Miłość. Żyjąc w tym świecie, mając otwarte oczy i uszy,
chodząc ulicami, oglądając telewizję i chodząc do kina jesteśmy wręcz
bombardowani miłością. Humanizm już dawno stwierdził (i jest to teza powtarzana
jako pewnik, której mało kto jest się w stanie przeciwstawić), że miłość jest
najważniejsza na świecie. Ale bądźmy precyzyjni – to nie jest MIŁOŚĆ, to
„miłość”, w cudzysłowie. To podróbka.
Miłość ci wszystko wybaczy, miłość – jak to trudno
powiedzieć, miłość jest ślepa, małżeństwo zabija miłość – to niektóre popularne
powiedzenia i slogany o miłości, którymi raczy nas świat. I tak naprawdę to
wystarczyłoby by chrześcijanin wyleczył się z miłości, takiej jak świat ją
rozumie.
Miłość (a właściwie „miłość”), którą żyją ludzie nie znający
Boga najczęściej mylona jest przez nich z pożądliwością. „Uprawiać miłość” –
ten zwrot jeszcze kilkanaście lat temu bez żenady używany był powszechnie w
mediach, literaturze, kinie, teatrze, telewizji. Zamieszanie czy wręcz
spustoszenie pojęciowe i emocjonalne jakie spowodował trudno moim zdaniem
ocenić. I sam już nie wiem, czy nie lepiej, że został w końcu uznany za zwrot
wręcz pruderyjny i zastąpiony otwartym „uprawiać seks”. Przynajmniej wszystko
jest jasne.
Oficjalnie miłość jako pełen romantyzmu i uczucia związek
dwojga ludzi jest na piedestale. Mimo coraz powszechniejszego trendu
promującego bycie tzw. singlem, który „używa życia” a jeżeli już z kimś się
wiąże, to w sposób absolutnie nieformalny, śluby wciąż mogą liczyć na życzliwe
przyjęcie, akceptację i oczywiście pełną rozmarzenia łezkę w oku. Ale to tylko
wersja oficjalna. Wystarczyłoby wejść po kryjomu na wieczory kawalerskie czy
panieńskie by przekonać się jaka jest prawda o tej „miłości”, która ma już
nazajutrz zostać sformalizowana. „Szczere” wyznania przyszłych państwa młodych
o swoich przyszłych małżonkach, skrzętnie wykorzystywane okazje do ostatniego
„wyszumienia się” w kawalerskim i panieńskim stanie, nieprzyzwoite (oczywisty
eufemizm) żarty kolegów i koleżanek. O alkoholu nie ma nawet co wspominać.
Ale i na weselu nie jest wiele lepiej. Te same, a może i
„grubsze” żarty, „zabawy” i przyśpiewki, „mądre” życiowe rady doświadczonych
ciotek i wujów, skrywane emocje i zaszłości emocjonalne i inne – po prostu „miłość”…
(polecam film „Wesele” Wojciecha Smarzowskiego z 2004 roku) No właśnie:
„miłość”, nie zapominajmy o cudzysłowie.
Jeszcze nie wystarczy? Nie, aby wyleczyć się z „miłości”
konieczna jest znajomość Słowa Bożego. Warto przeanalizować „Hymn o miłości”
apostoła Pawła (1 List do Koryntian 13:1-8) nieco à rebours i poprzeć co
mówiłby o „miłości” tego świata.
„Miłość” nie czeka cierpliwie. Tak jak cierpliwość jest
według Pawła najważniejszą cechą chrześcijańskiej miłości, tak w przypadku
„miłości” tego świata jest odwrotnie. Wszystko tylko nie cierpliwość! Tu i
teraz, pożądliwość i pożądanie są przeciwieństwami cierpliwości. Konia z rzędem
temu, kto pokaże mi parę ze świata, która czeka ze swoją intymną bliskością do
ślubu (jeżeli w ogóle ma on miejsce). Cierpliwość w relacjach małżeńskich,
nieodłącznie związana ze służeniem sobie nawzajem, uniżaniem się przed
małżonkiem, cierpliwym znoszeniem jego wad, nastrojów czy złych humorów – o
czym ja w ogóle mówię… O czym? O „miłości”.
„Miłość” nie postępuje taktownie – czy trzeba to w ogóle
uzasadniać? „Miłość” zazdrości! Ten świat uczynił z zazdrości jeden z
podstawowych atrybutów swojej „miłości”. Ktoś kto nie zazdrości nie „kocha” -
głoszą wszystkie mądrości sztuki niskiej i wysokiej, wszystkie „uznane
autorytety”. I nie chodzi tu tylko o zdradę w małżeństwie ale o to co nasz partner
„ma”, czym może się pochwalić, czy nie przysłania nas samych swoją
inteligencją, elokwencją a może i pozycją zawodową, towarzyską, zarobkami.
„Miłość” SZUKA SWEGO! I to jest moim zdaniem najbardziej
bijąca po oczach cecha „miłości”. Egoizm, czyli właśnie szukanie swego jest
przecież podstawową cechą człowieka, który nie zna Boga. Taki człowiek wiąże
się z drugą osobą najczęściej po to (co wychodzi na jaw wcześniej czy później)
żeby jemu było dobrze, żeby zaspokoić własne różnorodne potrzeby, ambicje itp. I
po to by to „swoje” znaleźć także w partnerze, by przerobić go na swoją modłę,
zaspokoić swoje gusty, oczekiwania. Aż ciśnie mi się pod pióro przykład pewnego
człowieka, który zarzekał się przez lata, że nie ożeni się nigdy, a jeżeli już
to z kucharką, bo on lubi dobrze zjeść. W końcu jednak ożenił się z… kto
zgadnie? Z kucharką. W dodatku po latach udało mu się wmówić jej by nosiła
spódniczki mini, do czego nie była zdecydowanie stworzona, ale co było nieodłączną
wizją kobiety w wyobraźni jej dokarmionego wreszcie męża. Szukanie swego jest
często bardzo dobrze kamuflowane, oczywiście do czasu gdy „ukochana” ofiara
jest już tak zmanipulowana lub zdesperowana, że nie chce lub nie ma siły z tym
nic robić.
„Miłość” jest porywcza. Współczesna kultura promuje
porywczość, gwałtowność, burzliwość „miłości”. Ba, „miłość”, która nie jest
porywcza traci w zasadzie swoje podstawowe atrybuty! Szczególnie romanse
dworcowo-pociągowe rozprzestrzeniają wzorce ludzi „owładniętych miłością” jako
niepohamowanych, gwałtownych, nieobliczalnych. A już na pewno taki musi być
mężczyzna. Inny nie ma szans na „miłość”!
„Miłość” dopuszcza się bezwstydu (w nawiązaniu do
tłumaczenia Biblii Warszawskiej). Bezwstyd i pozbycie się wszelkich hamulców to
dla większości ludzi test na to, czy „miłość” jest „prawdziwa”, czy jest w
stanie „pójść na całość”.
„Miłość” prowadzi rachunki krzywd. I to bardzo skrupulatnie.
Znam pary, które takie rachunki prowadzą realnie, by w odpowiednich momentach
(kłótni) wyciągać je przed partnerem. Bo też kłótnie są nieodłącznym elementem
„miłości”.
„Miłość” cieszy się z niesprawiedliwości. Cieszy się, gdy
nie wyjdą na jaw własne grzeszki albo kiedy partnerowi powinie się noga i można
powiedzieć „a nie mówiłem!”. „Miłość” nie dzieli radości z prawdy, szczególnie
z takiej niechcianej, która mogłaby wyjść na jaw.
„Miłość” nic nie zakrywa, wszystko wyciąga na wierzch,
„pierze brudy”, czasami publicznie. „Miłość” niczemu nie wierzy, jest
podejrzliwa. „Miłość” nie ma nadziei…
„Miłość” niewiele potrafi przetrwać, a jeżeli już to tylko
dlatego, że „co powie rodzina” albo ze względu na wspólne kredyty. Jeżeli ze
względu na dzieci to jeszcze „pół biedy”.
„Miłość” nigdy nie ustaje... - bez komentarza.
Oj, dużo tych cudzysłowów. Wszystko przez to, że tak dużo
tutaj o podróbkach, tak dużo słów, które używane są wbrew swojemu prawdziwemu
znaczeniu. W zasadzie po tej wyliczance trudno mi pisać coś jeszcze. Pozostaje
mi dziękować Bogu, że wyrwał mnie ze świata „miłości”, że okazał mi swoją
MIŁOŚĆ i uzdolnił mnie to prawdziwej miłości. Alleluja!
Choćbym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie
miał, pozostałbym miedzią, co dźwięczy, lub hałaśliwym cymbałem.
Choćbym posiadł dar prorokowania i pojął wszystkie
tajemnice, myślą ogarnął całą wiedzę i dysponował pełnią wiary, tak że
przenosiłbym góry, a miłości bym nie miał — byłbym niczym.
I choćbym część po części rozdał swą całą własność, i swoje
ciało wydał w sposób budzący uznanie, lecz miłości bym nie miał — nic bym nie
osiągnął.
Miłość czeka cierpliwie, miłość postępuje uprzejmie, nie
zazdrości, miłość się nie wynosi, nie jest nadęta, postępuje taktownie, nie
szuka własnej korzyści, nie jest porywcza, nie prowadzi rachunku krzywd, nie
cieszy się z niesprawiedliwości, lecz dzieli radość z prawdy; wszystko zakrywa,
wszystkiemu wierzy, ze wszystkim wiąże nadzieję, wszystko potrafi przetrwać.
Miłość nigdy nie ustaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz