21 listopada 2014

Łaski bez?

Jezus przyszedł na świat, przez trzy lata bezkompromisowo głosił Dobrą Nowinę o tym, że Bóg przebacza grzechy tym, którzy uwierzą w Jego Syna a potem oddał życie w męczeńskiej i upokarzającej śmierci za grzechy każdego człowieka. Wystarczy uwierzyć w to i już - każdy kto to zrobi ma wtedy pokój z Bogiem, czyli niezakłóconą więź z Nim, jest uwolniony od własnych win i dzięki temu ma pewność zbawienia.
Wydaje się oczywistym, że do tak wspaniałej oferty powinny ustawiać się kolejki. Ludzie są przecież w stanie stać godzinami za jakimś nędznym gadżetem za grosze. O ileż bardziej oferta Jezusa wydaje się godna zainteresowania… (polecam wpis mojego brata na blogu)
Ale tak się nie dzieje. Jako uczniowie Jezusa otrzymaliśmy od Niego nakaz niesienia tej Dobrej Nowiny na cały świat, opowiadania o niej. Jesteśmy Bożymi akwizytorami, roznoszącymi ulotki o wspaniałej, darmowej ofercie. Często zdarza się, że po prostu prosimy ludzi „pojednajcie się z Bogiem”, dokładnie tak, jak pisał apostoł Paweł w Drugim list do Koryntian: A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał z sobą przez Chrystusa i poruczył nam służbę pojednania, to znaczy, że Bóg w Chrystusie świat z sobą pojednał, nie zaliczając im ich upadków, i powierzył nam słowo pojednania. Dlatego w miejsce Chrystusa poselstwo sprawujemy, jak gdyby przez nas Bóg upominał; w miejsce Chrystusa prosimy: Pojednajcie się z Bogiem. - 5:18-20
Nie dość, że Jezus dobrowolnie oddał za mnie życie to także mnie swego czasu prosił (posługując się ustami jednego ze swoich uczniów), bym uwierzył w Niego, Jego zbawczą śmierć i pojednał się w ten sposób z Bogiem. Tak samo jak prosi cały czas, posługując się nami w Swoim imieniu.
Kiedy się nad tym głębiej zastanawiam nie mogę się nadziwić ogromowi Bożej miłości. Po ludzku patrząc - ktoś, kto umożliwił komuś innemu odebranie bardzo wartościowego prezentu raczej nie zabiega o to, by tamten raczył w końcu ten prezent wziąć. „Łaski bez!” - głosi adekwatne, choć niezbyt eleganckie powiedzenie. A tu łaska i pokora się nie wyczerpuje.

15 listopada 2014

Pomóc Bogu?

Kiedy po raz pierwszy jako nawrócony człowiek czytałem Stary Testament bardzo poruszyła mnie historia Uzzy, syna Abinadaba. Był on z pewnością kimś znacznym, obdarzonym zaufaniem przez króla Dawida, skoro powierzył mu on bardzo ważne zadanie. Wraz ze swoim bratem prowadził on wóz, zaprzężony w woły, na którym wieziono Arkę Przymierza. Król Dawid podjął bowiem decyzję by sprowadzić ją z Kiriat-Jearim do Jerozolimy.
Wszystko szło zgodnie z planem do pewnego momentu. A gdy doszli do klepiska Kidona, Uzza wyciągnął swoją rękę, ażeby przytrzymać Skrzynię, gdyż woły mało co jej nie przewróciły. I rozpalił się gniew Pana na Uzzę, więc zabił go za to, że wyciągnął swoją rękę do Skrzyni, i umarł tam przed Bogiem. – 1 Księga Kronik13:9-10
Przed laty nie mogłem zrozumieć dlaczego Bóg ukarał w ten sposób Uzzę, który przecież wykazał troskę o Arkę, gorliwość, ba – nawet poświęcenie, bo chęć podtrzymania własnym ciałem solidnej skrzyni obitej złotem to przecież nie przelewki. Na mój rozum Uzzie należała się nawet nagroda. I pewnie by się tak stało, gdyby chciał on podtrzymać np. lektykę królewską. Ale Arka Przymierza była ŚWIĘTA, co oznacza, że podlegała innym zasadom postępowania z nią. Święta, czyli oddzielona, nie podlegająca regułom i prawom tego świata. Nie można jej było tak po prostu dotknąć. Uzza z pewnością „chciał dobrze”, ale zupełnie tego nie rozumiał. Myślał o Skrzyni Bożej jak o każdej zwyczajnej skrzyni, np. na zboże.
Nasz woźnica wykazał się także zwyczajną niewiarą. Uznał, że Arka jak każdy ładunek podlega zwykłym prawom fizycznym i może zwyczajnie spaść z wozu. I gdyby ktoś nie zapobiegł to by spadła. Nie rozumiał, że po prostu nie mogło się tak stać.
Dopiero po latach chodzenia z Panem tak naprawdę w pełni to zrozumiałem. Dziękuję dzisiaj Bogu, że ta historia została zapisana w Jego Słowie. Jest bardzo pouczająca, wiele mówi mi o Bożej naturze.
Uczy mnie też, że nie wystarczy chcieć dobrze. Nie wystarczy mieć jakieś swoje wyobrażenie o Bogu, nie zbudowane na znajomości Jego natury (co możliwe jest jedynie dzięki znajomości Biblii i dzięki Duchowi Świętemu). Mimo dobrych chęci możemy bowiem w takim przypadku robić rzeczy, które nie tylko nie uzyskają Jego aprobaty, ale nawet spotkają się z karą.

11 listopada 2014

Mdło

Niedawno jeden z moich braci opowiadał, że odwiedziło go dwóch wierzących przyjaciół, którzy dotarli do Gdańska po wielogodzinnej podróży samochodem. Poruszeni Duchem Świętym zaczęli się wspólnie modlić i spędzili na kolanach całą noc. Wczesnym rankiem goście zjedli śniadanie i szybko wyruszyli w dalszą, ponad tysiąckilometrową podróż. To świadectwo bardzo mnie poruszyło. „Też bym tak chciał” – to była pierwsza moja spontaniczna reakcja. Ba, wiele razy tak chciałem. Ciało jednak zwycięża, jest słabe i „mdłe” jak czytamy w tłumaczeniu Biblii Warszawskiej.
I przyszedł, i zastał ich śpiących, i rzekł do Piotra: Szymonie, śpisz? Nie mogłeś czuwać jednej godziny? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie popadli w pokuszenie; duch wprawdzie jest ochotny, ale ciało mdłe („słabe, wewnętrznie chore” – jak podają inne przekłady). I odszedł ponownie, i modlił się tymi samymi słowami. A gdy wrócił, zastał ich znowu śpiących, albowiem oczy ich były obciążone i nie wiedzieli, co mu odpowiedzieć. I przyszedł po raz trzeci, i rzekł im: Jeszcze śpicie i odpoczywacie? – Ewangelia Marka 14:37–41
Uczniowie Jezusa nie mogli sprostać temu, by towarzyszyć swojemu mistrzowi w modlitwie na Górze Oliwnej. Wydaje się, że byli w lepszej sytuacji od nas – mogli wspierać się we trójkę (Jan, Jakub i Piotr), poza tym towarzyszenie Jezusowi i Jego bezpośrednia zachęta to dodatkowa motywacja. Ale to nie zadziałało. Dlaczego?
Przez wiarę Abraham przyniósł na ofiarę Izaaka, gdy był wystawiony na próbę, i ofiarował jednorodzonego, on, który otrzymał obietnicę, do którego powiedziano: Od Izaaka nazwane będzie potomstwo twoje. Sądził, że Bóg ma moc wskrzeszać nawet umarłych; toteż jakby z umarłych, mówiąc obrazowo, otrzymał go z powrotem. – List do Hebrajczyków 11:17–19 Przez wiarę! Abraham dzięki swojej głębokiej wierze wiedział, że Bóg nie pozwoli, by doznał straty, że On jest Bogiem wyłącznie błogosławieństwa i dobrych rzeczy, którymi obdarza tych, którzy mu całkowicie ufają.
Uczniowie, którzy mieli czuwać z Jezusem chyba nie do końca ufali, że kiedy się nie wyśpią to i tak dzięki Bożej łasce „dadzą radę” następnego dnia. Może mieli zaplanowaną wyprawę na dalekie łowiska? Jak tu pożeglować po nieprzespanej nocy? Jak tu iść do pracy po nocy spędzonej na kolanach zamiast w łóżku, kiedy brak wiary, że Bóg może dać siły mimo wszystko?
Jak tu żyć, kiedy brak wiary w Bożą wszechmoc? I nie wiadomo co odpowiedzieć Jezusowi…

7 listopada 2014

Audiencja c.d.

Czy audiencje są zawsze ogólnodostępne? To pytanie raczej retoryczne. Nawet nie próbujemy marzyć o audiencji u niektórych Bardzo Ważnych Osób, bo wiemy, że i tak nie mielibyśmy najmniejszych szans na dostanie się przed ich oblicze. Są też i tacy władcy, którzy audiencjami nazywają coś, co wcale nimi nie jest (i określają to audiencjami generalnymi).
A Król Królów - czy zawsze i dla wszystkich jest dostępny? Z pewnością przyjmuje zawsze chętnie swoje dzieci. Czyli kogo? Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga. - Ewangelia Jana 1:12-13 Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi. - List apostoła Pawła do Rzymian 8:14.
Słowo Boże zapewnia nas, że Bogu podoba się nasza uniżona postawa, pokora i skrucha. Ofiarą Bogu miłą jest duch skruszony, Sercem skruszonym i zgnębionym nie wzgardzisz, Boże. - Psalm 51:19 Tak, Pan jest wzniosły i patrzy łaskawie na pokornego, pyszałka zaś dostrzega z daleka. - Psalm 138:6
Mgliste wyobrażenia o Bogu, będącym miłością, powstające w głowach ludzi nie znających Biblii każą im twierdzić, że On przyjmuje absolutnie każdego i w każdej chwili. Ale Pan mówi co innego: Wtedy wzywać mnie będą, lecz ich nie wysłucham, szukać mnie będą, lecz mnie nie znajdą, bo nienawidzili poznania i nie obrali bojaźni Pana, nie chcieli mojej rady, gardzili każdym moim ostrzeżeniem. Dlatego muszą spożywać owoc swojego postępowania i sycić się swoimi radami, gdyż odstępstwo prostaków zabija ich, a niefrasobliwość głupców ich gubi. Lecz kto mnie słucha, bezpiecznie mieszkać będzie i będzie wolny od strachu przed nieszczęściem. - Księga Przysłów 1:28-33 Lecz ty nie wstawiaj się za tym ludem i nie zanoś za nim błagania ani modlitwy, i nie nalegaj na mnie, gdyż cię nie wysłucham! Czy sam nie widzisz, co oni robią w miastach judzkich i na ulicach Jeruzalemu? Dzieci zbierają drwa, a ojcowie rozniecają ogień; kobiety ugniatają ciasto, aby wypiekać placki dla królowej niebios, cudzym bogom wylewa się ofiary z płynów, aby mnie obrażać. Czy mnie tym obrażają - mówi Pan - czy nie raczej samych siebie ku zawstydzeniu własnemu? - Księga Jeremiasza 16-20 A oto u wejścia do przybytku Pana, między przedsionkiem a ołtarzem, było około dwudziestu pięciu mężów; ci, tyłem zwróceni do przybytku Pana, a twarzą ku wschodowi, zwróceni ku wschodowi oddawali pokłon słońcu. Wtedy rzekł do mnie: Synu człowieczy! Czy widziałeś to! Czy to nie dosyć dla domu judzkiego popełniać obrzydliwości, które tu popełniają, napełniając kraj bezprawiem i ustawicznie pobudzając mnie do gniewu? […] Dlatego i Ja postąpię z nimi w gniewie: Ani nie drgnie moje oko i nie zlituję się! A gdy będą głośno wołać do moich uszu, nie wysłucham ich. - Księga Ezechiela 8:16-18 Zatwardzili swoje serca jak diament, aby nie musieć słuchać zakonu i słów, które Pan Zastępów posyłał do nich przez swego Ducha za pośrednictwem dawnych proroków. Dlatego Pan Zastępów wybuchnął wielkim gniewem. Stało się więc tak, jak On wołał, a oni nie słuchali, tak też, gdy oni będą wołać, Ja ich nie wysłucham - mówi Pan Zastępów. - Księga Zachariasza 7:12-13.
Podobnych cytatów można przytoczyć znacznie więcej. Naszemu Panu nie jest wszystko jedno kto i po co do niego przychodzi. Wbrew rewelacjom, ogłaszanym co jakiś czas w mediach Słowo Boże mówi jednoznacznie: Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają. - List do Hebrajczyków 11:6 Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz. Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga. - List Jakuba 4:2-4
Jak więc możemy być pewni, że bez przeszkód dostaniemy się na audiencję u Pana? Nawet z powyższych cytatów wynika jasno co jest niezbędne - wiara (nie tylko w sferze deklaracji), napełnienie Duchem Świętym, bezwzględne posłuszeństwo Słowu Bożemu, uznanie własnej grzeszności i usprawiedliwienia przez śmierć Jezusa, pokora… . Więcej warunków do sprawdzenia na wyciągnięcie ręki. Lepiej sprawdzić, by nie okazało się, że pocałujemy klamkę gdy nagle najdzie nas ochota przyjść przed tron Najwyższego.
Najstraszniejsze, że wiele osób nawet nie wie, że wciąż znajduje się w przedpokoju. Powtarzają jakieś słowa niczym magiczne zaklęcia, nie wiedząc co może zapewnić im dostęp do Tronu. Nie wiedzą, bo nigdy tego nie doświadczyli, że modlitwa to rozmowa a nie powtarzanie wyuczonych regułek. I nie jest ważne czy te regułki stworzyli inni czy my sami.

1 listopada 2014

Audiencja bez kolejki

Ostatnio zastanawiam się skąd w codzienności chrześcijanina tak niezrozumiały, by nie powiedzieć przerażający, rozziew pomiędzy tym, co wie on ze Słowa Bożego o modlitwie a tym jak faktycznie ją traktuje. I niestety często zwrot w trzeciej osobie powinienem tu zamienić na proste „ja”.
Wiem, że mam prawo przychodzić do Boga w każdym momencie swojego życia. (Bez przystanku się módlcie. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was. – 1 List apostoła Pawła do Tesaloniczan 5:17-18)
Wiem, że mam prawo zwracać się do Wszechmogącego, Nieskończonego Króla wszechświata po prostu: Ojcze. (Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie. – Ewangelia Mateusza 6:6)
Wiem, że On nigdy nie puści „mimo uszu” tego, co najczęściej bąkam jakoś nieudolnie (Ty wysłuchujesz modlitwy, do ciebie przychodzi wszelki człowiek z wyznaniem grzechów. Gdy zbytnio ciążą nam występki nasze, Ty je przebaczasz. – Psalm 65:3–4), ale mogę być pewien, że każde moje słowo, dzięki usprawiedliwieniu mnie przez Jezusa Chrystusa, ma moc od Boga (Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego. – List Jakuba 5:16)
Wiem, że moje modlitwy są istotne i nie trafiają w próżnię (jeżeli są szczere), ale stanowią część drogocennego skarbu. I to chyba rzecz dla mnie najbardziej niepojęta. (A gdy ją wziął, upadły przed Barankiem cztery postacie i dwudziestu czterech starców, a każdy z nich miał harfę i złotą czaszę pełną wonności; są to modlitwy świętych. – Objawienie Jana 5:8)
Czy to wszystko nie jest niesamowite i cudowne? Sam Król tak mnie traktuje, daje mi takie przywileje! Większość z nas, jeżeli mamy jakieś problemy, trudne sprawy do załatwienia, pewnie z radością przyjęłoby możliwość audiencji np. u prezydenta i przedstawienia mu tych spraw z nadzieją, że znajdą być może rozwiązanie po życzliwej interwencji prominenta. Ba, pewnie bez zmrużenia oka znieślibyśmy w takim przypadku nawet perspektywę czekania w długiej kolejce, byle tylko móc zasiąść w ważnym gabinecie i mieć przywilej rozmowy powiedzmy przez aż… 15 minut! A efekty? Więcej niż niepewne.
Na audiencję u Króla Królów nie muszę czekać wcale. On przyjmie mnie zawsze z otwartymi rękami i nie skąpi swojego czasu. Wręcz przeciwnie, chce bym spędzał go z Nim jak najwięcej! Niesamowite!
A mimo to tak rzadko korzystamy z tych „preferencyjnych warunków”. Po prostu – z tej miłości naszego Ojca, pragnącego mieć z nami kontakt i pragnącego dawać nam to o co prosimy (I wszystko, o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie. – Ewangelia Mateusza 21:22). Taka postawa chrześcijan jest przecież niedorzeczna! Jak to możliwe?
Przyznam, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się jednak, że jedną z najważniejszych przyczyn jest egoizm (leżący przecież także u podstaw każdego grzechu). To JA wolę spędzać czas tak, jak JA chcę. To JA wolę sam zabiegać moimi siłami o rozwiązanie swoich spraw, bo wtedy tylko SOBIE będę mógł zawdzięczać ich rozwiązanie. Bo MNIE nie chce się klękać i „tracić” MOJEGO czasu. Straszne? Ale tak często prawdziwe.

19 października 2014

Wielkimi literami

Jako rodowity gdańszczanin od niemal 34 lat obcuję ze słowami psalmu 29., wpisanymi w krajobraz architektoniczny miasta. Werset 11. w tłumaczeniu Czesława Miłosza „Pan da siłę swemu ludowi, Pan da swemu ludowi błogosławieństwo pokoju” wypisany został wielkimi literami na murze obok Pomnika Poległych Stoczniowców. Pamiętam moją reakcję na odpowiedź noblisty, do którego stoczniowcy zwrócili się o zgodę na umieszczenie jednego z jego wierszy na pomniku czy też o napisanie specjalnie przesłania w tym celu. Miłosz odpowiedział proponując „jedynie” wers z psalmu 29. W roku 1980 dla mnie, podobnie jak dla większości rozpolitykowanych i rozemocjonowanych Polaków był to spory zawód. Poeta nie chciał wziąć udziału w narodowym podbijaniu bębenka i nakręcaniu emocji przeciwko „czerwonym”? No jakże tak!
Ówczesny Jarek W., młody, typowy Polak-katolik, nie znający za grosz Biblii i nie wiedzący nic o Bogu, interpretował wskazany przez poetę werset na sposób polityczny, na „tu i teraz”. Ot – Pan da siłę swojemu ludowi (siłę „do przeżycia”, „siłę godności”) i da błogosławieństwo pokoju (wbrew wszelkim zbrodniom i w nagrodę na przejście przez nie). Tak naprawdę to przecież słowa triumfu i zwycięstwa! Wiadomo nad kim – myślałem i w tych interpretacjach nie byłem oczywiście odosobniony. To, że psalm mamy prawo odnosić do Polakaów było dla mnie absolutnie oczywiste, nie zdawałem sobie wtedy w ogóle sprawy z tego, że Bóg ma swój PRAWDZIWY lud.
Dopiero gdy nawróciłem się do Pana całym sercem, a Pomnik stojący obok stoczniowej bramy stał się dla mnie symbolem bolesnym z całkiem już innych niż dotychczas przyczyn, przeczytałem też m.in. cały psalm 29. Nie wiem czym kierował się Czesław Miłosz przesyłając w 1980 roku do Gdańska jego fragment. Nie mnie oceniać jego wiarę i stosunek do Słowa Bożego. Wiem tylko, jak ten fragment zaczął żyć własnym życiem, w oderwaniu od całości psalmu.
Jako wierzący człowiek odkryłem o czym jest ten psalm – o wielkości, majestacie i wszechmocy Boga, któremu należna jest wszelka chwała. On obdarza błogosławieństwem i pokojem tych, którzy to uznają i chcą być z Nim. Jak ma się to do mojego rozumienia sprzed 34 lat słów, wypisanych na murze? Zwyczajnie nijak. Płaska, polityczna, doraźna interpretacja wielkich słów o Wielkim Bogu jest po prostu zwykłym znieważaniem Go.
Ale czy wystarczy, że cieszę się z tego, że Pan otworzył moje oczy, kiedy nadal wokół mnie tyle osób ma te oczy zamknięte, tylu nie widzi słów, pisanych wielkimi literami, mijanych niemal co dnia…? Z takim otwarciem oczu łączy się także wielka odpowiedzialność. Jak ją nieść?

Psalm Dawidowy. Oddajcie Panu, synowie Boży, Oddajcie Panu chwałę i moc!
Oddajcie Panu chwałę należną imieniu jego! Złóżcie Panu pokłon w świętej szacie!
Głos Pana nad wodami, Bóg chwały zagrzmiał, Pan nad wodami wielkimi.
Głos Pana potężny, Głos Pana wspaniały.
Głos Pana łamie cedry, Pan łamie cedry Libanu.
Sprawia, że Liban skacze jak cielę, A Syrion jak młody bawół.
Głos Pana krzesze płomienie ogniste.
Głos Pana wstrząsa pustynią, Pan wstrząsa pustynią Kadesz.
Głos Pana wykorzenia dęby I obnaża lasy, A w świątyni jego wszystko woła: Chwała!
Pan zasiadł na tronie nad wodami potopu, Pan zasiadać będzie jako król na wieki.
Pan da siłę ludowi swemu, Pan pobłogosławi lud swój pokojem!


[Psalm 29, tłum. Biblia Warszawska]

12 października 2014

Zaprogramowane w sercu

Ostatnio coraz częściej modlę się tzw. Modlitwą Pańską, czyli słowami, które Jezus podał swoim uczniom jako przykład modlitwy, jaką powinni komunikować się ze swoim Ojcem w Niebie. Poprzedził je wieloma wskazówkami na temat sposobu modlenia się, wskazując na negatywne przykłady, dotyczące modlitw na pokaz czy „przegadanej” modlitwy ( patrz Ewangelia Mateusza 6:1–7).
Dlaczego Jezus musiał uczyć swoich uczniów jak modlić się do Boga? Ostatnio zadaję sobie to pytanie. Przecież byli Żydami, zanurzonymi wręcz w rzeczywistość pełną odniesień do Stwórcy. Wydawałoby się, że jest oczywiste, iż wiedzą, kim jest Bóg, czego oczekuje i jak możemy się do Niego zwracać. Okazało się jednak, że jest inaczej. Jezus uznał, że musi ich tego na nowo nauczyć. Sami zresztą tę potrzebę widzieli i o taką naukę prosili. Widocznie widzieli w Jego sposobie modlitwy coś, co było inne od modlitwy innych ludzi, którzy ich otaczali, a modlili się przecież wszyscy Żydzi.
Im częściej powtarzam słowa Modlitwy Pańskiej tym wyraźniej widzę, że jej treść jest w pewien sposób włożona w serce narodzonego na nowo człowieka. Jest „zaprogramowana” w w nowym sercu, danym takiemu człowiekowi przez Boga. Ezechiel pisał wszak (Księga Ezechiela 36:26) - I dam wam serce nowe, i ducha nowego dam do waszego wnętrza, i usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce mięsiste.
To normalne, że chrześcijanin przychodząc przed Boży tron przede wszystkim pragnie oddać Mu chwałę, uwielbić Go, traktując jednocześnie jak swojego kochającego i kochanego Ojca. Że uznaje królowanie i wszechmoc Boga. Że zgodnie z wezwaniem Jezusa nie ma oporów by prosić o zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb. (Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca w imieniu moim, da wam. Dotąd o nic nie prosiliście w imieniu moim; proście, a weźmiecie, aby radość wasza była zupełna. – Ewangelia Jana 16:23–24; Jeśli tedy wy, będąc złymi, potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą. – Ewangelia Mateusza 7:11)
Prośba o odpuszczenie win, pomoc w wyjściu z pokuszeń – to także oczywiste w zwracaniu się chrześcijanina do Pana. Równie oczywiste jest, że tak jak zaczynamy modlitwę od uznania świętości Boga i oddawania Mu chwały tak samo tę modlitwę kończymy, podkreślając królowanie, moc i chwałę Pana.
Człowiek religijny, który nie poznał osobiście swojego Ojca, ale tylko o Nim słyszał może nawet nauczyć się na pamięć jak ma do Niego wołać. Ale gdy pamięć nagle zawiedzie to… serce wtedy milczy, bo nie wie jak się modlić. Po prostu brak „oprogramowania”. Nie dziw się, że ci powiedziałem: Musicie się na nowo narodzić. (Ewangelia Jana 3:7)

Wy módlcie się w taki sposób: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech świętość otacza Twe imię.
Niech Twoje Królestwo nastanie i Twoja wola ziemią zawładnie tak, jak włada niebem.
Prosimy Ciebie, daj nam dziś naszego powszedniego chleba.
I przebacz winy tak jak my wobec nas winnym, przebaczyliśmy.
Bądź przy nas także w chwili próby, aby zachować nas od złego, ponieważ Twoje jest Królestwo, moc i chwała — na wieki. Amen. (Ewangelia Mateusza 6:9–13; przekład Ewangeliczny Instytut Biblijny)

3 września 2014

Ewakuacja

Wyobraźmy sobie grę komputerową. Gracz zjawia się w świecie, do złudzenia przypominającym nasz. Jego zadaniem jest opowiedzenie jak największej ilości osób Prawdy, bowiem nikt z mieszkańców tego świata jej nie zna. Każde opowiedzenie się po stronie Prawdy i zanegowanie kłamstw, rządzących komputerowym światem przybliża jednak gracza do końca gry. Zegar bije nieubłaganie. W końcu… gracz zmuszony jest do ewakuacji do innego świata, gdzie rządzi tylko Prawda a kłamstwo nie istnieje.
Jak wam się podoba? Czy nie przypomina nam czegoś? Chrześcijanin jest wezwany do świadczenia o Prawdzie w świecie nie znającym Jezusa. Jednak tak bardzo lękamy się, że jeżeli będziemy to robili z prawdziwym zaangażowaniem nasz udział „w grze” szybko się skończy – po prostu podzielimy los naszego Pana. Tak bardzo się lękamy… Ale Jezus powiedział wyraźnie: Bo kto by chciał życie swoje zachować, utraci je, a kto by utracił życie swoje dla mnie, odnajdzie je. (Ewangelia Mateusza 16:25)
Obawiam się, że sednem naszego strachu przed utraceniem życia ze względu na Jezusa jest tak naprawdę niewiara. Niewiara w to, że warto podobać się bardziej Panu niż ludziom. W to, że nie warto zabiegać o akceptację świata, nie znającego Boga.
A przede wszystkim w to, że czeka nas życie wieczne i że śmierć to jedynie ewakuacja chrześcijanina do Prawdy.
Może warto byłoby stworzyć taką grę komputerową… Może wiele byśmy zrozumieli w czasie rozgrywki i te refleksje nie byłyby wtedy takie gorzkie…

26 sierpnia 2014

Terapia szokowa

Człowiek chce żeby było mu dobrze. Chce ciepłego kąta, dobrego obiadu, wygodnego łóżka. To oczywiste. I najczęściej chrześcijanin za to dziękuje i o to się modli. Gdy ta krucha otoczka wygodnego życia znika – woła do Boga o pomoc i przywrócenie ciepłej, małej stabilizacji. I to wydaje się też naturalne. Wydaje się.
Ale czy zawsze taka „polityka ciepłej wody w kranie” jest dla człowieka dobra? Letnia woda w kranie wychowuje często letnich chrześcijan. Ostatnio czytając Biblię myślałem nad tym, jak Bóg to widzi i co On uznaje za dobre dla nas.
W 2 Księdze Kronik czytamy o królu judzkim Manassesie. Nie są to raczej słowa budujące: Czynił zaś to, co złe w oczach Pana, według ohydnych zwyczajów narodów, które Pan wytępił przed synami izraelskimi. Z powrotem pobudował świątynki na wyżynach, które zburzył Hiskiasz, jego ojciec, wznosił też ołtarze dla Baalów i sporządził aszery, oddawał pokłon całemu zastępowi niebieskiemu i służył mu. Zbudował także ołtarze w świątyni Pana, o której Pan powiedział: W Jeruzalemie będzie przebywać imię moje na wieki. Nabudował też ołtarzy dla całego zastępu niebieskiego w obydwu dziedzińcach świątyni Pana. On nawet swoich synów oddał na spalenie w Dolinie Syna Chinnomowego, oddawał się wróżbiarstwu, czarom i gusłom, ustanowił wywoływaczy duchów i wróżbitów, wiele złego czynił w oczach Pana, drażniąc go. Postawił też posąg rzeźbiony, który kazał sporządzić, w świątyni Bożej (…) Manasses zwiódł Judę i mieszkańców Jeruzalemu, tak iż postępowali gorzej niż narody, które Pan wytępił przed synami izraelskimi. Pan przemawiał do Manassesa i do jego ludu, lecz oni na to nie zważali. (33:2–10)
Pan przemawiał do króla, ale jak widać było to „jak grochem o ścianę”. Bóg postanowił jednak nie zostawić Manessesa w tym stanie. Możliwa była jedynie terapia szokowa. Wówczas Pan sprowadził na nich dowódców wojska króla asyryjskiego i ci pochwycili Manassesa hakami, skuli dwoma spiżowymi łańcuchami i uprowadzili do Babilonu. A gdy znalazł się w ucisku, błagał Pana, swojego Boga, ukorzył się bardzo przed obliczem Boga swoich ojców. I modlił się do niego, a On dał się uprosić i wysłuchał jego błagania, i pozwolił mu powrócić do Jeruzalemu do swego królestwa. Wtedy Manasses poznał, że Pan jest Bogiem. (33:11–13). Dopiero wtedy! Trudno mi wyobrazić sobie nawet okrucieństwo takiego pojmania, ale najwidoczniej Bóg wiedział, że tylko w ten sposób coś może dotrzeć do króla i tylko wtedy może on się nawrócić.
Kiedy Job opływał w dostatki i powodzenie spełniał jedynie religijne uczynki – składał Bogu ofiary, modlił się. Jednak dopiero po przejściu przez prawdziwą gehennę straty i cierpienia sam wyznał Bogu: Tylko ze słyszenia wiedziałem o tobie, lecz teraz moje oko ujrzało cię (Księga Joba 42:5).
Trzeba głębokiego wglądu w stan swojego ducha by przyznać jak autor Psalmu 119: Zanim zostałem upokorzony, błądziłem, Ale teraz strzegę twego słowa. (67) Dobrze mi, żem został upokorzony, Abym się nauczył ustaw twoich. (71) Wiem, Panie, że sądy twoje są sprawiedliwe I żeś mię słusznie upokorzył. (75)
Przyznać rację Panu, że słusznie nas upokorzył to chyba taka „wyższa duchowa szkoła jazdy”. Nie jest to proste, bo przecież nie pragniemy upokarzania. Pragniemy wygodnego, dostatniego życia i błogosławieństw Bożych, co tak często zlewa nam się w jedno. Ale pamiętajmy, że tylko Bóg wie, co jest dla nas naprawdę dobre. Nie dostatnie i leniwe życie ale przede wszystkim życie z Nim.
Może nasze modlitwy powinny wołać właśnie o to i błogosławić Pana w czynieniu Jego suwerennej woli dla naszego życia? I dziękować Mu za to, że tak często nie zostawia nas w naszym opłakanym stanie a raczy wychowywać. Bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje. (List do Hebrajczyków 12:6)

16 sierpnia 2014

A co po tych wydarzeniach?

Kiedy ostatnio czytałem Drugą Księgę Kronik zwróciło moją uwagę niewinne z pozoru zdanie, rozpoczynające się od słów „Po tych wydarzeniach…”. Poprzedni rozdział opisywał wiele chwalebnych czynów króla judzkiego Jehoszafata, m.in. ustanowienie sędziów, kapłanów i Lewitów, napominanie do przestrzegania ustanowionego przez Pana porządku itp. Słowo Boże wymienia także czyny i słowa, które nie łatwo znaleźć u innego króla judzkiego: ponownie wyszedł do ludu od Beer-Szeby aż do pogórza efraimskiego i nawracał ich do Pana, Boga ich ojców (2 Księga Kronik 19:4); I powiedział do sędziów: Baczcie, co czynicie; gdyż nie dla ludzi sądzicie, ale dla Pana, i On jest przy was, gdy wydajecie wyrok. Niechaj więc ogarnia was strach przed Panem, pilnujcie się przy tym, co czynicie, gdyż u Pana, Boga naszego, nie ma niesprawiedliwości, stronniczości ni przekupstwa. (19:6–7) (…) Postępujcie tak: w bojaźni przed Panem, w prawdzie i w szczerości serca. (19:9) (…) Bądźcie dzielni w działaniu, a Pan niech będzie z tym, który jest prawy. (19:11)
Wspaniały zestaw wskazówek i osobistego przykładu postępowania króla, czemu poświęcony jest cały rozdział. Bije z niego ogromna determinacja władcy do służenia Bogu, czuć wręcz ogień gorliwości, który nim kieruje.
I nagle czytamy Po tych wydarzeniach ruszyli Moabici, Ammonici, a z nimi także niektórzy Maonici na wojnę z Jehoszafatem. (20:1). Po tych wydarzeniach… –  jako wierzący człowiek wiem, że nic nie zdarza się przypadkiem. Wiem też, że zdecydowana postawa chodzenia z Bogiem wbrew wszystkim i wszystkiemu zawsze „budzi” piekło, które chce zepchnąć tak kroczącego śmiałka z obranej ścieżki.
Jehoszafata nie udało się zepchnąć. Wręcz przeciwnie, jego postawa wobec zagrożeń była jeszcze większym świadectwem wierności Bogu i całkowitego zawierzenia Mu.
Obyśmy nie tylko doświadczali w naszym życiu cudownych chwil z Bogiem, ale także by „po tych wydarzeniach” nasza wiara okazywała się silna, byśmy mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego (List Pawła do Efezjan 6:16).

11 sierpnia 2014

Boża perspektywa

Obejrzałem już kilka krótkich filmów w bardzo sugestywny sposób ukazujących wielkość wszechświata. Schemat, według którego powstają jest podobny. Gdzieś na łące leży sobie człowiek, wpatrujący się w niebo. Nagle kamera oddala się od niego z zawrotną prędkością, najpierw ukazując cały park, później miasto, region, kraj, kontynent, w końcu kulę ziemską. Ale to nie koniec – za chwilę mijamy księżyc i zanim się obejrzymy jesteśmy już poza naszym układem słonecznym. Ziemi już prawie nie widać, jej położenie autorzy filmu oznaczają tylko małą strzałką. Wkrótce jesteśmy już na obrzeżach Drogi Mlecznej, potem widzimy inne, sąsiadujące z nią galaktyki itd. i tak aż do granic znanego nam wszechświata. Gdzieś tam została nasza ukochana planeta, wydająca się niczym nie wyróżniać spośród trylionów innych. Także położenie Ziemi wydaje się z tej perspektywy zupełnie zwyczajne i nic w nim wyjątkowego.
Takie filmy urzekają mnie, są bardzo efektowne i pouczające. Niosą ze sobą co najmniej dwa przesłania. Po pierwsze uczą pokory i dystansu do siebie, naszych „wielkich” kłopotów, dramatów i tragedii. Ale jest i drugi aspekt, bardziej niebezpieczny. Bardzo łatwo uznać, że to przecież niemożliwe, by Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo na takim okruszku materii, zagubionym gdzieś wśród przestrzeni międzygwiezdnych, nie zajmującym żadnego uprzywilejowanego miejsca we wszechświecie.
Człowiek przez wieki nie mógł się z tym pogodzić, dlatego umieszczał Ziemię w centrum wszechświata, a tych, którzy twierdzili inaczej, wysyłał na stosy. Nam dzisiaj także podświadomie wydaje się, że jako wyjątkowe stworzenia Boże powinniśmy zajmować jakieś uprzywilejowane miejsce.
Oglądając niedawno kolejny taki filmik pomyślałem jednak o Izraelu. Malutkie państewko, nieforemne, z dziwnymi granicami. Kiedy na zwykłym globusie chciałem je niegdyś pokazać mojej córce, musiałem bardzo uważać by nie zakryć go opuszkiem palca. A jednak to właśnie ten naród wybrał Bóg. Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, spośród wszystkich ludów na ziemi, abyś był jego wyłączną własnością. Nie dlatego, że jesteście liczniejsi niż wszystkie inne ludy, przylgnął Pan do was i was wybrał, gdyż jesteście najmniej liczni ze wszystkich ludów. (5 Księga Mojżeszowa 7:6–7)
Boża arytmetyka i pojęcie wielkości, większości i uprzywilejowania nie mają nic wspólnego z naszym rozumowaniem. Niemal na każdej stronicy Słowa Bożego widzimy, jak Bóg powtarza: Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje. Lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze. (Księga Izajasza 55:8–9). Bez ustanku poucza nas też o wartości Bożej resztki (trudno nawet przytaczać na ten temat konkretne cytaty, tak roi się od nich w Biblii) i wąskich ścieżek wiary (patrz chociażby Ewangelia Mateusza 7:13–14).
Przykład Izraela może nas naprawdę wiele nauczyć o Bogu.

7 sierpnia 2014

Kto lubi grzeszyć?

Dzisiaj zupełnie przypadkowo natrafiłem w telewizji na program „Rozmównica” na kanale Religia TV. I jakoś tak zacząłem oglądać, bo zaintrygował mnie temat. Niezorientowanym wyjaśnię, że tego typu cykliczne programy na żywo, prowadzone przez moderatora (najczęściej księdza lub zakonnika katolickiego) polegają na udziale słuchaczy, wypowiadających się na antenie na temat problemu postawionego w tytule. Tym razem brzmiał on: „Dlaczego lubimy grzeszyć?”. Zaintrygował mnie, bo twórcy programu z góry założyli, że każdy człowiek lubi grzeszyć.
Krótko mówiąc – poczułem się nieco obrażony. Takie odczucie mamy chyba zawsze, gdy ktoś wypowiada się za nas, opowiadając co to lubimy a czego nie. A ja grzeszyć z pewnością nie lubię i bynajmniej nie jestem w tym odosobniony – znam bardzo wiele osób wprost nienawidzących grzechu.
Pytanie więc domaga się modyfikacji: dlaczego niektórzy ludzie lubią grzeszyć? Odpowiedź: bo upadek pierwszych ludzi oddzielił ich od Boga i skaził ich naturę. Człowiek przestał być Jego dzieckiem i stał się dzieckiem diabła. Tak o tym mówił Jezus: Mówię to, co widziałem u Ojca, a wy także czynicie, co słyszeliście u ojca waszego. Odpowiadając, rzekli mu: Ojcem naszym jest Abraham. Jezus im rzecze: Jeżeli jesteście dziećmi Abrahama, spełniajcie uczynki Abrahama. (Ewangelia Jana 8:38–39) i kontynuował Gdyby Bóg był waszym Ojcem, miłowalibyście mnie, Ja bowiem wyszedłem od Boga i oto jestem. (…) Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. (8:42–43) A więc podstawowa sprawa: grzech to skutek spełniania uczynków takich, jakie podpowiada człowiekowi jego ojciec. Lubi grzeszyć, bo nie ma innej możliwości. Jan pisze w swoim Pierwszym Liście Kto popełnia grzech, z diabła jest, gdyż diabeł od początku grzeszy. (3:8) Póki człowiek lubi grzeszyć, to nawet gdy te grzechy wyzna i zepnie się jak najmocniej by nie grzeszyć więcej – to i tak nic z tego dobrego nie wyjdzie.
Jak wyjść z tego błędnego koła? Zacząć nienawidzić grzech. Czy to w ogóle możliwe? Możliwe, gdy staniemy się dziećmi Bożymi, bo wtedy On da nam swoją naturę, a Bóg przecież nienawidzi grzechu. Nie możemy stać się uczniami i naśladowcami Jezusa, dopóki nasz stosunek do grzechu będzie przeciwny niż Jego. Jak to zrobić? Narodzić się na nowo z Boga. Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził. (1 List Jana 3:9)
Oczywiście nie znaczy to literalnie, że narodzony na nowo człowiek jest bezgrzeszny. Gdyby Jan tak twierdził, przeczyłby Słowu Bożemu, które mówi, że wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej (List do Rzymian 3:23) Chodzi o to, że nie jest on już rozmiłowany w grzechu. Taki człowiek nienawidzi go i kiedy zdarzy mu się upaść wyznaje to natychmiast Ojcu i pokutuje.
Wydaje mi się to proste. Ewangelia, przyjmowana szczerym sercem jest bardzo prostą Dobrą Nowiną. Niestety z coraz większym zdumieniem słuchałem wypowiedzi widzów w trakcie oglądanego programu. Były one niekończącymi się wywodami, spekulacjami opartymi wyłącznie na własnych domniemaniach i wymysłach, a prowadzący wyłącznie potakiwał i utwierdzał rozmówców w ich niewiedzy. Przykre to. A najbardziej przykrym było to, że wszyscy uznawali za oczywistość, że lubią grzeszyć, choć się oczywiście tego wstydzili. Nikt nie powiedział im jak mogą to zmienić, niestety nie to było celem programu.


Program był powtórką, pierwotnie nadany został prawie rok temu. W tej sytuacji oczywiście uczestnictwo w nim nie było dla mnie możliwe.

28 lipca 2014

Pierwsza euforia

Człowiek jest z natury leniwy i niechętny zmianom. Zdarzają się oczywiście pionierzy, którzy bez wycinania maczetą wciąż nowych ścieżek czują się nieswojo, większość jednak lubi podążać utartymi szlakami. Tak jest także w życiu – oswajamy się z pewnymi warunkami, znajdujemy dobry sposób, by je jak najlepiej dla siebie wykorzystać i kiedy nagle się zmieniają czujemy spory dyskomfort. Ot, trzeba opracować nowe metody działania, trochę pogłówkować i pewnie się napocić…
Zdrowie jest oczywistą wartością, choroba to – pomijając wszelkie inne aspekty – swego rodzaju ograniczenie i zniewolenie. Dlatego tak oczywistym było, że Jezus, który sam powiedział o sobie Duch Pański nade mną, przeto namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę, posłał mnie, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił na wolność (Ewangelia Łukasza 4:18) tak wielu ludzi uzdrowił.
Ostatnio czytając Dzieje Apostolskie zadałem sobie jednak pytanie: czy naprawdę wszyscy uzdrowieni cieszyli się z tych cudów? Kiedy apostołowie Piotr i Jan przy bramie świątyni napotkali na żebraka, nie mogącego chodzić, ten chciał od nich „coś otrzymać”. Z kontekstu wiemy, że chodziło mu o srebro lub złoto, a pobożni Żydzi, wiedząc, że Bóg nakazał dawać jałmużnę, na pewno byli hojni tuż przed odwiedzeniem świątyni.
Ale apostołowie wiedzieli przecież, że Bóg potrafi daleko więcej uczynić ponad to wszystko, o co prosimy albo o czym myślimy (List apostoła Pawła do Efezjan 3:20), dlatego dali mu uzdrowienie w imieniu Jezusa Chrystusa (cała ta opowieść Dziejach Apostolskich 3:2–8). Czytamy, że ten człowiek, nie mogący chodzić od urodzenia zerwawszy się, stanął i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, przechadzając się i podskakując, i chwaląc Boga. Ostatnio jednak zastanawiałem się, czy kiedy opadły już jego pierwsze emocje był nadal tak samo rozentuzjazmowany. Przez dziesięciolecia żebrania pod świątynią (wszak był to „mąż”, czyli człowiek co najmniej w kwiecie wieku) zapewne wypracował sobie skuteczne metody pozyskiwania „srebra i złota” od pielgrzymów. Mógł liczyć na pomoc innych (wszak czytamy, że przynoszono go i zapewne także odnoszono „z miejsca pracy” – nie był zatem samotny), jego dzień był najprawdopodobniej dobrze zorganizowany i zapewne przyzwyczaił się już do takiego sposobu życia.
Teraz nagle z dnia na dzień wszystko się zmieniło. Zajęcie polegające wyłącznie na siedzeniu i wyciąganiu ręki po jałmużnę (zostawmy na moment całą kwestię cierpienia kaleki) musiał zamienić na codzienną pracę w pocie czoła. A przecież nic robić nie umiał, nie miał jak się tego wcześniej nauczyć! Czy komuś takiemu łatwo było się wyżywić? Zapewne sam miał co do tego poważne obawy…
Cała ta historia z domniemanym przeze mnie zakończeniem wywołała moją refleksję dotyczącą tego, jak często nawrócenie i poddanie Jezusowi naszego życia wcale nie skutkuje jakimiś radosnymi zmianami. Podobnie jak w przypadku żebraka, któremu się przyglądaliśmy, po pierwszej euforii okazuje się, że koszty przyjścia Jezusa do naszego życia są wysokie. Strata przyjaciół, zmiana sposoby życia, często konflikty w rodzinie czy miejscu pracy. Zdarza się przecież, że chrześcijanin nie godzi się już także na pewne rzeczy w swojej dotychczasowej pracy i jest zmuszony ją zmienić (i to nie zawsze na lepiej płatną). Warto? Z pewnością! Jeżeli nawet nie wszyscy przejdą te próby, to przecież zawsze zostaną tacy, którzy powtórzą za apostołem Piotrem: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. (Ewangelia Jana 6:68)

24 lipca 2014

… i hipokryci

Chrześcijanie głoszący potrzebę odwrócenia się od grzechu, narodzenia na nowo i naśladowania Jezusa często uważani są przez ludzi, którzy nie zamierzają zmieniać swojego życia – ba, uważają, że taplanie się w grzechu jest OK – za hipokrytów. Ci krytykujący ich (nas) ludzie „wiedzą”, że nie można żyć świętym życiem i wezwanie do odrzucenia grzechu i nawrócenia traktują jako mówienie o czymś, czego nie praktykuje sam chrześcijanin.
Jaka jest przyczyna takiej postawy? Przede wszystkim to rozpowszechnione w naszym kraju fałszywe pojęcie o świętości. Święty to w powszechnej świadomości jedynie człowiek „doskonały” (ale to zupełnie inny temat) w swojej wierze w Boga, nudny asceta. A prawdziwy chrześcijanin nawołujący do świętego życia to przecież tzw. człowiek z krwi i kości, nie wolny od błędów, któremu zdarza się upaść, ale trwający mocno przy Bogu (a nie trwający w grzechu). Jeżeli grzech przydarzy się już w jego życiu, chrześcijanin od razu pokutuje, przeprasza swojego Pana i odwraca się od nieprawości. Faktycznie taki człowiek nie grzeszy, jak pisał apostoł Jan (patrz Pierwszy List Jana 3:6). Pisałem o tym szerzej ponad rok temu.
Po drugie przeciętny Polak uważa, że nie ma ludzi, którzy nie folgowaliby sobie w sferze języka, prawdomówności, wierności małżeńskiej, chorego zainteresowania płcią przeciwną czy alkoholu. To wszystko sfery „powszechnego brudu” jak mniema, według niego wszelki grzech jest zresztą lubiany przez wszystkich, tylko nie wszyscy się do tego przyznają. Każdy kto nawołuje do odwrócenia się od niego musi być „z definicji” hipokrytą, czyli człowiekiem głoszącym coś, czego sam nie wykonuje. Bo przecież „nikt nie jest święty”, jak głosi podstawowa maksyma delikwenta, któremu się teraz przyglądamy. A jeżeli przypadkowo trafi on na kogoś, kto naprawdę nie upija się w długie weekendy i nie ogląda się za dziewczynami na plaży – to wyjaśnienie jest proste: chory albo nienormalny.
I wreszcie trzecia, najgłębsza moim zdaniem przyczyna. Podobnie jak w przypadku, któremu poświęciłem mój poprzedni post na tym blogu – taka postawa jest wyrzutem sumienia dla świata pogrążonego w grzechu. Jeżeli jestem pewien na 100 proc., że nie da się żyć nie ulegając grzechowi na każdym kroku i potwierdza mi to doświadczenie (czyli moi kumple, podobni do mnie) – to jak mam zareagować na człowieka, nazywającego grzech po imieniu? To hipokryta! Mówi takie piękne rzeczy, a ciekawe jak sam żyje…!
Był jednak człowiek, któremu nie można tego zarzucić. Wystarczy sięgnąć po Biblię, by poznać Jego imię. Swoim dzieciom dał Ducha Świętego, by umożliwić im życie takie, jakie On sam prowadził. 

13 lipca 2014

Zarozumialcy

Ludzie, którzy całym sercem nawrócili się do Jezusa Chrystusa, żyją Słowem Bożym, Jego prawdą i o tym świadczą przed innymi, często postrzegani są jako zarozumialcy, wynoszący się nad innych. A jeśli na dodatek ktoś taki ośmieli się powiedzieć, że jest zbawiony… - przecież „kto to może wiedzieć?!”
Tak myśli przeciętny Polak, taki co to (czasami) wierzy, że Bóg gdzieś tam istnieje. Zaś ten kto wierzy całym sobą w Boga (wierzy, że jest początkiem i końcem, jest dobrym, sprawiedliwym Ojcem i dał swego Syna aby odkupił tych, co w Niego wierzą) i wierzy Jemu - taki ktoś staje się nie tylko fanatykiem ale i zarozumialcem. „Ty uważasz siebie za lepszego!” - jak wielu wierzących słyszało takie słowa przez wieki i słyszy dzisiaj…
Czy to prawda, czy człowiek wierzący w obietnice Jezusa jest zarozumiały i zadufany w sobie? Nie zaprzeczam, obiektywnie patrząc taki człowiek w oczach kogoś, kto nie zna Słowa Bożego i obietnic Jezusa, może być uznany za zarozumialca. Co oczywiście nie znaczy, że nim jest, wręcz przeciwnie. Chrześcijanin, trwający w Słowie i prowadzony przez Ducha Świętego nigdy nie może być zarozumiały, bo naśladuje Jezusa, tego, który był cichy i pokornego serca (patrz Ewangelia Mateusza 11:29). On po prostu mówi prawdę, bez fałszywej skromności za to z prawdziwą pokorą, której świat nawet nie umie rozpoznać.
Słowo Boże jest Prawdą, nie tą prawdą, którą posługuje się świat i która co chwila okazuje się względna i już przestarzała. Jest prawdą bezwzględną i ponadczasową. Ktoś, kto taką prawdę głosi, nie oglądając się na niczyje zdanie, mało tego – kto tę Prawdę zna, bo z nią (z Nim) na co dzień obcuje, nie może być dobrze przyjmowany przez świat.
Powody są dwa. Taki chrześcijanin mówi wbrew światu, że jest coś bezwzględnego i niepodważalnego, ale przede wszystkim jest dla świata oskarżeniem i wyrzutem sumienia. Tylko taki człowiek może powiedzieć, nie oglądając się na polityczną poprawność: My wiemy, że z Boga jesteśmy, a cały świat tkwi w złem. Wiemy też, że Syn Boży przyszedł i dał nam rozum, abyśmy poznali tego, który jest prawdziwy. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w Synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym (1 List Jana 5:19-20).

11 czerwca 2014

Nigdy nie mów nigdy?

Kiedy czytam w Słowie Bożym zdanie, że „sprawiedliwy nigdy się nie zachwieje” to czuję się dziwnie. Po pierwsze dlatego, że żaden człowiek nie może określić się jako sprawiedliwy na podstawie jakkolwiek doskonałej własnej postawy. Po drugie - tylko Chrystus jest skałą, która nigdy się nie zachwieje, a każdy człowiek jest ułomny i nie można na nim polegać.
Dlaczego więc psalmiści piszą takie słowa? Niedawno zastanawiałem się nad tym ponownie, starając się zgłębić psalm 15. Zobaczyłem, że do tej pory czytałem go powierzchownie, jako listę dobrych uczynków, podsumowanych stwierdzeniem o nienaganności i doskonałości. Dobrych aż do przesady i przez to może nie do końca zasługujących na szczególną uwagę - dziś widzę taką moją postawę.
Ale teraz stwierdziłem, że nie do końca tak to wygląda. Wystarczy przeanalizować poszczególne sfery postępowania człowieka, o którym mówi psalm. Panie! Kto przebywać będzie w namiocie twoim? Kto zamieszka na twej górze świętej? Ten, kto żyje nienagannie i pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim. Nie obmawia językiem swoim, nie czyni zła bliźniemu swemu ani nie znieważa sąsiada swego. Sam czuje się wzgardzony i niegodny, a czci tych, którzy boją się Pana. Choćby złożył przysięgę na własną szkodę, nie zmieni jej. Pieniędzy swych nie pożycza na lichwę i nie daje się przekupić przeciw niewinnemu.
To nie tylko „jakieś tam cechy”, jakimi charakteryzować się może pierwszy lepszy człowiek. Czym jest prawdziwie nienaganne życie, wspomniane w psalmie? W takim życiu nie ma nic, kompletnie nic, co zasługiwałoby na naganę. Mało tego, opisywany człowiek nie poprzestaje na biernym unikaniu zła - pełni to, co prawe, i mówi prawdę w sercu swoim. Spróbujmy wyobrazić sobie takiego gościa! A dalej jest jeszcze bardziej pod górkę.
Te wszystkie cechy uosabia jeden człowiek! Czy to w ogóle jest możliwe? O własnych siłach? I czy taka doskonała postawa gwarantuje, że w pewnym momencie się to nie zmieni?
Moim zdaniem taki może być człowiek wyłącznie gdy jest pełen Ducha Świętego, żyje świętym życiem tylko dzięki Jego mocy. Taki człowiek, pielęgnujący z całą uwagą swoje namaszczenie i dbający o stałe napełnianie Duchem - naprawdę nigdy się nie zachwieje. To jedyna gwarancja.

5 czerwca 2014

Stosowny dzień

Niedawno ponownie czytałem historię zgładzenia Jana Chrzciciela, która zawsze bardzo mnie porusza. Wydaje mi się jednak, że tym razem Bóg pokazał mi w niej coś, co do tej pory mi umykało.
Ewangelista Marek rozpoczyna tę opowieść od słów I nastał stosowny dzień, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę dla swoich książąt i dla hetmanów, i dostojników z Galilei. (Ewangelia Marka 6:21) Stosowny dzień… Z kontekstu wynika, że był to dzień stosowny (sposobny, odpowiedni - jak jest w innych tłumaczeniach) do realizacji planów Herodiady, która od dawna miała zamiar pozbyć się Jana, bowiem ten wypominał, że jej małżeństwo z Herodem jest sprzeczne z Prawem.
Herod jawi nam się w tej opowieści jako człowiek chwiejny i niezdecydowany. Z jednej strony tkwił w nieprawym związku i nie zamierzał tego zmieniać, z drugiej strony, mimo, że więził Jana Chrzciciela, często odwiedzał go w celi i słuchał. Jan na pewno nie wygłaszał laurek, był człowiekiem wyrazistym i jednoznacznie głoszącym prawdę bez oglądania się na konsekwencje. Albowiem Herod bał się Jana, wiedząc, że to mąż sprawiedliwy i święty, i ochraniał go, a słuchając go, czuł się wielce zakłopotany, ale chętnie go słuchał. (Ewangelia Marka 6:20) Ile sprzeczności w postawie Heroda w tym jednym zdaniu!
Wypadki tak jednak nabrały tempa w czasie uczty urodzinowej Heroda, że nagle okazało się, iż to i dla niego jest stosowny dzień. Stosowny dzień by wreszcie przestać się chwiać i jasno opowiedzieć się po stronie prawdy. Herod miał szansę przeciwstawienia się żądaniu Herodiady by ściąć Jana i ta decyzja pociągnęłaby za sobą dalsze konsekwencje - Herod miał szansę po prostu stać się porządnym facetem, a może nawet nawrócić się.
Herodiada właściwie rozpoznała swój stosowny dzień i wykorzystała go, by zrealizować swe złe plany. Herod tego swojego dnia nie rozpoznał - nie wykorzystał tego momentu by przeciwstawić się złu i odmienić swoje życie.
Ta nieprawdopodobnie dramatyczna i nasycona emocjami historia uczy mnie, bym zawsze umiał rozpoznawać momenty, w których mam szansę odmieniać swoje życie i kierować je jeszcze bardziej w stronę Boga, ale także wpływać dobrze na życie otaczających mnie ludzi. Tylko czy chrześcijanin ma biernie oczekiwać na takie momenty, a może sam powinien je kreować czy wręcz przezwyciężać niesprzyjające okoliczności?

28 maja 2014

Bohaterowie niewiary?

Im dłużej czytam Słowo Boże tym więcej odkrywam dowodów na łaskawość i dobroć Boga. Wielcy mężowie Boży nie kroczyli bynajmniej zawsze w wierze na 100 procent i „w ciemno”, często objawiali swe wątpliwości i nie byli pewni, czy mogą tak naprawdę, do końca zaufać Panu.
Po raz kolejny powracam do historii Gedeona, który dla mnie jest niezwykłą postacią. Kiedy anioł mu się objawił i zapowiedział jego zwycięskie dzieło w wyzwoleniu Izraela, Gedeon nie uwierzył. Wtedy rzekł Gedeon do Boga: Jeżeli wybawisz moją ręką Izraela, jak obiecałeś, to ja rozłożę runo wełny na klepisku; jeżeli rosa będzie tylko na runie a cała ziemia wokoło pozostanie sucha, to będę wiedział, że wybawisz moją ręką Izraela, jak obiecałeś. (Księga Sędziów 6:36). Mało tego, taką próbę powtórzył dwa razy. bo za pierwszym nie uwierzył! Od zawsze mnie to zadziwiało - jak można nie uwierzyć Bogu, przemawiającemu w tak oczywisty sposób? Przecież Gedeon nie miał niejasnego przeczucia ani snu, sam anioł Pana ukazał mu się i rozmawiał z nim!
Kiedy żona Manoacha otrzymała od Boga zapowiedź, że urodzi Samsona, przyszły tata tak się tym przejął, że wydawał się nie słuchać dokładnie opowieści żony o objawieniu anielskim. A przekaz, który ona dostała od anioła był bardzo jasny i szczegółowy: Oto ty jesteś niepłodna i nie rodziłaś, ale poczniesz i porodzisz syna. Tylko teraz uważaj, nie pij wina i mocnego napoju ani nie jedz niczego nieczystego. Gdyż oto poczniesz i porodzisz syna: brzytwa nie przejdzie po jego głowie, gdyż chłopiec ten od urodzenia będzie nazyrejczykiem Bożym i zacznie wybawiać Izraela z ręki Filistyńczyków. (Księga Sędziów 13:3-5) Wtedy modlił się Manoach do Pana tymi słowy: O Panie mój! Niechaj ten mąż Boży, którego posłałeś, przyjdzie jeszcze raz do nas i niech nas pouczy, co mamy czynić z tym chłopcem, który ma się urodzić. (Księga Sędziów 13:8 ) Anioł nie powiedział jednak niczego więcej, ale okazał cierpliwość i spokojnie wszystko powtórzył.
Trzeci przykład dotyczy króla Hiskiasza. Kiedy zachorował i Bóg ulitował się nad nim i objawił prorokowi Izajaszowi, że król będzie żył jeszcze 15 lat, ten nie uwierzył. Cóż, może był w szoku. Chory człowiek, który nagle dowiaduje się, że wbrew usłyszanemu przed chwilą proroctwu nie umrze… Ale pomimo wszystko jego reakcja zakrawa wręcz na bezczelność. Hiskiasz zaś zapytał Izajasza: Jaki jest znak tego, że Pan mnie uleczy i ja wstąpię trzeciego dnia do świątyni Pana? A Izajasz odpowiedział: Taki będzie dla ciebie znak od Pana, że spełni Pan słowo, które wypowiedział: Czy cień ma posunąć się o dziesięć stopni, czy ma się cofnąć o dziesięć stopni? Hiskiasz odpowiedział: To łatwe dla cienia posunąć się o dziesięć stopni; nie, niech raczej cień cofnie się wstecz o dziesięć stopni. (2 Księga Królewska 20:8–10) Oczywiście cień się cofnął.
Czy po tym wszystkim na powyższych bohaterów wiary posypały się tzw. gromy z jasnego nieba a Bóg odwrócił od nich swoje oblicze? Pewnie ja bym „na miejscu Boga” ich reakcji nie zdzierżył. Wszak Słowo Boże mówi, że Bóg nie da się z siebie naśmiewać, a tu z czym niby mamy do czynienia… Powątpiewanie, brak szacunku, brak rozeznania woli Bożej - z takimi reakcjami do Boga?
A jednak Pan okazywał w tych przypadkach i w wielu, wielu innych swą łaskę i cierpliwość. Dla mnie to niesamowite. Po raz kolejny dostrzegam też w tym prawdę, że Bóg patrzy na serce człowieka, widzi jego ułomności i niedoskonałości ale także wewnętrzną prawość i pokorę. Czy sam fakt, że zniżył się do niego i raczył się objawić i przemówić nie świadczy o Jego łasce? Jakżeby miał się gniewać!
To dla mnie wielkie pocieszenie i nadzieja. Przecież w pełni objawił się tym, którzy przyjęli Jego Syna i w Niego uwierzyli. Dlatego Apostoł Paweł pisze pełne radości słowa: Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. (List do Rzymian 8:1)

23 maja 2014

Idziemy na mszę?

Kilka razy w ostatnim okresie zdarzyło mi się słyszeć, jak ludzie nie mający żywej społeczności z Jezusem i nie rozumiejący istoty Jego ofiary mówili o „mszy” w naszym zborze. Dodatkowo niedawna rozmowa z braćmi na ten temat sprawiła, że zacząłem się nad tym jeszcze bardziej zastanawiać.
Zgromadzenia ludu Bożego, chrześcijan, którzy zawierzyli całkowicie Bogu i uznali w pełni zbawczą śmierć Jezusa za grzechy każdego, kto w Niego uwierzył, nie są żadną mszą. Termin „msza” (łacińskie „missa”) od wieków używany jest przez kościół katolicki, a najważniejszym punktem tej mszy, jej istotą, jest tzw. eucharystia, czyli rzekome przeistoczenie hostii w ciało Jezusa. Często nawet zamiast „msza” katolicy (a raczej częściej księża katoliccy) używają terminu „eucharystia”.
W tym wymiarze zgromadzenie ludzi narodzonych na nowo, całkowicie poddanych Jezusowi i wiernych bez żadnego „ale” Jego Słowu nie może być nazywane mszą. Nie ma tu mowy o żadnej eucharystii, żadnym przeistoczeniu. W centrum jest Jezus, który raz umarł 2000 lat temu za grzechy tych, którzy w Niego uwierzyli, a nie rzekoma ofiara z opłatka. Jezusa uwielbiamy, do Niego modlimy się, Jemu składamy hołd i dziękczynienie. On wszedł raz na zawsze do świątyni nie z krwią kozłów i cielców, ale z własną krwią swoją, dokonawszy wiecznego odkupienia (List do Hebrajczyków 9:12). Albowiem Chrystus nie wszedł do świątyni zbudowanej rękami, która jest odbiciem prawdziwej, ale do samego nieba, aby się wstawiać teraz za nami przed obliczem Boga; I nie dlatego, żeby wielekroć ofiarować samego siebie, podobnie jak arcykapłan wchodzi do świątyni co roku z cudzą krwią, gdyż w takim razie musiałby cierpieć wiele razy od początku świata; ale obecnie objawił się On jeden raz u schyłku wieków dla zgładzenia grzechu przez ofiarowanie samego siebie. A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak i Chrystus, raz ofiarowany, aby zgładzić grzechy wielu, drugi raz ukaże się nie z powodu grzechu, lecz ku zbawieniu tym, którzy go oczekują. (List do Hebrajczyków 9:24–28)
Dlatego, że jest to modlitewne zgromadzenie wiernych nazywamy te spotkania po prostu nabożeństwami, co zgodne jest w pełni nawet ze słownikową definicją, nie mówiąc o zgodzie z naszym rozumieniem istoty tych spotkań.
A jednak gdy słyszę od kogoś np. pytanie „O której macie msze?” to poprawianie rozmówcy nie jest moim pierwszym odruchem. Zdaję sobie bowiem sprawę, że dla niego zapewne oczywiste jest, że niedzielne przedpołudniowe zgromadzenie w kościele może być nazywane tylko mszą. Mówienie, że to nie msza tylko nabożeństwo może być jedynie rozumiane jako dziwaczne upieranie się przy innym nazewnictwie.
A tu chodzi o meritum, o samą głęboką przyczynę stosowania takiego a nie innego terminu. Tą przyczyną jest po prostu Słowo Boże i całkowita wierność i posłuszeństwo Jemu. Ktoś, kto pozna to Słowo i zaakceptuje je w 100 procentach, zapragnie bliskości z Jezusem, ten sam zrozumie, że nie będzie uczestniczyć w mszach. 

18 maja 2014

Prosta ścieżka z powodu wrogów??

Kilka dni temu w czasie porannej lektury Biblii zastanowił mnie fragment psalmu 27. W wersetach 11 i 12 przeczytałem jak Dawid woła: Naucz mnie, Panie, drogi swojej i prowadź mnie ścieżką prostą z powodu wrogów moich! Nie wydaj mnie na pastwę wrogów moich, bo fałszywi świadkowie powstają przeciwko mnie i dyszą gwałtem! Po raz kolejny zobaczyłem coś, na co do tej pory nie zwróciłem uwagi. Wierzę głęboko, że to Bóg otwiera nam oczy na Swoje Słowo, często posługując się okolicznościami naszego życia, trudnymi przejściami, które pozwalają dostrzec to, co do tej pory było zakryte. (To także przyczynek do odrębnej dyskusji „po co Bóg nas doświadcza”.)
Zapewne każdy chrześcijanin, przynajmniej w teorii, podpisałby się pod wołaniem do Pana by prowadził go prostymi ścieżkami. Prostymi – czyli bez krętactw, lawirowania pomiędzy prawdą a tzw. półprawdą, zatajaniem prawdy. W języku polskim mamy określenie „prostolinijny”, które doskonale chyba oddaje taki sposób postępowania. Taki człowiek jest całkowicie przejrzysty, jego słowa są w 100 proc. zgodne z czynami a motywacje tychże są jasne, oczywiste i prawe.
Ale dlaczego Dawid prosi Pana by prowadził go w ten sposób ze względu na swoich wrogów? Ze względu na Boga, by podobać Mu się – o tak, to zrozumiałe! Dla wrogów może lepiej nadałaby się ścieżka mniej prosta. Aby wygrać w tym świecie nie warto przecież być aż tak prostolinijnym!
Oczywiście taka podwójna moralność, będąca w gruncie rzeczy obłudą, nie ma racji bytu w postępowaniu człowieka wierzącego. Dawid wskazuje jednak jeszcze inny powód. Wrogowie, o których mówi, tylko czyhają na jakieś jego potknięcie. Kiedy go nie znajdują, wymyślają fałszywe oskarżenia, ale co by było, gdyby naprawdę „wygrzebali” coś w postępowaniu chrześcijanina, co byłoby rzeczywistym kłamstwem, oszustwem, krętactwem? Aż strach pomyśleć. „Nie wydaj mnie na ich pastwę!” – woła Dawid.
Oczywiście naszą jedyną motywacją, by chodzić prostą drogą w prawdzie jest to, by podobać się Bogu, a nie to, by ocalić swoją skórę przed tymi, którzy „dyszą gwałtem”. Ale pewnie wielu czytelników tych słów doświadczyło, że chrześcijanin jest bacznie obserwowany przez ten świat. Każde najdrobniejsze jego potknięcie urasta to rangi przestępstwa i jest powodem do oskarżeń co najmniej o obłudę. I nie nasze dobre imię jest tu ważne, ale Imię Pana Jezusa, które w ten sposób doznaje uszczerbku. Jego powinniśmy strzec. Chodzenie prostymi drogami to najlepszy na to sposób.

10 maja 2014

Dowód na istnienie Boga

Na czym opieram swoją wiarę? Na Biblii? Czyli – wierzę w coś (Kogoś), bo tak jest napisane? Na tym, że tak wierzyli Wielcy Bohaterowie Wiary, tworzący wielki obłok świadków, o którym pisze autor Listu do Hebrajczyków w rozdziale 11.? Czyli – wierzę, bo tak wierzyli ci wszyscy wielcy mężowie, więc ja też powinienem? Wierzę do czasu, gdy ktoś mnie nie przekona, że Biblia nie jest Słowem Bożym?
A może moja wiara opiera się przede wszystkim na intelektualnych dociekaniach i dowodach? Uwierzę np. w fakt wyjścia Izraelitów z Egiptu tylko wtedy gdy zobaczę dowody na to, że zamieszkiwali w Ziemi Goszen a potem także dowody archeologiczne na ich przejście przez Morze Czerwone? Albo jeżeli ktoś mi wyliczy, że arka Noego naprawdę mogła sprawnie pływać?
Ale co jest warta taka moja wiara? Istnieje do czasu obalenia moich autorytetów albo przyjęcia innych, mających przeciwne doświadczenia. Albo do czasu aż ktoś pokaże mi przeciwne, mocniejsze dowody.
Prawdziwie mocna wiara może opierać się tylko na świadectwie. Nie piszę tu o uwierzeniu, do którego potrzebne jest objawienie Bożej łaski, lecz o motywacji do trwania w wierze. Jeżeli Bóg mnie przemienił, okazał swoją wszechmoc w moim życiu to jak mógłbym w Niego nie wierzyć? Jeżeli widzę to samo działanie w życiu moich braci i sióstr to również nie mogę tego zignorować. Kto wierzy w Syna Bożego, ma świadectwo w sobie - Pierwszy list apostoła Jana 5:10.
Dlatego nie potrzebuję już żadnych „dowodów na istnienie Boga”, jakie czasami można znaleźć w księgarniach. Żywe Boże działanie to jedyny niepodważalny i tak naprawę niezbędny dowód, by uwierzyć całym sercem.

27 kwietnia 2014

Sprawdzian wiary

Sytuacja polityczna coraz częściej prowokuje do rozmów o końcu świata. Ale o dziwo dominuje w nich nie radość z ewentualnego powrotu Pana ale strach przed tym, co je poprzedzi (jeżeli w ogóle rozmówcy wiążą koniec świata z ponownym przyjściem Chrystusa). Takie są moje spostrzeżenia, może wyłącznie subiektywne i wynikające z doboru (przypadkowego w zasadzie) interlokutorów. Ludzi wszak religijnych, uważających się za wierzących.
Kilka tygodni temu pisałem o powtórnym przyjściu Jezusa i przytaczałem fragmenty Słowa Bożego, wskazujące, że Kościół, czyli ci, którzy zawierzyli i ukochali Pana, czeka na Niego z wytęsknieniem. Kim są zatem ludzie, którzy na niego nie czekają? Mało tego – którzy NIE CHCĄ by On powrócił! Ze Słowa Bożego wiemy, że to przyjście będzie związane z wieloma niezbyt miłymi wydarzeniami. Powstaje pytanie: co jest dla nas ważniejsze – czy powrót naszego Pana i obietnica, że od tej chwili będziemy z Nim na zawsze czy kataklizmy temu towarzyszące? Bardziej boimy się czy bardziej czekamy?
Odpowiedź na to pytanie jest moim zdaniem kluczowa dla zdiagnozowania jakości naszej wiary. Choć powinno brzmieć to jeszcze bardziej zdecydowanie – odpowiedź świadczy o tym, czy kochamy Jezusa, a co za tym idzie czy w ogóle mamy wiarę.
Jeżeli się kogoś kocha to pragnie się ponad wszystko by on do nas wrócił. Ponad wszystko i pomimo wszystko. Nawet jeżeli temu powrotowi ma towarzyszyć coś niezbyt przyjemnego to to nie jest ważne dla tego, kto kocha powracającego z dalekiej podróży. Czy wybrażamy sobie, że nie chcemy, by przyjechała do nas najukochańsza osoba tylko dlatego, że przy okazji będzie wojna światowa? Powiedzcie to zakochanym.
Ale Słowo Boże daje nam też nadzieję, że Pan zabierze nas zanim będzie się działo najgorsze. I to drugi aspekt zawierzenia Jezusowi, sprawdzający jakość naszej wiary. Bo może przede wszystkim wcale nie wiemy, czy to ponowne przyjście będzie dla nas wybawieniem czy wręcz przeciwnie… Wtedy rzeczywiście nie ma czego oczekiwać.

22 kwietnia 2014

Alfa i omega

Przedwczoraj rozmyślałem o zmartwychwstaniu Pana (co zapewne nie jest zbyt oryginalne w Wielkanoc). Myślałem o tym, jak ja, od najmłodszych lat słyszący o Jezusie, o tym, że urodził się, został ukrzyżowany i zmartwychwstał, tak naprawdę wcale w to nie wierzyłem. No, może w dwa pierwsze fakty tak, ale ze zmartwychwstaniem było gorzej. Oczywiście, bez zbytniego buntu słuchałem tych prawd i zapewne zapytany o ich prawdziwość, potwierdziłbym szybko. Ale pamiętam jak w głębi duszy poddawałem w wątpliwość zmartwychwstanie. Dopiero kiedy całym sercem nawróciłem się do Pana a Duch Święty zamieszkał we mnie, prawda zmartwychwstania stała się oczywista.
Niedawno trafiłem w internecie na wyniki badań socjologicznych, przeprowadzonych przez jedną z renomowanych pracowni. Polacy byli pytani o wiarę w fakty biblijne, m.in. w zmartwychwstanie. Okazało się, że wierzy w nie tylko 47 proc. naszych współobywateli.
Ciekawe, że na liście pytań nie znalazło się natomiast narodzenie Jezusa. Czyżby fakt ten był tak oczywisty? Czy narodzenie w ciele niemowlaka przedwiecznego Syna Bożego jest taką „pestką”, taką oczywistą, zwyczajną oczywistością? Jaka tak naprawdę jest różnica pomiędzy narodzeniem a powstaniem ze śmierci? Tak naprawdę żadna w sensie cudowności panowania Syna Bożego nad życiem i śmiercią!
Ale człowiek ogląda narodziny, czy raczej jest ich świadom, wiele razy w ciągu swojego życia, zmartwychwstania raczej nigdy. W naszej ziemskiej codzienności narodziny są więc czymś zwykłym.
Niedawno rozmawiałem z kimś deklarującym się jako osoba wierząca o narodzinach Jezusa. Widziałem jakim szokiem i niemal herezją była dla niego prawda, że Jezus nie rozpoczął swej egzystencji w Betlejem, ale że jest odwiecznym Bogiem. Jam jest pierwszy i ostatni, i żyjący. Byłem umarły, lecz oto żyję na wieki wieków i mam klucze śmierci i piekła. - Obj 1:17-18; Wtedy Żydzi rzekli do niego: Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Odpowiedział im Jezus: zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, pierwej niż Abraham był, Jam jest. - Jana 8:57-58; A chcę, bracia, abyście dobrze wiedzieli, że ojcowie nasi wszyscy byli pod obłokiem i wszyscy przez morze przeszli. I wszyscy w Mojżesza ochrzczeni zostali w obłoku i w morzu, i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli, i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus. - 1 Kor 10:1-4. Przytoczyłem tylko trzy fragmenty Słowa Bożego wskazujące na odwieczny byt Jezusa i zachęcam do odkrywania innych.
Dopiero wtedy, kiedy uznamy fakt, że Jezus zstąpił z Nieba, przyjął ciało dziecka Marii, narodzenie staje się tak samo „niewiarygodne” jak zmartwychwstanie. Niewiarygodne, dopóki nie narodzimy się na nowo, dopóki nie uwierzymy całym sercem.