29 sierpnia 2017

„Miłość”

Miłość. Żyjąc w tym świecie, mając otwarte oczy i uszy, chodząc ulicami, oglądając telewizję i chodząc do kina jesteśmy wręcz bombardowani miłością. Humanizm już dawno stwierdził (i jest to teza powtarzana jako pewnik, której mało kto jest się w stanie przeciwstawić), że miłość jest najważniejsza na świecie. Ale bądźmy precyzyjni – to nie jest MIŁOŚĆ, to „miłość”, w cudzysłowie. To podróbka.
Miłość ci wszystko wybaczy, miłość – jak to trudno powiedzieć, miłość jest ślepa, małżeństwo zabija miłość – to niektóre popularne powiedzenia i slogany o miłości, którymi raczy nas świat. I tak naprawdę to wystarczyłoby by chrześcijanin wyleczył się z miłości, takiej jak świat ją rozumie.
Miłość (a właściwie „miłość”), którą żyją ludzie nie znający Boga najczęściej mylona jest przez nich z pożądliwością. „Uprawiać miłość” – ten zwrot jeszcze kilkanaście lat temu bez żenady używany był powszechnie w mediach, literaturze, kinie, teatrze, telewizji. Zamieszanie czy wręcz spustoszenie pojęciowe i emocjonalne jakie spowodował trudno moim zdaniem ocenić. I sam już nie wiem, czy nie lepiej, że został w końcu uznany za zwrot wręcz pruderyjny i zastąpiony otwartym „uprawiać seks”. Przynajmniej wszystko jest jasne.
Oficjalnie miłość jako pełen romantyzmu i uczucia związek dwojga ludzi jest na piedestale. Mimo coraz powszechniejszego trendu promującego bycie tzw. singlem, który „używa życia” a jeżeli już z kimś się wiąże, to w sposób absolutnie nieformalny, śluby wciąż mogą liczyć na życzliwe przyjęcie, akceptację i oczywiście pełną rozmarzenia łezkę w oku. Ale to tylko wersja oficjalna. Wystarczyłoby wejść po kryjomu na wieczory kawalerskie czy panieńskie by przekonać się jaka jest prawda o tej „miłości”, która ma już nazajutrz zostać sformalizowana. „Szczere” wyznania przyszłych państwa młodych o swoich przyszłych małżonkach, skrzętnie wykorzystywane okazje do ostatniego „wyszumienia się” w kawalerskim i panieńskim stanie, nieprzyzwoite (oczywisty eufemizm) żarty kolegów i koleżanek. O alkoholu nie ma nawet co wspominać.
Ale i na weselu nie jest wiele lepiej. Te same, a może i „grubsze” żarty, „zabawy” i przyśpiewki, „mądre” życiowe rady doświadczonych ciotek i wujów, skrywane emocje i zaszłości emocjonalne i inne – po prostu „miłość”… (polecam film „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego z 2004 roku) No właśnie: „miłość”, nie zapominajmy o cudzysłowie.
Jeszcze nie wystarczy? Nie, aby wyleczyć się z „miłości” konieczna jest znajomość Słowa Bożego. Warto przeanalizować „Hymn o miłości” apostoła Pawła (1 List do Koryntian 13:1-8) nieco à rebours i poprzeć co mówiłby o „miłości” tego świata.
„Miłość” nie czeka cierpliwie. Tak jak cierpliwość jest według Pawła najważniejszą cechą chrześcijańskiej miłości, tak w przypadku „miłości” tego świata jest odwrotnie. Wszystko tylko nie cierpliwość! Tu i teraz, pożądliwość i pożądanie są przeciwieństwami cierpliwości. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi parę ze świata, która czeka ze swoją intymną bliskością do ślubu (jeżeli w ogóle ma on miejsce). Cierpliwość w relacjach małżeńskich, nieodłącznie związana ze służeniem sobie nawzajem, uniżaniem się przed małżonkiem, cierpliwym znoszeniem jego wad, nastrojów czy złych humorów – o czym ja w ogóle mówię… O czym? O „miłości”.
„Miłość” nie postępuje taktownie – czy trzeba to w ogóle uzasadniać? „Miłość” zazdrości! Ten świat uczynił z zazdrości jeden z podstawowych atrybutów swojej „miłości”. Ktoś kto nie zazdrości nie „kocha” - głoszą wszystkie mądrości sztuki niskiej i wysokiej, wszystkie „uznane autorytety”. I nie chodzi tu tylko o zdradę w małżeństwie ale o to co nasz partner „ma”, czym może się pochwalić, czy nie przysłania nas samych swoją inteligencją, elokwencją a może i pozycją zawodową, towarzyską, zarobkami.
„Miłość” SZUKA SWEGO! I to jest moim zdaniem najbardziej bijąca po oczach cecha „miłości”. Egoizm, czyli właśnie szukanie swego jest przecież podstawową cechą człowieka, który nie zna Boga. Taki człowiek wiąże się z drugą osobą najczęściej po to (co wychodzi na jaw wcześniej czy później) żeby jemu było dobrze, żeby zaspokoić własne różnorodne potrzeby, ambicje itp. I po to by to „swoje” znaleźć także w partnerze, by przerobić go na swoją modłę, zaspokoić swoje gusty, oczekiwania. Aż ciśnie mi się pod pióro przykład pewnego człowieka, który zarzekał się przez lata, że nie ożeni się nigdy, a jeżeli już to z kucharką, bo on lubi dobrze zjeść. W końcu jednak ożenił się z… kto zgadnie? Z kucharką. W dodatku po latach udało mu się wmówić jej by nosiła spódniczki mini, do czego nie była zdecydowanie stworzona, ale co było nieodłączną wizją kobiety w wyobraźni jej dokarmionego wreszcie męża. Szukanie swego jest często bardzo dobrze kamuflowane, oczywiście do czasu gdy „ukochana” ofiara jest już tak zmanipulowana lub zdesperowana, że nie chce lub nie ma siły z tym nic robić.
„Miłość” jest porywcza. Współczesna kultura promuje porywczość, gwałtowność, burzliwość „miłości”. Ba, „miłość”, która nie jest porywcza traci w zasadzie swoje podstawowe atrybuty! Szczególnie romanse dworcowo-pociągowe rozprzestrzeniają wzorce ludzi „owładniętych miłością” jako niepohamowanych, gwałtownych, nieobliczalnych. A już na pewno taki musi być mężczyzna. Inny nie ma szans na „miłość”!
„Miłość” dopuszcza się bezwstydu (w nawiązaniu do tłumaczenia Biblii Warszawskiej). Bezwstyd i pozbycie się wszelkich hamulców to dla większości ludzi test na to, czy „miłość” jest „prawdziwa”, czy jest w stanie „pójść na całość”.
„Miłość” prowadzi rachunki krzywd. I to bardzo skrupulatnie. Znam pary, które takie rachunki prowadzą realnie, by w odpowiednich momentach (kłótni) wyciągać je przed partnerem. Bo też kłótnie są nieodłącznym elementem „miłości”.
„Miłość” cieszy się z niesprawiedliwości. Cieszy się, gdy nie wyjdą na jaw własne grzeszki albo kiedy partnerowi powinie się noga i można powiedzieć „a nie mówiłem!”. „Miłość” nie dzieli radości z prawdy, szczególnie z takiej niechcianej, która mogłaby wyjść na jaw.
„Miłość” nic nie zakrywa, wszystko wyciąga na wierzch, „pierze brudy”, czasami publicznie. „Miłość” niczemu nie wierzy, jest podejrzliwa. „Miłość” nie ma nadziei…
„Miłość” niewiele potrafi przetrwać, a jeżeli już to tylko dlatego, że „co powie rodzina” albo ze względu na wspólne kredyty. Jeżeli ze względu na dzieci to jeszcze „pół biedy”.
„Miłość” nigdy nie ustaje... - bez komentarza.
Oj, dużo tych cudzysłowów. Wszystko przez to, że tak dużo tutaj o podróbkach, tak dużo słów, które używane są wbrew swojemu prawdziwemu znaczeniu. W zasadzie po tej wyliczance trudno mi pisać coś jeszcze. Pozostaje mi dziękować Bogu, że wyrwał mnie ze świata „miłości”, że okazał mi swoją MIŁOŚĆ i uzdolnił mnie to prawdziwej miłości. Alleluja!

Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, pozostałbym miedzią, co dźwięczy, lub hałaśliwym cymbałem.
Choćbym posiadł dar prorokowania i pojął wszystkie tajemnice, myślą ogarnął całą wiedzę i dysponował pełnią wiary, tak że przenosiłbym góry, a miłości bym nie miał — byłbym niczym.
I choćbym część po części rozdał swą całą własność, i swoje ciało wydał w sposób budzący uznanie, lecz miłości bym nie miał — nic bym nie osiągnął.
Miłość czeka cierpliwie, miłość postępuje uprzejmie, nie zazdrości, miłość się nie wynosi, nie jest nadęta, postępuje taktownie, nie szuka własnej korzyści, nie jest porywcza, nie prowadzi rachunku krzywd, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz dzieli radość z prawdy; wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, ze wszystkim wiąże nadzieję, wszystko potrafi przetrwać.
Miłość nigdy nie ustaje.

24 sierpnia 2017

Zachować twarz

 
  Zbroja Boża opisana przez apostoła Pawła w liście do Efezjan wciąż jest w moich myślach (wierzę, że nie tylko). Autor natchnionego tekstu wymienia wiele elementów zbroi ale tylko jeden przeznacza na ochronę głowy – hełm zbawienia. Zbawienie wystarcza, z pewnością. Paweł wzorował swój opis na uzbrojeniu rzymskiego legionisty, którego częścią uzbrojenia był właśnie solidny hełm. Często jego elementem były stalowe osłony, zabezpieczające część twarzy. Zachować twarz – to coś bardzo istotnego dla żołnierza.
  Kiedy pisałem o pustej zbroi przypomniałem sobie, że jak ważna była ochrona twarzy w boju. Już w czasach greckich czy rzymskich noszono czasami hełmy zakrywające twarz, często ukształtowane w formie maski z przerażającym grymasem mającym dodatkowo oddziaływać psychologicznie na wroga. Takiej ochrony używały właściwie wszystkie wojska z różnych epok i kultur a do perfekcji doprowadzono ją w średniowieczu gdy twarze rycerzy były całkowicie zasłonięte i chronione. Częścią japońskich zbroi samurajskich były maski przymocowywane do twarzy niezależnie od hełmów. Ale przecież nie interesuje nas historia, piszę o tym tylko dlatego, że brak propozycji takiej ochrony twarzy zastanowił mnie w opisie Pawła. Tylko czy Paweł w ogóle musiał o tym pisać?
  Uważny czytelnik Biblii nie może nie zwrócić uwagi na intrygujące fragmenty ksiąg Ezechiela i Izajasza. Ale Dom Izraela nie zechce cię słuchać, bo mnie nie chcą słuchać, gdyż cały Dom Izraela twarde ma czoło i zawzięte serce. Oto uczyniłem twoje oblicze równie nieugięte jak ich oblicza, a twoje czoło tak twarde jak ich czoła. Uczyniłem twoje czoło jak diament, twardsze od krzemienia. Nie bój się ich, niech cię nie przeraża ich oblicze, bo są oni Domem buntowniczym. – Ezechiela 3:7-9 (przekład Biblia Paulistów);
  Wszechmocny PAN otworzył mi ucho, a ja nie byłem przeciwny i nie cofnąłem się. Moje plecy nadstawiłem bijącym, policzki wyrywającym brodę. Nie kryłem mej twarzy przed obelgami i pluciem. Ale Wszechmocny PAN udzielił Mi wsparcia, dlatego nie upokorzyło Mnie to. Dlatego mą twarz uczyniłem jak krzemień — wiedziałem, że nie spotka Mnie wstyd. Mój Obrońca jest blisko! Kto gotów spierać się ze Mną? Dalej! Stańmy naprzeciw siebie! Kto chce być panem mej sprawy? Niech się do Mnie zbliży! – Izajasza 50:5-8 (przekład Ewangeliczny Instytut Biblijny).
  Twarz jak krzemień! Czy dla takiej twarzy potrzeba jeszcze jakiejś ochrony? Takiej twarzy żaden wróg nie jest w stanie zranić, uczynić na niej nawet najmniejszej rysy, żadnej drobnej zmiany. Oczywiście twarz z krzemienia to przenośnia. Ktoś kto taką czyni swoją twarz jest zdecydowany, zdeterminowany by nie poddać się żadnym wpływom zewnętrznym, nie ulec nikomu, twardo zdążać do obranego celu, nie dać się zranić. Fragment z Księgi Izajasza interpretowany jest zazwyczaj jako proroczy, odnoszący się do Chrystusa, którego boskości i zbawczej misji nic nie mogło naruszyć.
  Ale także w bezpośrednich słowach Nowego Testamentu znajdujemy ten motyw. W Ewangelii Łukasza (9:51) czytamy, że gdy dopełniały się dni Jego przyjęcia w górze, sam [Jezus] skierował swą twarz, by się udać do Jerozolimy. (Przekład Dosłowny). W oryginale greckim znajdujemy słowo „estēriksen” oznaczające „utwierdzić, postawić mocno”, co koresponduje z poprzednimi opisami.
  Postawa chrześcijanina ma być właśnie taka – niewzruszona, odporna na wpływy i ataki zewnętrzne. Dla wrogów mamy mieć utwierdzoną, mocno „postawioną”, nienaruszalną twarz z krzemienia czy diamentu. Dla innych twarz pełną ciepła, miłości i współczucia. To takie oczywiste. I rozumiem już dlaczego Paweł nie poświęcał temu osobnego podpunktu w wyliczaniu rynsztunku chrześcijanina. Mamy po prostu zawsze "zachować twarz,", "wyjść z twarzą" z każdej opresji. 

23 sierpnia 2017

Lekcja

  Dzisiaj pożegnaliśmy nestora naszego zboru, brata Mikołaja Jakoniuka. I jak na chrześcijan przystało nie smuciliśmy się wcale z tego powodu, wiedząc na podstawie słów Jezusa, że nasz brat jest już z Panem. Ręczę i zapewniam, kto słucha mego Słowa i wierzy Temu, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie czeka go sąd, ale przeszedł ze śmierci do życia. [Ewangelia Jana 5:24] Ale mimo to ilość łez wylanych w zborze w czasie okolicznościowego nabożeństwa napełniłaby pewnie sporo szklanek a mokre chusteczki wypełniły zapewne kosze na śmieci. Dlaczego? Nad czym zatem płakaliśmy?
  Wspomnienia bardzo wielu członków zboru, osób bliskich zmarłemu i rodziny pokazały nam w pełni kogo straciliśmy. Zobaczyliśmy, że brat Mikołaj (dla najbliższych Kola) w naszej pamięci zapisał się jako człowiek łagodny, cichy, pełen miłości, ciepła, delikatności i szczególnego, pełnego ciepła poczucia humoru. Nieskory do oceniania i potępiania, służący pomocą, życzliwy, ujmujący pełnymi miłości gestami. A nade wszystko przepełniony miłością do Boga, traktujący Słowo Boże jako oczywistą, nienaruszalną, niekwestionowaną i niekwestionowalną podstawę życia, rozśpiewany dla Pana. Jak można nie płakać tracąc kogoś takiego?
  Płakaliśmy zatem nie dlatego, że nasz brat odszedł i nie wiadomo co z nim dalej się dzieje. Płakaliśmy bo uświadomiliśmy sobie w pełni kogo straciliśmy. Ale to nie wszystko. Myślę, że dzisiejsza uroczystość była też doskonałą lekcją, w czasie której można było skonfrontować swoje zachowanie, swoje przymioty z tym, o czym słyszeliśmy od wspominających osób. Czy jestem też taki? Czy choćby jedna osoba mogłaby powiedzieć o mnie choćby jedno z tych wielu zdań, które padały zza kazalnicy? No i jak tu nie zapłakać (nad sobą)?
  Przecież nam, noszącym dumnie imię chrystusowe nie zależy na tym, by zyskać laurkę na pogrzebie. I nikt takiej laurki nie tworzy bo wie, że nie ma takiej potrzeby. Chodzi o coś daleko ważniejszego – o podobieństwo do Chrystusa. Dzisiaj zobaczyłem jak bardzo w bracie Mikołaju uwidaczniał się Jego obraz. Wystarczy jeszcze raz sięgnąć do listy cech wymienianych we wspomnieniach. Niech będzie Mu za to chwała, że uwielbił się w życiu Mikołaja!
  Tak często mamy problem ze słowami apostoła Pawła: Bądźcie moimi naśladowcami, jak ja jestem naśladowcą Chrystusa. [1 List Pawła do Koryntian 1:11]. Wydaje mi się, że mnie dzisiejsza uroczystości wiele tutaj wyjaśniła.
 Bracia, bądźcie moimi naśladowcami — wszyscy, razem wzięci. Bierzcie przykład z osób postępujących według wzoru, który widzicie w nas. [List Pawła do Filipian 3:17]

13 sierpnia 2017

Majestat

  Nawałnice, które przedwczoraj przetoczyły się przez mój region kazały mi ponownie klęknąć w pokorze przed Bożym Majestatem. Pomorze szczęśliwie omijały przez lata powodzie, gwałtowne burze i trąby powietrzne. Teraz bilans został jakby wyrównany.
  Skryty bezpiecznie w mieszkaniu, z fotela ustawionego naprzeciw okna oglądałem z zapartym tchem spektakl, który rozgrywał się przede mną na wieczornym niebie. Właśnie – to co się działo traktowałem jak pokaz fajerwerków, czekając kiedy stanie się jeszcze bardziej spektakularny, kiedy z zachodu nadciągną jeszcze wspanialsze błyskawice. A przecież to z północy zjawia się złocisty blask, Boga otacza przerażająca jasność. [Joba 37:22]. Ja, dziecko Boga nie pamiętałem o tym, że oglądam Jego dzieła i objawy Jego Mocy. Grzmot Twój huczał niby turkot kół, błyskawice rozświetlały krąg świata, drżała i chwiała się ziemia. [Psalm 77:19]
  Musiałem wreszcie zadać sobie pytanie, które kilkaset lat przed narodzinami Jezusa stawiał sobie Job: Czy nie przeraża was Jego majestat i nie ogarnia was lęk przed Nim? [Księga Joba 13:11] O tak, Twoja jest, WIEKUISTY, wielkość, moc, sława, zwycięstwo i majestat oraz wszystko w niebiosach i na ziemi; Twoje jest, WIEKUISTY, królestwo, i jesteś wywyższony nad wszelką zwierzchność. [1 Księga Kronik 29:11]
  To co obserwowałem na niebie i to o czym później dowiedziałem się mediów zaowocowało podziwem, bojaźnią, uwielbieniem Wszechmocnego. Dzisiaj już tylko śmiech mogą budzić wywody ateistów o dzikusach, czczących boga piorunów dlatego, że nie rozumieli prostych zjawisk fizycznych. Współczesna nauka coraz częściej powtarza za starożytnym filozofem „Wiem, że nic nie wiem”. Zjawiska fizyczne, które XIX wiek w swojej bezbożnej pysze i zaślepieniu uznawał za wyjaśnione dzisiaj jawią się jako nadal niezrozumiałe.
 A przecież mam świadomość, że te kilka godzin spektakularnych błyskawic, grzmotów poruszających trzewia, ściana wody i wichura łamiąca drzewa jak zapałki na całych hektarach lasów to tak naprawdę NIC wobec prawdziwej wszechmocy mojego Pana, którą On okaże w pełni kiedy sam o tym zadecyduje. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną. [2 List Piotra 3:10] I stopnieją pod Nim góry, doliny rozpadną się jak wosk pod wpływem ognia, spłyną jak wody cieknące po zboczu. [Księga Micheasza 1:4]
  To dopiero będzie! Ale nie mam zamiaru być wtedy widzem tego spektaklu z perspektywy fotela. Wierzę, że Pan zabierze mnie wówczas do Siebie. I oczekuję tego momentu nie ze względu na spektakularne „efekty specjalne” ale ze względu na perspektywę bycia już od tego momentu na zawsze z Panem. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem. [1 List apostoła Pawła do Tymoteusza 4:16-17]. Alleluja!