Ostatnio zastanawiam się skąd w codzienności chrześcijanina tak
niezrozumiały, by nie powiedzieć przerażający, rozziew pomiędzy tym, co wie on
ze Słowa Bożego o modlitwie a tym jak faktycznie ją traktuje. I niestety często zwrot w trzeciej osobie powinienem tu zamienić na proste „ja”.
Wiem, że mam prawo przychodzić do Boga w każdym momencie swojego życia.
(Bez przystanku się módlcie. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża
w Chrystusie Jezusie względem was. – 1 List apostoła Pawła do Tesaloniczan
5:17-18)
Wiem, że mam prawo zwracać się do Wszechmogącego, Nieskończonego Króla
wszechświata po prostu: Ojcze. (Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory
swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w
ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie. – Ewangelia
Mateusza 6:6)
Wiem, że On nigdy nie puści „mimo uszu” tego, co najczęściej bąkam jakoś
nieudolnie (Ty wysłuchujesz modlitwy, do ciebie przychodzi wszelki człowiek z
wyznaniem grzechów. Gdy zbytnio ciążą nam występki nasze, Ty je przebaczasz. –
Psalm 65:3–4), ale mogę być pewien, że każde moje słowo, dzięki
usprawiedliwieniu mnie przez Jezusa Chrystusa, ma moc od Boga (Wiele może
usilna modlitwa sprawiedliwego. – List Jakuba 5:16)
Wiem, że moje modlitwy są istotne i nie trafiają w próżnię (jeżeli są
szczere), ale stanowią część drogocennego skarbu. I to chyba rzecz dla mnie
najbardziej niepojęta. (A gdy ją wziął, upadły przed Barankiem cztery postacie
i dwudziestu czterech starców, a każdy z nich miał harfę i złotą czaszę pełną
wonności; są to modlitwy świętych. – Objawienie Jana 5:8)
Czy to wszystko nie jest niesamowite i cudowne? Sam Król tak mnie
traktuje, daje mi takie przywileje! Większość z nas, jeżeli mamy jakieś
problemy, trudne sprawy do załatwienia, pewnie z radością przyjęłoby możliwość
audiencji np. u prezydenta i przedstawienia mu tych spraw z nadzieją, że znajdą
być może rozwiązanie po życzliwej interwencji prominenta. Ba, pewnie bez
zmrużenia oka znieślibyśmy w takim przypadku nawet perspektywę czekania w
długiej kolejce, byle tylko móc zasiąść w ważnym gabinecie i mieć przywilej
rozmowy powiedzmy przez aż… 15 minut! A efekty? Więcej niż niepewne.
Na audiencję u Króla Królów nie muszę czekać wcale. On przyjmie mnie
zawsze z otwartymi rękami i nie skąpi swojego czasu. Wręcz przeciwnie, chce bym
spędzał go z Nim jak najwięcej! Niesamowite!
A mimo to tak rzadko korzystamy z tych „preferencyjnych warunków”. Po
prostu – z tej miłości naszego Ojca, pragnącego mieć z nami kontakt i
pragnącego dawać nam to o co prosimy (I wszystko, o cokolwiek byście prosili w
modlitwie z wiarą, otrzymacie. – Ewangelia Mateusza 21:22). Taka postawa chrześcijan jest
przecież niedorzeczna! Jak to możliwe?
Przyznam, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się jednak,
że jedną z najważniejszych przyczyn jest egoizm (leżący przecież także u
podstaw każdego grzechu). To JA wolę spędzać czas tak, jak JA chcę. To JA wolę
sam zabiegać moimi siłami o rozwiązanie swoich spraw, bo wtedy tylko SOBIE będę
mógł zawdzięczać ich rozwiązanie. Bo MNIE nie chce się klękać i „tracić” MOJEGO
czasu. Straszne? Ale tak często prawdziwe.
Dziękuję, Jarku, za tę bardzo motywującą mnie refleksję.
OdpowiedzUsuń