w żadnym miejscu. Potępia nieumiarkowanie, bałwochwalstwo. Bo czyż nie jest nim niczym nie umotywowane (poza pożądliwością oczu właśnie) poświęcanie czasu na rozmyślanie o telewizorze, samochodzie czy domu, oglądanie ich zdjęć czy reklam? Niewinne z pozoru „marzenie” okazuje się występowaniem przeciw najgroźniej brzmiącemu zakazowi Boga Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. (2 Księga Mojżeszowa 20:3) Jest także złamaniem największego przykazania, określonego tak przez Jezusa: Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. (Ewangelia Mateusza 22:37-38) Wychodzi więc na to, że to nie żarty, nie drobne „zamyślenia” i „marzenie sobie”.
Ostatnio staram się mieć nieustannie w pamięci słowa apostoła Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian (7:29-31) A to powiadam, bracia, czas, który pozostał, jest krótki; dopóki jednak trwa, winni również ci, którzy (…) kupują [żyć tak], jakby nic nie posiadali; a ci, którzy używają tego świata, jakby go nie używali; przemija bowiem kształt tego świata. Nie chcę być podobny do siebie sprzed dziesięcioleci, małego chłopaczka, którego cały umysł opanowuje myśl o jakimś przedmiocie i czekających go związanych z nim emocjach. Mam nadzieję, że w końcu wyrosłem na męża i chcę okazać się godny tego miana przed Panem.

18 czerwca 2013

Korzenie

Korzenie - to przenośne określenie wskazujące na pierwotne źródła, absolutne podstawy. Drzewo nie może rosnąć bez korzeni, podobnie w znaczeniu przenośnym korzenie to wartości, bez których nie może istnieć człowiek, kraj, kultura itp.
Ostatnio coraz częściej słyszę o korzeniach kultury europejskiej. Kiedy chodziłem do szkoły tymi korzeniami były kultura helleńska i rzymska. Może dlatego, że były to czasy programowego ateizmu nie wspominano nic o tym, że korzenie kultury europejskiej tkwią w chrześcijaństwie. Dzisiaj o antycznych korzeniach Europy o dziwo mało kto już mówi, korzenie chrześcijańskie zaś stały się jakby jedynymi prawdziwymi i słusznymi.
Ale czy tak jest naprawdę? Przez całe, długie wieki o charakterze kultury europejskiej decydowały dominujące, silne struktury antyczne, wywodzące się z kultury helleńskiej a później Cesarstwa Rzymskiego. Nie wspominam o tym, że miały one pierwotnie wpływ jedynie na południową część kontynentu, podczas gdy północ i wschód Europy tonęły w mrokach, rozświetlanych ogniskami zapalanymi ku czci tajemniczych pogańskich bogów. Kultura antyczna została przez późniejsze wieki wyidealizowana, upatrywano w niej jedynie to co najlepsze, spychając do historycznej podświadomości to co chore, okrutne i złe (patrz chociażby przykład Sparty), uznawano za złote czasy sztuki, literatury i filozofii.
Niezależnie od tego, co myślelibyśmy o tym dziedzictwie, dzisiaj w Polsce mówienie o nim staje się niepopularne. Okazuje się, że jedyne korzenie Europy to korzenie chrześcijańskie. Gdzie widzą je autorzy tego typu wypowiedzi? Tego nie wiem, bo traktują to jako dogmat, nie wymagający wyjaśniania. Z tego, co mówi mi Biblia o początkach chrześcijaństwa wiem, że w Europie ograniczało się ono do zapewne niewielu początkowo zborów, głównie na terenach półwyspów Bałkańskiego i Apenińskiego. Wierzę, że tamte zbory także prowadziły pracę misyjną i być może pierwotne zbory chrześcijańskie powstawały także w innych rejonach, ale nie mamy na to dowodów.
Jak wiemy z Biblii Dobrą Nowinę zaniósł do Europy apostoł Paweł wraz ze swoimi towarzyszami wiary. Ta wiara była bezwzględnie oparta na Ewangelii i nauce Jezusa Chrystusa, a Paweł, jak wiemy z listów, bardzo pilnował, by nie dopuszczano się żadnych odstępstw od niej i nie dawano posłuchu tym, którzy głoszą „innego Jezusa”.
Te odstępstwa doszły jednak do głosu bardzo szybko. Już pod koniec II wieku po Chrystusie zaczęto tu i ówdzie czcić relikwie świętych, zaś po edykcie cesarza Konstantyna w 313 roku, zrównującym chrześcijan w prawach z wyznawcami innych bogów, odstępstwa od Ewangelii posypały się lawinowo. W 382 roku Synod w Rzymie ustanowił zwierzchnictwo kościoła rzymskiego nad pozostałymi, używając określenia „katolicki”. Wprowadzenie kultu Marii jako matki Boga, oddawanie czci aniołom, ustanowienie instytucji papieża - to tylko początki tego, co z Biblią i chrześcijaństwem, czyli całkowitym podporządkowaniem Chrystusowi i Jego Słowu nie miało już nic wspólnego. W Europie zaczęto zabraniać czytania Słowa Bożego a nauczano mieszaniny pogańskich wierzeń z ludzkimi wymysłami, podpierając się do tego imieniem Jezusa.
Trzeba było czekać długie wieki aż Duch Święty zaczął przekonywać wielkich mężów Bożych o konieczności powrotu do prawdziwych korzeni chrześcijaństwa. Dzięki Bogu, że tak się stało i że dzięki nim i ich pracy dzisiaj w Europie prawdziwe chrześcijaństwo, wierne Słowu Bożemu może istnieć i miejscami mieć się nie najgorzej.
Co to za korzenie kultury, które trwają zaledwie ok. dwustu-trzystu lat i zanikają? Mnie osobiście wcale twierdzenie o chrześcijańskich korzeniach Europy nie jest do niczego potrzebne. Jestem dumny z postaw apostołów i pierwszych chrześcijan, z siły i niezłomności ich wiary. Cieszę się z Jana Husa, Marcina Lutra czy Johna Wesley’a i dziękuję za nich Bogu, ale nie potrzebuję oprawiać w ramki ich portretów i prezentować całemu światu jako tych, którzy ugruntowali podstawy mojej wiary i umożliwili mi poznanie Jezusa. Chlubię się jedynie Chrystusem, tym, który zmarł za mnie i zmartwychwstał dwa tysiące lat temu. Gdyby od tego czasu nic ważnego się nie wydarzyło, chlubiłbym się Nim tak samo.
Oczywiście autorzy tezy o chrześcijańskich korzeniach nie mają na myśli apostoła Pawła i pierwszych zborów w Macedonii. Mówią o kościele, który stanowił imperium, rządzące de facto Europą i z chrześcijaństwem miał tyle wspólnego co wiara wyznawana dzisiaj przez nich samych. Ci, którzy tak zdecydowanie głoszą, że Europa ma chrześcijańskie korzenie nie są przecież bynajmniej bojownikami o prawdę. Przyświeca im własna ambicja, żądza władzy, pogarda dla inaczej myślących. Tym wystawiają właściwe świadectwo swojemu chrześcijaństwu, o którym tak wiele mówią.

15 czerwca 2013

Kto będzie ukarany?

Najprzyjemniej myśleć nam o Bogu, który nas kocha, ma plan dla naszego życia i przebaczy nam nasze grzechy. Oczywiście to wspaniałe prawdy, dotyczące nas jak najbardziej, jeżeli tylko oddaliśmy Mu swoje życie. Jeżeli już myślimy o Bogu sprawiedliwym i świętym, który potępi i ukarze kogoś, to ograniczamy to jedynie do tych, którzy Go nie znają i nie przyjmują prawdy o zbawieniu. Ale Słowo Boże mówi niestety jeszcze coś więcej.
Apostoł Paweł pisze o tym, co nastąpi gdy się objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym (Drugi list do Tesaloniczan 1:7). Komu wymierzy wówczas karę? Następny, ósmy werset jest bardzo istotny, odpowiada jednoznacznie na to pytanie: …wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Zaś apostoł Jan w Ewangelii (3:36) pisze: Kto wierzy w Syna ma życie wieczne, zaś nieposłuszny Synowi nie zobaczy życia, lecz spoczywa na nim gniew Boga. (Przekład Nowej Biblii Gdańskiej)
Co to znaczy nie być posłusznym ewangelii? Nie wypełniać przykazań? Nie stosować się do wyraźnych wskazówek Jezusa, pokazujących jak ma żyć Jego uczeń? Okrajać ją tak, by była miła dla naszych uszu i łatwa do zaakceptowania? Może także dodawać coś do tej ewangelii? A może także nie być posłusznym w kwestiach tzw. ustanowień Pańskich, czyli chrztu i wieczerzy, czy w kwestii odpuszczania grzechów? Jeżeli Słowo Boże wyraźnie mówi o tym, że tacy ludzie zostaną przez Boga ukarani, jak śmiemy sami wydawać wyroki uniewinniające i pod szyldem ekumenizmu obwieszczać im Bożą łaskę? Kto nas do tego upoważnił?

10 czerwca 2013

Czy znasz kogoś, kto zapiera się Pana?

Co oznacza zaparcie się kogoś? To postawa negacji tej osoby, tego, co sobą reprezentuje, całkowite odcięcie się od niego. Ale zaprzeć się można tak naprawdę tylko tej osoby, którą wcześniej znaliśmy i z którą mieliśmy nie najgorsze relacje. Dla przykładu Jezus wzywa swoich uczniów do zapierania się siebie. Wtedy Jezus rzekł do uczniów swoich: Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną. (Ewangelia Mateusza 16:24). Przed narodzeniem na nowo każdy chrześcijanin żył przecież w jak najlepszej komitywie ze swoim cielesnym „ja”, pozwalając mu na wszystko „czego dusza zapragnie”.
Jak w tym kontekście odczytać fragment listu apostoła Piotra o zapieraniu się Pana? Piotr sam miał niestety pewne doświadczenia w tej kwestii… Wszyscy ewangeliści używają tego samego słowa na określenie postawy apostoła: I rzekł mu Jezus: Zaprawdę powiadam ci, że ty dzisiaj, tej nocy, pierwej niż kur dwakroć zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz. (tu cytat z Ewangelii Marka 14:30) A niewątpliwie Piotr znał Jezusa dość dobrze, chodząc z Nim przez trzy lata. Apostoł pisze: Lecz byli też fałszywi prorocy między ludem, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzać będą zgubne nauki i zapierać się Pana, który ich odkupił, sprowadzając na się rychłą zgubę. (Drugi list apostoła Piotra 2:1)
Czy ktoś, kto naprawdę poznał Pana i doświadczył cudowności chodzenia z Nim może się Go zaprzeć? Wydaje mi się, że czytając uważnie cały fragment listu możemy odczytać, że ci, o których pisze apostoł nie tylko zaparli się Jezusa, ale też zaparli się Tego, który ich odkupił. Czy dzisiaj także nie obserwujemy podobnych postaw? Ba, nie dotyczą one wyłącznie pojedynczych osób ale całych organizacji religijnych, skupiających „nauczycieli, wprowadzających zgubne nauki”. Twierdząc, że mają bliski związek z Jezusem jednocześnie „zapierają się” tego, że ich zbawił. Owszem – mówią ci ludzie - może i będziemy zbawieni, jeżeli sami sobie na to zasłużymy. Jak będziemy dobrzy dla innych, miłosierni, kochający to może się uda…
W ten sposób zapierają się Pana, gardząc ofiarą krwi, która dokonała już wszystkiego. Uważają, że to czego sami dokonają może być ważniejsze niż ofiara Syna Bożego, nie uznając tego, że jesteśmy uświęceni przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze. (List do Hebrajczyków 10:10) Tylko czy tacy ludzie naprawdę poznali kiedykolwiek Jezusa?

7 czerwca 2013

Lato, lato wszędzie…

Kultura naszego „chrześcijańskiego” kraju daje mężczyznom przyzwolenie na to, by zachowywali się agresywnie (w sensie seksualnym) w stosunku do kobiet. Nie budzi niczyjego sprzeciwu ani zdziwienia, kiedy mężczyzna mijając atrakcyjną kobietę dokładnie się jej przyjrzy od stóp do głów ani że w bardzo wymowny sposób obejrzy się za nią. Nie spotka się na pewno z naganą (no, chyba, że ze strony żony albo narzeczonej – ale też nie zawsze), że ogląda z upodobaniem tzw. filmy dla dorosłych albo chociażby nie odrywa wzroku od „scen łóżkowych” w telewizji.
Przyzwolenie – to chyba jednak mało powiedziane. W Polsce mężczyzna, który powyższych rzeczy nie robi a na dodatek w męskim towarzystwie nie opowiada tzw. męskich dowcipów (nomen omen), nie chwali się swoimi podbojami i nie komentuje wdzięków przechodzących właśnie dziewczyn, jest uważany za kogoś co najmniej dziwnego jeżeli nie podejrzanego.
Niedawno obejrzałem film, którego akcja rozgrywała się w środowisku amerykańskich Chasydów, ortodoksyjnych Żydów. Autobus, którym podróżowali przedzielony był zasłoną. Po jednej stronie siedzieli mężczyźni, po drugiej kobiety, tak, by nie nawiązywali ze sobą relacji i nie byli wystawieni na pokusy patrzenia na siebie. Inne środowiska religijne, widzące w cielesności coś nagannego także starają się ograniczyć do maksimum tego rodzaju relacje. Do granic doprowadził to islam, ubierający kobiety w szaty, zasłaniające ściśle ciało a nawet twarz, ukrywające kobiece kształty.
Pan dał nam Ducha Świętego, byśmy byli przez Niego prowadzeni i nie byli zmuszeni do przestrzegania jakichkolwiek reguł i przepisów. O Jego działaniu w sferze, o której piszę doskonale wiedzą ci bracia, którzy zostali Nim napełnieni i którzy chodzą w Nim co dnia. Oni nie potrzebują stosować wobec kobiet żadnych zewnętrznych ograniczeń ubioru czy zachowania, po prostu są wolni w Chrystusie. To oni sami są już teraz panami swoich oczu i myśli, choć tak naprawdę poddali je Panu. Podobnie i my, gdy byliśmy dziećmi, byliśmy poddani w niewolę żywiołów tego świata; lecz gdy nadeszło wypełnienie czasu, zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty i podlegał zakonowi, aby wykupił tych, którzy byli pod zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili. (List apostoła Pawła do Galacjan 4:3–5)
Od kilku dni, obserwując mężczyzn bez żenady gapiących się na młode kobiety, w myślach mam werset: Oczy ich wypatrują tylko cudzołożnic i nigdy im nie dość grzechu (2 List apostoła Piotra 2:14). Jakiś czas temu, jedząc obiad w restauracji obserwowałem niemłodego już człowieka, który bez celu kręcił się przy drzwiach do galerii handlowej, przez które przechodziło wiele kobiet. Widziałem jego rozgorączkowane, rozbiegane oczy… Jezus mówił jednoznacznie czym jest takie zachowanie: Słyszeliście, iż powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. A Ja wam powiadam, że każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim. (Ewangelia Mateusza 5:27–28)
Apostoł Piotr w cytowanym w poprzednim akapicie wersecie nie potępia jednak wyłącznie mężczyzn, cały fragment listu mówi o charakterze ludzi, nad którymi ciąży Boży sąd. Jest tu mowa także o cudzołożnicach. Na czym polegało (polega) wypatrywanie ich w tłumie? Jak ci mężczyźni je rozpoznawali (rozpoznają)? Spróbujmy sami odpowiedzieć sobie na to pytanie…

3 czerwca 2013

Jak rozpoznać chrześcijanina?

Ostatnio po raz kolejny rozmyślałem nad tym, co sprawia, że nazywamy się chrześcijanami, a przyczyniło się do tego wiele rozmów, które odbyłem z ludźmi wywodzącymi się i pozostającym i bardzo rożnych środowiskach duchowych.
Świadkowie Jehowy, z którymi rozmawiałem na przykład ostatnio, wydawali się zupełnie nie wiedzieć co to słowo oznacza. Sądzili, że zawłaszcza je sobie konkretna denominacja, nie zdając sobie jakby sprawy z czego słowo „chrześcijanin” się wywodzi.
Wydaje się oczywistym i wręcz trywialnym powiedzenie, że o byciu chrześcijaninem nie decyduje to, że chodzimy do zboru i modlimy się (nie tylko tam, ale np. przed posiłkami). Pewnie w większości byśmy się z tym zgodzili. Gorzej już, z tzw. pozytywnym określeniem – co sprawia, że ktoś chrześcijaninem jest? Ale i tu teorię mamy często dobrze opanowaną: chrześcijanin to człowiek odrodzony z Boga, narodzony na nowo. chodzący z Bogiem itp.
Prawdziwe problemy zaczynają się wtedy, gdy zaczyna „skrzeczeć rzeczywistość”. Czy chrześcijaninem jest ktoś, kto jest nieuczciwy w kwestiach finansowych czy w relacjach z innymi ludźmi? Czy chrześcijanin obmawia innych? Czy wykorzystuje swoje znajomości by coś załatwić poza kolejką albo np. anulować mandat? Czy chrześcijanin może trwać w nieprzebaczeniu innym czy w rozgoryczeniu i użalaniu się nad sobą? Czy może uważać swoje racje za ważniejsze od innych a siebie uważać za najmądrzejszego? Czy może przyznawać sobie prawo do oceniania motywacji innych? Na wszystkie te pytania Słowo Boże odpowiada jednoznacznie NIE i zachęcam do poszukania odpowiednich fragmentów.
Oczywiście wszyscy upadamy, grzeszymy i zdarzają się nam rzeczy, z których bynajmniej nie jesteśmy dumni. W poprzednim akapicie pisałem jednak o pewnej stałej postawie serca, które zamyka prawdę Słowa Bożego w Biblii a żyje po swojemu. Może nawet tę Biblię czasami otwierać i dumnie wymachiwać nią wśród braci, ale nie żyje nią i nie dociera do jej sedna. Bardzo charakterystyczne jest, że takiemu „chrześcijaninowi” straszenie trudno przechodzą przez gardło słowa, związane z osobistym świadectwem wiary. Dlaczego? Bo najczęściej go nie ma.
I właśnie tu jest sedno – o byciu żywym, prawdziwym, płonącym Duchem Świętym chrześcijaninem świadczy tylko to, że jego życie jest w każdym momencie, w każdym wypowiedzianym słowie i w każdym postępku poddane Jezusowi. To On i Jego Słowo, nie nasze tzw. dobro, tzw. cześć, tzw. honor i racja są motywem wszelkich postępków chrześcijanina.