26 maja 2016

Inny pokarm

Dziś ponownie czytałem historię o spotkaniu Jezusa i Samarytanki przy studni. Zadziwia mnie wciąż na nowo ile treści niesie ta lakonicznie opowiedziana przez ewangelistą opowieść.
Jezus był sam, uczniowie udali się w tym czasie na zakupy. Wrócili już po skończonej rozmowie i prosili go, mówiąc: Mistrzu, jedz! Ale On rzekł do nich: Ja mam pokarm do jedzenia, o którym wy nie wiecie. Wtedy uczniowie mówili między sobą: Czy kto przyniósł mu jeść? Jezus rzekł do nich: Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał, i dokonać jego dzieła. [Ewangelia Jana 4:31-34]
Mistrz nie wyjaśnił dokładnie uczniom co miał na myśli, a przypominając sobie ich wątpliwości po o wiele oczywistszych wypowiedziach Jezusa mamy prawo podejrzewać, że niewiele z tego zrozumieli. Rozwinął za to myśl o pełnieniu woli Ojca - Już żniwiarz odbiera zapłatę i zbiera plon na żywot wieczny, aby siewca i żniwiarz wspólnie się radowali. W tym właśnie sprawdza się przysłowie: Inny sieje, a inny żnie. Ja posłałem was żąć to, nad czym wy nie trudziliście się; inni się trudzili, a wy zebraliście plon ich pracy. [4:36-37] Nie sądzę by uczniom to pomogło, tak samo jak mnie nie pomagało. Oczywiście Jezus ponad wszystko chciał pełnić wolę swego Ojca, to przecież oczywiste, wiemy to z Biblii – tłumaczyłem sobie. Jednak dzisiaj zrozumiałem, dlaczego Jezus zrobił to porównanie do jedzenia, zaspokajającego głód.
Myślę, że wielu czytelników tego posta „zapominało o Bożym świecie” robiąc coś pasjonującego, uznawanego za bardzo ważne, mogące przynieść wspaniałe rezultaty. W takich sytuacjach zapomina się o głodzie, zmęczeniu, potrzebie snu. Ważniejszy, najważniejszy jest efekt działania, które prowadzimy. Jest inny pokarm. Najważniejsze jest żniwo.
Oczywiście istoty tego pokarmu, o którym mówił Jezus nie można tłumaczyć naszymi emocjami w służbie, adrenaliną itp. Mamy tu do czynienia z rzeczywistością duchową. W kontekście słów wypowiedzianych przez Jezusa po rozmowie z Samarytanką warto przypomnieć sobie inną Jego wypowiedź: Albowiem ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa ciało moje i pije krew moją, we mnie mieszka, a Ja w nim. Jak mię posłał Ojciec, który żyje, a Ja przez Ojca żyję, tak i ten, kto mnie spożywa, żyć będzie przeze mnie. [Ewangelia Jana 6:55-57]
Takie proste. 

2 maja 2016

A tak konkretnie?

Kiedy Nikodem przyszedł na nocną rozmowę do Jezusa rozpoczął bardzo grzecznie i kurtuazyjnie: Mistrzu! Wiemy, że przyszedłeś od Boga jako nauczyciel; nikt bowiem takich cudów czynić by nie mógł, jakie Ty czynisz, jeśliby Bóg z nim nie był. (Ewangelia Jana 3:2). Taka postawa pełna (udawanego?) szacunku, taki miły wstępik do rozmowy. Jakie były intencje Nikodema, po co przyszedł do Jezusa? Czy był wysłanym przez faryzeuszy szpiegiem, mającym chytrze podejść Jezusa i uzyskać w „szczerej” rozmowie w cztery oczy to co nie udawało im się publicznie? A może rzeczywiście był zaintrygowany postacią Jezusa i Jego naukami i przyszedł nocą by jego towarzysze nie dowiedzieli się o tym? Tego nie dowiemy się (tutaj).
Oczywiście rozmowa mogła potoczyć się w tonie zainicjowanym przez Nikodema, Jezus mógł odwzajemnić się mu komplementami i dowodami uznania, potem zaprosiłby go do stołu, porozmawialiby trochę o problemach z Rzymianami, o tym, że ciągle brak funduszy na ostateczne wykończenie świątyni i w końcu przejść do spraw zasadniczych czyli do rozmów o Torze. Czy naprawdę tak mogło być? Nie, na szczęście nie! Biblia pokazuje mi, że nasz Pan nie bawił się w kurtuazyjne rozmowy „o pogodzie”.
Pomijając grzeczny wstęp Nikodema Jezus od razu przeszedł do rzeczy. Odpowiadając Jezus, rzekł mu: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego. (Ewangelia Jana 3:3) Efektem była żywa rozmowa i pełna ognia wypowiedź Pana o sprawach najważniejszych – że On jest Mesjaszem, że musi umrzeć za grzechy świata i że uwierzenie w Niego jest warunkiem zbawienia. Nikodem nie spodziewał się z pewnością takiego obrotu spraw. Przyszedł na spokojną pogawędkę a otrzymał przesłanie ewangelii w pigułce, po której z pewnością nie mógł zasnąć. Jezus wiedział, że nie ma co tracić czasu na rozmowy o niczym, że naprawdę ważna, warta czasu i uwagi jest tylko kwestia zbawienia.
Taką postawę mojego Mistrza widzę także w innych sytuacjach. Kiedy przy studni spotkał Samarytankę i poprosił ją o wodę aż prosiło się by ponarzekać na upał, porozmawiać o Abrahamie, rozważyć kwestie różnic kulturowych i wyznaniowych (oczywiście z zachowaniem wzajemnego szacunku i poprawności politycznej). Ale nie! Odpowiadając jej Jezus, rzekł do niej: Gdybyś znała dar Boży i tego, który mówi do ciebie: Daj mi pić, wtedy sama prosiłabyś go, i dałby ci wody żywej. (Ewangelia Jana 4:10) Dalej mówił o tym jak należy czcić Boga i sobie – Mesjaszu.
Kiedy już po zmartwychwstaniu Jezus spotkał w drodze do Emaus dwóch swoich uczniów także nie tracił czasu na pogawędki o stanie dróg w Judei i kiepskiej jakości sandałów, produkowanych przez miejscowych szewców, które przecież zupełnie nie sprawdzają się na długich dystansach. Najpierw wysłuchał co też uczniowie zrozumieli z wydarzeń w czasie minionej Paschy. Usłyszał, że zrozumieli niewiele i prosto z mostu powiedział: O głupi i gnuśnego serca, by uwierzyć we wszystko, co powiedzieli prorocy. Czyż Chrystus nie musiał tego wycierpieć, by wejść do swojej chwały? I począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach. (Ewangelia Łukasza 24:25-27) Jezus sprawił, że wreszcie Go rozpoznali i zrozumieli WSZYSTKO.
Te trzy historie mają swój wspólny mianownik. Jezus rozmawiał wprost, przechodząc od razu do najważniejszych spraw. Jak wiele mnie to uczy! Często jako chrześcijanie kombinujemy, „budujemy relacje” by dopiero w „odpowiednim momencie” powiedzieć komuś, że jest coś takiego jak Dobra Nowina. Wcześniej tracimy mnóstwo czasu, energii i często nerwów, frustrując się sami swoim nieudolnym zachowaniem. Z czego to wynika? Można wymądrzać się o psychologii, konieczności zdobywania zaufania, budowania wspólnych płaszczyzn itp. Tylko po co? Obawiam się, że tak naprawdę przyczyną takich postaw jest niewiara. Niewiara w moc Słowa Bożego, niewiara w prowadzenie Ducha Świętego, wreszcie w to, że Bóg może posłużyć się każdym naszym nieudolnym zwiastowaniem, bo tu nie chodzi o nasze zdolności krasomówcze, intelekt i umiejętność właściwej argumentacji. Przecież upodobało się Bogu zbawić wierzących przez głupie zwiastowanie!(1 List apostoła Pawła do Koryntian 1:21).
Chrześcijanin to uczeń Chrystusa a jaki to uczeń, który nie uczy się od swego mistrza? Może najwyższy czas zacząć się uczyć także w tym wymiarze i przerwać w pół zdania następną rozmowę o niczym. Zamiast kombinować kiedy tu wtrącić słówko o ewangelii może po prostu zacząć o tym mówić. Tak konkretnie!