18 czerwca 2018

Ciemna masa

  W latach 80. ubiegłego wieku astrofizycy doszli do wniosku, że nie są w stanie wytłumaczyć ruchów gwiazd w galaktykach i innych zjawisk w kosmosie za pomocą znanych im praw fizyki. Postanowili zatem powołać do życia nowy byt - ciemną materię. Miałaby ona oddziaływać grawitacyjnie na otoczenie i wszystko dzięki temu wróciło do normy, zgodnie z przyjętymi założeniami. Obliczenia zaczęły się zgadzać a poważani naukowcy wreszcie mogli spać spokojnie. Szybko wyliczono też, że ciemna materia to 27 proc. całej masy wszechświata, ale ostatnio czytałem, że jacyś badacze stwierdzili, że to dla nich za mało i uważają, że ciemna materia przeważa w kosmosie. No cóż…
  Występuje ona podobno także w naszej galaktyce, jednak - uwaga dla zaniepokojonych - nie w tej jej części, gdzie krąży Ziemia. Ale ostrożnie - według naukowców istnieje jeszcze ciemna energia i ona jest już wszędzie.
  Z ciemną materią jest jeden problem - nikt jej nigdy nie widział. Zresztą jest z definicji niewidzialna i nie wchodzi w żadne interakcje z żadnymi innymi ciałami. Czyli wszystko jasne? Nie do końca. Na świecie istnieje kilka bardzo skomplikowanych urządzeń, zwanych detektorami ciemnej materii, którym także nie udało się jej „złapać”. Ciemnej energii, chociaż teoretycznie jest wszędzie wokoło, też nie udało się „złapać za rękę” ale naukowcy uzasadniają to dziesiątkami zdań tak nasyconych hermetyczną terminologią, że jedyną sensowną reakcją może być „Yhyyy…, rozumiem” :-)
  Zaznaczam - nie jestem fizykiem ani astrofizykiem, swoją wiedzę opieram na ogólnodostępnych źródłach, choć kiedyś amatorsko pasjonowałem się takimi sprawami. Ale podsumujmy, próbując oderwać się od zniewalających naukowych autorytetów i wszelkiej poprawności politycznej:
- po pierwsze: ktoś nie dał sobie rady z wyliczeniami ruchów gwiazd na niebie i uznał, że musi to jakoś uzasadnić
- po drugie: tzw. świat naukowy po dość długim okresie wątpliwości w końcu zgodził się uznać za prawdę istnienie czegoś, czego nie widać, nie czuć, podobno nie występuje w naszym najbliższym otoczeniu i czego istnienia nie stwierdzono naukowymi (notabene) metodami.
  Brzmi trochę jak żart? No cóż… Wbrew pozorom sprawa jest poważna. Wydawałoby się, że naukowiec to ktoś, kto obserwuje rzeczywistość, tworzy na tej podstawie pewne teorie a następnie udowadnia je poprzez doświadczenie (czyli obserwację w naturze). Ale jak widać to się ostatnio zmienia, szczególnie w takich dziedzinach nauki jak astrofizyka, fizyka kwantowa itp. Brak możliwości sprawdzania teorii empirycznie powoduje coraz częściej, że są one przyjmowane za pewnik bardziej na podstawie wiary albo dlatego, że brak innego wyjaśnienia pewnych procesów. Często teorie „przez zasiedzenie” zyskują status prawd (patrz teoria ewolucji).
  Powszechne uznanie przez świat nauki istnienia ciemnej materii nieodmiennie wprawia mnie w osłupienie. Wydawałoby się bowiem, że równie dobrze, a raczej o wiele szybciej powinien on uznać istnienie Boga. Boga także nie widać, nie można potwierdzić Jego istnienia żadnymi metodami naukowymi, nie oddziaływuje z otoczeniem (pomijając wyjątki). Mało tego - uznanie istnienia Boga wyjaśniłoby wszystko, czego do tej pory nauka nie jest w stanie wyjaśnić. A wbrew pozorom jest tego trochę. No i w obu przypadkach tak naprawdę chodzi przecież o wiarę.
  Dlaczego zatem upierać się przy ciemnej materii? Odpowiedź jest prosta - ciemna materia nikogo nie oskarża, jej hipotetyczne istnienie nie niesie z sobą ładunku moralnego i jakiejkolwiek konieczności przemiany grzesznego życia.
  Bóg oskarża samym swym istnieniem. Uznanie go za Stwórcę i wciąż działającego Pana niesie z sobą konieczność uznania wszystkiego, co pochodzi od Niego, wszystkich prawd i wezwań. Niesie z sobą pojęcie grzechu, sądu, konieczności nawrócenia. W konsekwencji - utratę całego prestiżu, poważania, przywilejów, lukratywnych posadek na uczelniach, dotacji, „przyjaciół” itp., itd.
  Ja jestem PAN, Ja czynię wszystko! Ja sam rozpiąłem niebiosa i rozciągnąłem ziemię — czy ktoś był ze Mną? Udaremniam znaki gadułów, z wróżbitów robię głupców, mędrców odprawiam z niczym, obnażam rzekomą ich mądrość. [Księga Izajasza 44,24-25]
  Nierozumny myśli sobie: „Nie ma Boga!” [Psalm 53,2]

12 czerwca 2018

Wyspa bezprawia

  Niedawno jeden z braci w Chrystusie opowiadał mi o szczególnym miejscu. Na południu Europy, w ciepłym, iście rajskim klimacie znajduje się wyspa, która przez władze kraju, do którego należy świadomie została wypchnięta poza margines prawa. Choć teoretycznie obowiązuje tam konstytucja i kodeks karny oraz cywilny państwa to w praktyce nie obowiązuje NIC. Samochody zmieniają właścicieli w ekspresowym tempie i nawet nikt nie troszczy się o wyposażanie ich w tablice rejestracyjne (o przepisach ruchu drogowego wręcz nie wypada mówić), kwitnie nielegalny handel i złodziejstwo. Normą jest rozluźnienie obyczajów, powszechne jest przebywanie na plażach i nie tylko półnago lub całkowicie nago.
  Godząc się na przebywanie na wyspie ludzie z góry akceptują taki stan rzeczy i wiedzą w czym uczestniczą i z czym się mogą liczyć. A jednak zdarza się, że ktoś wzywa policję, która musi wszak podjąć specjalną ekspedycję ze stałego lądu. To bardzo rzadkie wydarzenia. Chyba ktoś po prostu uznaje, że ktoś inny „przegiął” i sprawy wymknęły się spod kontroli. Zabójstwo, naruszenie czyichś interesów, przekroczenie niepisanego lokalnego kodeksu – domyślać się można, że policja nie za bardzo radzi sobie z czymś takim w świecie zamkniętych układów i układzików. Życie toczy się dalej.
 Słuchałem tych opowieści początkowo z lekkim niedowierzaniem, później z rosnącym przerażeniem. Ale po skończonej rozmowie stwierdziłem, że „wyspa bezprawia” (bo tak jest tam powszechnie określana) nie jest niczym dziwnym. Jest po prostu wspaniałą (jakkolwiek by to określenie nie brzmiało w tym kontekście) ilustracją prawd Słowa Bożego. Żyjąc na co dzień w świecie w którym otaczają nas ludzie zachowujący pozory uprzejmości i szacunku dla prawa, w którym nikt nie biega z siekierą po ulicach a żądze są w miarę skutecznie tłumione przez normy kulturowo-społeczne, zapominamy że żyjemy w zepsutym, upadłym świecie.
  To jedynie świadomość nieuchronności kary i egzekwowania prawa powstrzymuje większość ludzi przed jawnym czynieniem zła – tak, to gorzka prawda. Opowieść o wyspie bezprawia jest jej ilustracją i wydobyciem na światło.
  Dowiedliśmy już przecież winy i Żydów, i Greków — na wszystkich ciąży grzech, zgodnie ze słowami: Nie ma sprawiedliwego — ani jednego, nie ma, kto by rozumiał, nie ma, kto by szukał Boga. Wszyscy zboczyli, wszyscy stali się podli. Nikt nie dba o dobro, brak choćby jednego. Ich gardło to otwarty grób, swymi słowami zwodzą, jak żmije kryją pod wargami jad, ich usta pełne przekleństw i goryczy. ich nogi śpieszą do rozlewu krwi, na ścieżkach — zguba i nieszczęście, droga pokoju nie przemyka przez myśl, a lęk przed Bogiem nie wpływa na ich posunięcia [List apostoła Pawła do Rzymian 2,9-18]; Są znieprawieni, popełniają ohydne czyny. Nie ma nikogo, kto by dobrze czynił. Pan spogląda z niebios na ludzi, aby zobaczyć, czy jest kto rozumny, który szuka Boga. Wszyscy odstąpili, wespół się splugawili. Nie ma, kto by dobrze czynił, nie ma ani jednego. [Psalm 14,1-3] – diagnoza ludzkości po upadku pierwszych ludzi jest druzgocąca. Tylko sprzyjające okoliczności sprawiają, że na co dzień nie dostrzegamy w pełni trafności tej „laurki”, jaką wystawia nam Słowo Boże.
  Wierzę, że Bóg dopuszcza istnienie takich miejsc jak śródziemnomorska „wyspa bezprawia” by niektórzy zdołali dostrzec straszliwą kondycję człowieka żyjącego bez Niego, człowieka niezbawionego od grzechu przez Jezusa Chrystusa - i zaczęli szukać ratunku. Wyjdźcie spośród nich! Odłączcie się od nich — mówi Pan. I: Nieczystego nie dotykajcie; a ja was przyjmę. I: Będę wam Ojcem , a wy będziecie mi synami i córkami — mówi Wszechmocny Pan [2 List apostoła Pawła do Koryntian 6,17-18].