12 grudnia 2015

Nieposłuszeństwo?

Niedawno ponownie zastanowiła mnie postawa Józefa, gdy dowiedział się o tym, że jego narzeczona spodziewa się dziecka. Pobożny Żyd, a takim z pewnością był Józef, powinien kierować się we wszystkim Prawem objawionym Mojżeszowi, stosując się bezwzględnie do spisanych przez niego zasad. W tym kontekście sytuacja była jasna – było oczywiste (w ludzkim rozumieniu i doświadczeniu), że Maria nie była dziewicą i skutek mógł być tylko jeden – ukamienowanie dziewczyny przy drzwiach domu jej ojca (patrz 5 Księga Mojżeszowa rozdz. 22). W rozumieniu Prawa tak powinien postąpić sprawiedliwy, wierny wyznawca Jahwe, wypełniający Słowo, wierzący, że jest Ono jedynym, najlepszym nakazem Boga.
No tak, ale dlaczego w takim razie w Ewangelii Mateusza [1:19] czytamy: Józef, mąż jej, ponieważ był człowiekiem prawym (będąc sprawiedliwym – Biblia Warszawska) i nie chciał jej zniesławiać publicznie, postanowił oddalić ją od siebie po kryjomu. (Biblia Tysiąclecia). Prawy, sprawiedliwy Żyd i nie stosuje się do Prawa?? Jak to pogodzić?
Podobną sytuację widzimy w Ewangelii Jana. Tym razem bierze w niej udział sam Jezus. Potem uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku i rzekli do niego: Nauczycielu, tę oto kobietę przyłapano na jawnym cudzołóstwie. A Mojżesz w zakonie kazał nam takie kamienować. Ty zaś co mówisz? A to mówili, kusząc go, by mieć powód do oskarżenia go. [Ewangelia Jana 8:3–6] Prawo było nienaruszalne a sytuacja oczywista. A jednak Jezus postąpił w sposób, który znamy pewnie wszyscy – odwołał się do sumień oskarżycieli. A potem podniósłszy się i nie widząc nikogo, tylko kobietę, rzekł jej: Kobieto! Gdzież są ci, co cię oskarżali? Nikt cię nie potępił? A ona odpowiedziała: Nikt, Panie! Wtedy rzekł Jezus: I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz. [Ewangelia Jana 8:10–11] Oczywiście kluczowe jest tu ostatnie wezwanie Jezusa, tak chętnie pomijane przez zwolenników patrzenia na Pana, który „nie oceniał” ale to inny temat.
Jan nie kończy jednak na tym tej historii, choć tak zwykliśmy sądzić. Następne zdanie sugeruje, że Jezus nie zakończył tu swojej wypowiedzi, ale zwrócił się zaraz potem do tych, którzy przyprowadzili do niego kobietę: A Jezus znowu przemówił do nich tymi słowy: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota. Dzisiaj odczytałem tę historię na nowo w taki właśnie sposób i wydaje mi się, że wyjaśnia to nie tylko tę sytuację ale także sposób zachowania Józefa trzydzieści lat wcześniej.
Ten kto chodzi w ciemności musi zdawać się na przewodnika (jeżeli ma szczęście go znaleźć). Takim przewodnikiem było Prawo. Zanim zaś przyszła wiara, byliśmy wspólnie zamknięci i trzymani pod strażą zakonu, dopóki wiara nie została objawiona. Tak więc zakon był naszym przewodnikiem do Chrystusa, abyśmy z wiary zostali usprawiedliwieni. A gdy przyszła wiara, już nie jesteśmy pod opieką przewodnika. [List Pawła do Galacjan 3:23–25]
A kiedy On, Duch prawdy, przyjdzie, będzie waszym przewodnikiem w drodze do pełnej prawdy. [Ewangelia Jana 16:13 – Biblia Poznańska] Dzięki Bogu za Ducha Świętego, który pokierował Józefem w jego decyzji.
Zachowanie Józefa i postawa Jezusa, pozornie przeciwne woli Bożej (w rozumieniu czcicieli litery, nie ducha) każą mi dzisiaj zastanowić się nad zachowaniem wielu gorliwych chrześcijan tak łatwo radykalnie osądzających innych i bezbłędnie przywołujących wtedy adekwatne wersety ze Słowa Bożego. Jakiego Przewodnika mają?

18 października 2015

Pokój furii

Niedawno media doniosły o otwarciu w Łodzi lokalu, nazwanego „Pokojem furii”. Jedna z telewizji poświęciła nawet sporo czasu antenowego by pokazać ze szczegółami wyposażenie tego pokoju, które można do woli niszczyć w czasie półgodzinnego seansu. Na taki właśnie czas można wynająć pokój i szaleć w nim do woli. Dziennikarze rozpływali się w zachwytach nad pomysłem, fantazjując już na temat tworzenia podobnych lokali np. w siedzibach korporacji, gdzie pracownicy mogliby odreagować ciężki dzień w pracy przynosząc do pokoju furii podobizny swoich szefów. Tak to spełniła się prorocza wizja „wyszalni” (od „wyszaleć się”), opisanej przez Stanisława Lema w opowiadaniu „Kongres futurologiczny” (1971), instytucji stworzonej w odległej międzygwiezdnej cywilizacji w 2039.
Dlaczego zaistniało zapotrzebowanie społeczne na coś takiego jak „pokój furii”? Jego twórcy doskonale wyczuli jak wielki poziom agresji, złości i frustracji ukryty jest pod uśmiechniętą maską spokojnego obywatela. „Pokój furii” nie narzeka na brak zainteresowania. Czy to jednak normalne, że w człowieku znajdują się tak ogromne pokłady złości? Psychologowie odpowiedzieliby zapewne, że oczywiście tak, że każdy człowiek tak funkcjonuje, że nie należy tłumić agresji itp.
Ludzie, którzy narodzili się na nowo z Boga wiedzą, że to nieprawda. Większość z narodzonych na nowo chrześcijan żyła w podobny sposób. Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani pożądliwości i rozmaitym rozkoszom, żyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem. [List do Tytusa 3:3] ; Niegdyś i wy postępowaliście podobnie, [...] ale teraz odrzućcie i wy to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, bluźnierstwo i nieprzyzwoite słowa z ust waszych; nie okłamujcie się nawzajem, skoro zewlekliście z siebie starego człowieka wraz z uczynkami jego [Kolosan 3:7-9] (zobacz też 1 list Piotra 2:1);
Złość i agresja to wynik życia bez Boga, bez Bożego pokoju. Tej złości nie można wyrzucić z siebie w najdoskonalszym pokoju furii czy nawet wyszalni (a tam były nawet hologramy i inne cuda). Złość odradza się dopóki duch nie odnajdzie prawdziwego źródła frustracji a jest nią brak pokoju z Bogiem. Jedynie w Bogu jest uciszenie duszy mojej, od niego jest zbawienie moje. [Psalm 62:2]
Można nakładać najdoskonalsze maski ale w końcu w jakimś ukrytym dobrze pokoju furii prawda serca wychodzi na jaw w brutalny sposób. Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście? Przecież z obfitości serca usta mówią. [Ewangelia Mateusza 12:34]; Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. [Ewangelia Łukasza 6:45]
Jak nie znaleźć się gronie klientów „pokoju furii”? Jedyną receptą jest odzyskanie prawdziwego pokoju, który zapewnia wyłącznie Jezus. Przez wiarę, że Jego śmierć zgładziła nasze grzechy pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski, w której stoimy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej [List apostoła Pawła do Rzymian 5:1–2]
Wam to Bóg najpierw, wzbudziwszy Syna swego, posłał go, aby wam błogosławił, odwracając każdego z was od złości waszych. [Dzieje Apostolskie 3:26]

29 września 2015

Jaka dobra nowina??

Ewangelia oznacza po prostu dobrą nowinę. Wie o tym większość ludzi, którzy mieli kiedykolwiek do czynienia z Pismem Świętym. Ale czy jest to równoznaczne z tym, że wiemy także na czym ta dobra nowina polega? Ja, mimo wychowania w tzw. chrześcijańskiej rodzinie nie wiedziałem tego.
Dopiero kiedy sam zacząłem czytać Biblię, wgłębiać się w Nią z modlitwą analizując słowa Jezusa zrozumiałem, że naprawdę mam do czynienia z dobrą nowiną. Polega ona przede wszystkim na tym, że już nie muszę starać się zapracowywać na Boże uznanie i łagodny wyrok. Jeżeli jego uzyskanie polegałoby na spełnianiu 613 przykazań określonych w Starym Testamencie to nigdy nie byłbym w stanie tego zrobić, podobnie jak nikt tego nie potrafił przed Jezusem. Mimo, że pragnąłbym Boga i marzyłbym o spędzeniu z Nim wieczności nie byłoby to absolutnie możliwe. Bo …człowiek zostaje usprawiedliwiony nie z uczynków zakonu, a tylko przez wiarę w Chrystusa Jezusa, i myśmy w Chrystusa Jezusa uwierzyli, abyśmy zostali usprawiedliwieni z wiary w Chrystusa, a nie z uczynków zakonu, ponieważ z uczynków zakonu nie będzie usprawiedliwiony żaden człowiek – pisał apostoł Paweł w liście do Galacjan (2:16). Czytamy o tym także w Liście do Rzymian (3:19-22): A wiemy, że wszystko, co mówi Prawo, mówi do tych, którzy podlegają Prawu. I stąd każde usta muszą zamilknąć i cały świat musi się uznać winnym wobec Boga, jako że dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo żaden człowiek nie może dostąpić usprawiedliwienia w Jego oczach. Przez Prawo bowiem jest tylko większa znajomość grzechu. Ale teraz jawną się stała sprawiedliwość Boża niezależna od Prawa, poświadczona przez Prawo i Proroków. Jest to sprawiedliwość Boża [dostępna] przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą (cytat z tłumaczenia Biblii Tysiąclecia).
Teraz wystarczy już tylko uwierzyć w Jezusa Chrystusa i naśladować Go. Sam Jezus zapewniał o tym: Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna [nie jest posłuszny], nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim (Ewangelia Jana 3:36) i Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, kto słucha słowa mego i wierzy temu, który mnie posłał, ma żywot wieczny i nie stanie przed sądem, lecz przeszedł ze śmierci do żywota (Ewangelia Jana 5:24).
Jezus uzdalnia człowieka, który podjął decyzję bycia Jego uczniem, do uświęcania się, do bycia świętym. Sami nigdy nie moglibyśmy tego osiągnąć, jest to możliwe tylko dzięki Duchowi Świętemu. Nie poprzez wysiłki wypełniania nakazów i zakazów. Jezus daje nam pragnienie i moc by je wypełniać, ale już nie to jest warunkiem zbawienia. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe (Pierwszy list Jana 5:3) - pisałem o tym jakiś czas temu. Czy to nie jest dobra nowina?
Dla mnie jako Polaka, podobnie jak dla wszystkich ludzi nie będących Żydami Dobra Nowina ma jeszcze inny wymiar. Przez ofiarę Jezusa Bóg rozszerzył swą łaskę na wszystkie narody, co zapowiadał w Starym Testamencie. Bez tego nie miałbym nie tylko większych szans na poznanie Go ale także musiałbym ewentualnie stać się niewolnikiem Prawa. Dzięki Jego łasce mogłem poznać Prawdę i jednocześnie mieć wolność w Jezusie. Z dylematem co począć z masowo nawracającymi się poganami zmagali się apostołowie. Czy nakazać im przestrzeganie starostestamentowych przykazań, które były przecież nadane tylko Izraelitom? Ostatecznie postanowili Duch Święty i my, by nie nakładać na was żadnego innego ciężaru oprócz następujących rzeczy niezbędnych: wstrzymywać się od mięsa ofiarowanego bałwanom, od krwi, od tego, co zadławione, i od nierządu; jeśli się tych rzeczy wystrzegać będziecie, dobrze uczynicie. Bywajcie zdrowi. A gdy wysłańcy przyszli do Antiochii, zgromadzili zbór i oddali list. A gdy go przeczytali, uradowali się jego zachęcającą treścią (Dzieje Apostolskie 15:28-31).
Ja też wciąż na nowo cieszę się z tej łaski Dobrej Nowiny. Coraz bardziej przekonuję się, że o prawdziwym uwierzeniu w Dobrą Nowinę i jej właściwym zrozumieniu świadczy właśnie ta radość.

20 września 2015

Pieczęć

Tego że żyjemy w czasach ostatecznych nie trzeba tłumaczyć chrześcijanom, wszak te czasy zaczęły się 2000 lat temu. A kiedy się zakończą? O tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec [Ewangelia Mateusza 24:36]. Wiadomo jednak jak się skończą. Jezus zapowiadał: Tej nocy dwaj będą na jednym łożu, jeden będzie zabrany, a drugi pozostawiony. Dwie mleć będą na jednym miejscu, jedna będzie zabrana, a druga pozostawiona. Dwóch będzie na roli; jeden będzie zabrany, a drugi pozostawiony [Ewangelia Łukasza 17:34-36]. Apostoł Paweł przypominał: A to wam mówimy na podstawie Słowa Pana, że my, którzy pozostaniemy przy życiu aż do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy zasnęli. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1 List do Tymoteusza 4:15-17].
Tak skończą się te czasy dla tych, którzy wierzą w Jezusa, są usprawiedliwieni przez Jego śmierć i oczekują Jego powrotu. Dla innych przygotowany jest osobny scenariusz. Chcę skupić się jednak na tym jak można znaleźć się w tym gronie, które zostanie porwane na spotkanie Pana. Co zadecyduje o naszym pochwyceniu lub pozostawieniu? Bycie dobrym człowiekiem? Pomaganie innym? Spełnianie dobrych uczynków lub chociażby „przykrywanie” nimi z nawiązką tych, które wolelibyśmy zapomnieć?
Biblia nie pozostawia tu wątpliwości. Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił [List Pawła do Efezjan 2:8–9] – to tylko jedno z wielu biblijnych zapewnień o tym.
Zatem wiara. No, to ułatwia sprawę, wszak trudno, przynajmniej w naszym kraju, spotkać osobę zdecydowanie twierdzącą, że nie wierzy w Boga. Czy zatem tak tłoczno będzie na obłokach w czasie pochwycenia? To oczywiście wie tylko Pan. Problem w tym, że demony również wierzą i drżą [List Jakuba 2:19], a z pewnością one nie znajdą się w niebie.
Ale gdy czytamy uważnie Słowo Boże dostrzegamy jeszcze jeden podstawowy warunek. To pieczęć. W nim i wy, którzy usłyszeliście słowo prawdy, ewangelię zbawienia waszego, i uwierzyliście w niego, zostaliście zapieczętowani obiecanym Duchem Świętym, który jest rękojmią dziedzictwa naszego, aż nastąpi odkupienie własności Bożej, ku uwielbieniu chwały jego – pisze Paweł w liście do Efezjan (1:13–14). Za czasów Jezusa jeżeli coś było zapieczętowane to oznaczało, że oczekuje na otwarcie i odebranie przez osobę, której pieczęć widnieje na przedmiocie. Także dzisiaj mamy do czynienia z zapieczętowywaniem, np. dowodów rzeczowych przez prokuraturę lub zarekwirowanych przedmiotów przez komornika. Fakt, że na czymś widnieje ich pieczęć oznacza, że tylko oni mogą ją zdjąć i dysponować dalej tymi przedmiotami. O takim zapieczętowaniu pisał Paweł wcześniej w tym samym liście: A nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym jesteście zapieczętowani na dzień odkupienia (4:30) i w drugim liście do Koryntian (1:21–22): Tym zaś, który nas utwierdza wraz z wami w Chrystusie, który nas namaścił, jest Bóg, który też wycisnął na nas pieczęć i dał zadatek Ducha do serc naszych.
Ci, którzy twierdzą, że wierzą w Boga ale nie mają na sobie pieczęci Ducha Świętego – mówiąc wprost nie są ochrzczeni Duchem mogą się zatem srodze zawieść. Nie są Jego własnością i nie zostaną przez Niego zabrani. Ten chrzest to nie ekstra opcja. Jezus obiecał to wszystkim swoim uczniom: Ja prosić będę Ojca i da wam innego Pocieszyciela, aby był z wami na wieki - Ducha prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo go nie widzi i nie zna; wy go znacie, bo przebywa wśród was i w was będzie [Ewangelia Jana 14:16–17].
Nie mogę nie zacytować na koniec Pawła z listu do Rzymian (8:9–11), gdzie podkreśla, że tylko Duch Święty jest gwarantem przynależności do Jezusa i tylko On może ożywić. Ale wy nie jesteście w ciele, lecz w Duchu, jeśli tylko Duch Boży mieszka w was. Jeśli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten nie jest jego. Jeśli jednak Chrystus jest w was, to chociaż ciało jest martwe z powodu grzechu, jednak duch jest żywy przez usprawiedliwienie. A jeśli Duch tego, który Jezusa wzbudził z martwych, mieszka w was, tedy Ten, który Jezusa Chrystusa z martwych wzbudził, ożywi i wasze śmiertelne ciała przez Ducha swego, który mieszka w was. 

5 września 2015

Kielich

Psalm 23 znają nawet niektórzy ludzie, którzy nie mieli Biblii w ręce i nie wiedzą jaki nosi numer. Ja również jeszcze jako niewierzący człowiek zachwycałem się nim, choć, jak się później okazało, niewiele z niego rozumiałem.
Psalmista pisze m.in. o kielichu. Choćbym nawet szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną, łaska twoja i kij twój mnie pocieszają. Zastawiasz przede mną stół wobec nieprzyjaciół moich, namaszczasz oliwą głowę moją, kielich mój przelewa się [Psalm 23:4-5]. Nie ma wątpliwości, że chodzi tutaj o pełnię Bożego błogosławieństwa, o obfitość łaski.
Myślę, że tak symbolikę kielicha rozumieli także apostołowie Jakub i Jan gdy Jezus odpowiedział im na ich prośbę: Spraw nam to, abyśmy siedzieli w chwale twojej, jeden po prawicy twojej, a drugi po lewicy. A Jezus im powiedział: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja piję albo być ochrzczeni tym chrztem, którym Ja jestem ochrzczony? Odpowiedzieli mu: Możemy. Wtedy Jezus rzekł im: Kielich, który ja piję, pić będziecie, i chrztem, którym jestem ochrzczony, zostaniecie ochrzczeni [Ewangelia Marka 10:37-39]. Odpowiedzieli zapewne z zapałem i uśmiechem „Możemy!”, marząc już zapewne o kielichu pełnym błogosławieństw. Bo jakiż inny kielich ich zdaniem miałby pić Jezus? Ale Jezus miał na myśli oczywiście inny kielich, pełen cierpienia.
Jakub i Jan boleśnie przekonali się o zawartości tego kielicha (choć nie mieli wtedy wątpliwości, że warto go wychylać). W psalmach i w księgach prorockich kielich nie zawsze oznacza to co w psalmie 23. Ale wydaje mi się, że apostołowie wyczytywali wówczas z Pism to, co chcieli z nich wyczytać.
Jaka z tej historii nauczka dla nas? Po pierwsze warto uważnie czytać całe Słowo Boże. Czy nie czytali Go wybiórczo faryzeusze, uczeni w piśmie, zeloci czy inne żydowskie środowiska tamtych czasów? Żydzi zwracali przede wszystkim uwagę na obietnice Bożych błogosławieństw dla Izraela, zamykając oczy na przestrogi, napomnienia i zapowiedzi sądu. Czytajmy uważnie, wyciągając wnioski i przychodząc do Słowa Bożego z otwartym sercem, chłonnym na wszystko co Pan chce do nas powiedzieć. Nie przepuszczajmy Biblii przez filtr naszych „przemyśleń”, przekonań, uprzedzeń, obaw.

1 września 2015

Potrzeba jasnej odpowiedzi

Czytelnicy Biblii znają doskonale historię o spotkaniu dwóch uczniów z Jezusem w drodze do Emaus. Było to wkrótce po zmartwychwstaniu. Jak większość Żydów ci uczniowie upatrywali istoty misji Mesjasza w zwycięstwie nad zewnętrznymi wrogami i odbudowaniu królestwa Izraela. Krótko mówiąc - ograniczali ją wyłącznie do spraw ziemskich, materialnych. Jest oczywiste, że w takim wymiarze Jezus poniósł klęskę w ich oczach.
A gdy tak rozmawiali i nawzajem się pytali, sam Jezus, przybliżywszy się, szedł z nimi. Lecz oczy ich były zasłonięte, tak że go poznać nie mogli. I rzekł do nich: Cóż to za rozmowy, idąc, prowadzicie z sobą? I przystanęli przygnębieni. A odpowiadając jeden, imieniem Kleopas, rzekł do niego: Czyś Ty jedyny pątnik w Jerozolimie, który nie wie, co się w niej w tych dniach stało? Rzekł im: Co? [Ewangelia Łukasza 24:15-19].
Czyżby Jezus nie wiedział, co się wydarzyło w Jerozolimie? Przecież to On był głównym bohaterem tych wydarzeń! Dlaczego więc zadał uczniom to pytanie zamiast od razu cierpliwie im wszystko wyjaśnić?
Wydaje mi się, że chciał aby sami jednoznacznie wyartykułowali jak widzieli to co stało się w święto Paschy. Aby sami usłyszeli co mówią. Oni zaś odpowiedzieli mu: Z Jezusem Nazareńskim, który był mężem, prorokiem mocarnym w czynie i w słowie przed Bogiem i wszystkim ludem, jak arcykapłani i zwierzchnicy nasi wydali na niego wyrok śmierci i ukrzyżowali go. A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela, lecz po tym wszystkim już dziś trzeci dzień, jak się to stało. [Ewangelia Łukasza 24:19-21] Wprawdzie dodali jeszcze dwa zdania o tym, że kobiety znalazły pusty grób Jezusa, ale nie wiedzieli tak naprawdę co o tym sądzić.
Dopiero po tak jasnej i jednoznacznej deklaracji ich niewiary i niezrozumienia zapowiedzi Pism o zmartwychwstaniu Mesjasza, ba - także wielokrotnych zapowiedzi samego Jezusa, Mistrz mógł skonfrontować ich w pełni z rzeczywistością zmartwychwstania. Dopiero wtedy sytuacja stała się na tyle jasna iż głęboki sens miało to, że począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach [Ewangelia Łukasza 24:27].
Znaczenie każdej sytuacji opisanej w ewangeliach nie ogranicza się do wydarzenia minionego. Tak jest i w tym przypadku - wymaga od nas wyciągnięcia wniosków na dzisiaj, dla naszego życia. Jezus pragnie wyraźnie usłyszeć od nas co w naszym rozumieniu wydarzyło się w Jerozolimie dwa tysiące lat temu. Co dla nas oznacza jego ukrzyżowanie, pusty grób i świadectwo o zmartwychwstaniu.

8 sierpnia 2015

Jak Chrystus umiłował Kościół?

W rozdziałach piątym i szóstym listu do wierzących w Efezie apostoł Paweł wypowiada kilka zaleceń skierowanych do mężów, żon i dzieci a także do sług, będących przecież domownikami w zamożniejszych rodzinach. Jako czytelnicy Słowa Bożego często przebiegamy tylko wzrokiem te fragmenty, uważając, że dobrze je znamy i wiemy dokładnie jakie Paweł stawiał wymagania domownikom. Ja przynajmniej często tak robiłem. Do czasu. Ostatnio zatrzymałem się dłużej nad fragmentem Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie [List do Efezjan 5:25].
Co tak naprawdę oznaczają słowa apostoła? Czy mężowie mają oddawać swoje życie za żony w sensie dosłownym? A może to tylko taka przenośnia?
Przenośnią na pewno nie było życie i śmierć Jezusa. On naprawdę oddał swoje życie za tych, którzy w Niego uwierzyli i innych, którzy dopiero mieli (mają) uwierzyć. Paweł z pewnością nie żartował i miał zapewne na myśli realne oddawanie życia wówczas gdy byłaby taka potrzeba.
Ale Jezus wydał samego siebie nie tylko w sensie śmierci. Oddawał całe swoje siły i swój czas po to by objawiać ludziom prawdę o Królestwie Niebieskim. Albowiem Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służyć i oddać swe życie na okup za wielu [Ewangelia Marka 10:45]. Uważny czytelnik ewangelii może dostrzec jak intensywne w sensie służby było życie Jezusa, z jaką determinacją cały swój czas poświęcał innym, noce spędzając na modlitwie (też z pewnością nie wypełnionej prośbami o własne potrzeby).
Oddawanie życia za innych jest wpisane w egzystencję chrześcijanina. Apostoł Jan pisał [1 List Jana 3:16]: Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci. Oddawać życie służąc, ułatwiając życie, wyzbywając się własnych żądań i zachcianek, rezygnując z egoizmu, poświęcając swój czas w modlitwie.
Za braci, a cóż dopiero za żony!

13 lipca 2015

Anielskie zdziwienie

Za każdym razem kiedy czytam opis wniebowstąpienia Jezusa i ukazania się aniołów zdumiewam się tą sceną. Ale chyba przede wszystkim zdumiewa mnie to co powiedzieli aniołowie do apostołów, ich… hmmm… obcesowość? Bo co w tym dziwnego, że uczniowie Jezusa stali wpatrzeni w niebo, gdzie za obłokiem zniknął ich mistrz? Pierwszy raz widzieli przecież coś tak zdumiewającego. Nie wyobrażam sobie wręcz by ktokolwiek zachował się inaczej w takiej sytuacji. Ale cóż, widocznie aniołowie zachowali by się inaczej… I gdy tak patrzyli uważnie, jak On się oddalał ku niebu, oto dwaj mężowie w białych szatach stanęli przy nich. I rzekli: Mężowie galilejscy, czemu stoicie, patrząc w niebo? Ten Jezus, który od was został wzięty w górę do nieba, tak przyjdzie, jak go widzieliście idącego do nieba. [Dzieje Apostolskie 1:10–11]
Czterdzieści dni wcześniej, gdy kobiety przyszły do grobu Jezusa i nie znalazły Go tam również spotkały się ze zdziwieniem aniołów, oczekujących od nich jakby zupełnie innej reakcji: Gdy były z tego powodu zakłopotane, stało się, że oto dwaj mężowie przystąpili do nich w lśniących szatach. A gdy się zatrwożyły i schyliły twarze ku ziemi, oni rzekli do nich: Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? [Ewangelia Łukasza 24:4–5] „No jak to: dlaczego?” – aż się ciśnie na usta. „A skąd mielibyśmy wiedzieć gdzie go szukać?!”
Ale takie reakcje aniołów, których w Słowie Bożym jest całkiem sporo (zachęcam do ich szukania), powinny dać nam do myślenia. Skoro reagujemy wciąż tak samo jak apostołowie w dniu wniebowstąpienia i tak jak kobiety u pustego grobu to znaczy, że jesteśmy w tym samym miejscu co oni (one). Czyli – tak samo zagubieni, niewiele rozumiejący, nie odczytujący we właściwy sposób słów Jezusa. Czyli – nie mający jeszcze Ducha Świętego… ?
Czy zatem aniołowie reagowali w taki sposób, bo wszystko rozumieli, byli wszechwiedzący? Z tego co Biblia objawia nam o naturze aniołów możemy wnioskować, że bynajmniej nie. Są jedynie posłańcami i sługami. O dziwo dowiadujemy się wręcz, że wiedzą mniej niż my, wierzący i pragną się od nas czegoś nauczyć!
Apostoł Paweł pisze do zboru w Efezie o swojej misji głoszenia ewangelii i pojmowaniu „tajemnicy Chrystusowej”: …I abym na światło wywiódł tajemny plan, ukryty od wieków w Bogu, który wszystko stworzył, aby teraz nadziemskie władze i zwierzchności w okręgach niebieskich poznały przez Kościół różnorodną mądrość Bożą [List do Efezjan 3:9–10]. Apostoł Piotr z kolei pisał o prorokach Starego Testamentu: Im to zostało objawione, że nie sobie samym, lecz wam usługiwali w tym, co teraz wam zostało zwiastowane przez tych, którzy w Duchu Świętym zesłanym z nieba opowiadali wam radosną nowinę; a są to rzeczy, w które sami aniołowie wejrzeć pragną [1 List apostoła Piotra1:12]. Wow! Czuć jakby ciężar odpowiedzialności… A więc może czas przestać się dziwić i „szukać żyjącego wśród umarłych”?
Pokrzepia mnie (ale i zawstydza jednocześnie) zachowanie Jana i Piotra, którzy uzdrowili kalekę w świątyni. …zbiegł się do nich cały lud zdumiony do przysionka, zwanego Salomonowym. Ujrzawszy to Piotr, odezwał się do ludu: mężowie izraelscy, dlaczego się temu dziwicie i dlaczego się nam tak uważnie przypatrujecie, jakbyśmy to własną mocą albo pobożnością sprawili, że on chodzi? [Dzieje Apostolskie 3:11–12] To samo „anielskie” zdziwienie, ta sama perspektywa! A przecież co niezwykłego w tym, że ludzie dziwią się temu, iż podskakuje człowiek, który od urodzenia nie chodził? Ale „naturalne” zachowania ludzi, którzy nie dostrzegają duchowej rzeczywistości zaczynają być dziwne i niewytłumaczalne dla Jana i Piotra.
Ci apotołowie przeżyli już wtedy napełnienie Duchem Świętym, co zupełnie zmieniło ich perspektywę. Ale jest jeszcze coś, co zwraca moją uwagę. W cytowanym już liście do Efezjan Paweł pisze [2:5–6]: I nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie. Ci, którzy uwierzyli zostali „posadzeni w okręgach niebieskich”. W przytoczonym wcześniej fragmencie czytamy kto tam przebywa. I teraz jest już jasne, dlaczego powinniśmy mieć „anielską” perspektywę w patrzeniu na to co nas otacza.

7 maja 2015

Ręce w kieszeniach

Do dziś mam gdzieś na półce płytę Mariusza Lubomskiego z jego swego czasu wielkim przebojem „Ręce w kieszeniach”. Wiele lat temu ta piosenka była moim (a sądzę, że nie tylko moim, bo trafiła dobrze w swój czas i nastroje młodego pokolenia) swoistym manifestem życiowym. Ręce w kieszeniach – symbol dystansu do otaczającego świata, braku przesadnego zaangażowania w cokolwiek, luzu. Wtedy nikt chyba nie postrzegał takiego zachowania negatywnie.
Zmieniło się. Zmienił się model społecznych zachowań, zmieniły się wzorce. Ręce w kieszeniach (nie mówię o jednostkowych zachowaniach a o pewnej postawie) to dzisiaj raczej synonim braku szacunku, zachowania na pograniczu… niegrzeczności, zbytniej pewności siebie czy nawet buty. Nie wiem do końca co wpłynęło na tę ewolucję w ocenianiu zachowań społecznych i zastanawianie się na tym nie jest celem tego posta.
Zmieniło się jednak przede wszystkim we mnie. Dla mnie samego rozmowa z kimś, gdybym trzymał ręce w kieszeniach jest nie do pomyślenia, jest oznaką wręcz chamstwa i pogardy dla rozmówcy. Kiedy nawróciłem się podobna postawa była także nie do pomyślenia w modlitwie. I nie chodzi mi tylko o dosłowną, fizyczną postawę ale także o „duchowe ręce w kieszeniach” – brak skupienia, rozbieganie myśli, poprzestawanie na schematycznych zwrotach… Słowem brak szacunku do Boga jako mego rozmówcy w czasie modlitwy. A stać realnie z rękami w kieszeniach i modlić się do Stwórcy – wydaje się wręcz niewyobrażalne.
A jednak. Sam wielokrotnie widziałem takie zachowania. Nawet w moim zborze, ba nawet u „proroka” zza oceanu… Już chwilę po takiej modlitwie prorok prorokował i wydał owoce godne swojej postawy. Wiele osób powie, że to nieduchowne, że nasza fizyczna postawa nie jest dla Boga ważna, że to faryzeizm. Hmm… Tak się jakoś składa, że Biblia w baaardzo wielu miejscach zaświadcza, że wielcy mężowie Boży padali przed Panem na kolana, że tak zanosili swoje wielkie, najprawdziwsze modlitwy.
„Ale nigdzie nie jest napisane, że to ważne. Nie łamię żadnego nakazu Bożego zachowując się bardziej swobodnie” – powie ktoś. Jasne. Jeżeli żyjemy w sferze zakazów i nakazów. Jeżeli żyjemy w Duch Świętym – to już coś zupełnie innego.

2 maja 2015

Ogromny smutek, którego nie będzie

Jak wytłumaczyć fakt, że według słów samego Jezusa nie wszyscy nasi najbliżsi będą mogli być zbawieni (Powiadam wam: Tej nocy dwaj będą na jednym łożu, jeden będzie zabrany, a drugi pozostawiony. Dwie mleć będą na jednym miejscu, jedna będzie zabrana, a druga pozostawiona. Dwóch będzie na roli; jeden będzie zabrany, a drugi pozostawiony. – Ewangelia Łukasza 17:34–36) z faktem, że ci, którzy znajdą się w Nowym Jeruzalem nie będą już przeżywali żadnego smutku? Przyznam, że ja tego nie rozumiem. Nie rozumiem, bo sam odczuwam dzisiaj smutek z powodu faktu, że wiele bliskich mi osób nie chce słuchać o Ewangelii. Jak może zniknąć ten smutek w obliczu Końca, kiedy Bóg otrze wszelką łzę z oczu (…), i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły (Objawienie Jana 21:4)?
Nie wiem tego. Faktem jest natomiast, że Kościół, złożony z wszystkich narodzonych na nowo woła by ten koniec już nastąpił. A Duch i oblubienica mówią: Przyjdź! A ten, kto słyszy, niech powie: Przyjdź! (Objawienie Jana 22:17) Woła autentycznie, pełnym głosem, bez powątpiewania, z wiarą, że Bóg uczyni wszystko w najlepszy z możliwych sposobów.
Ostatnio te myśli odżyły we mnie ponownie po lekturze listu apostoła Pawła do Rzymian. Pisze on: Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, a poświadcza mi to sumienie moje w Duchu Świętym, że mam wielki smutek i nieustanny ból w sercu swoim. Albowiem ja sam gotów byłem modlić się o to, by być odłączony od Chrystusa za braci moich, krewnych moich według ciała, Izraelitów, do których należy synostwo i chwała, i przymierza, i nadanie zakonu, i służba Boża, i obietnice (…). Wielki smutek! Jak to się stanie, że on nagle zniknie? Nie wiem tego i nie spotkałem nikogo, kto by umiał i przede wszystkim miał odwagę wypowiadać się w kategoryczny sposób na ten temat.
Przypomniałem sobie dzisiaj rozmowę sprzed dobrych kilku lat z moją sześcioletnią chyba wówczas córką. Siedząc kawiarni nad lodami rozmawialiśmy o tym jak to będzie w niebie. Po serii najbardziej fantastycznych pomysłów Zuzia stwierdziła w końcu poważnie: „Tak sobie myślę, że to chyba jedna z tajemnic”. I tego się trzymajmy.

11 kwietnia 2015

Otrzymacie!

Tak często zwracamy się do Boga z prośbami. Zachęcał nas do tego Jezus, ale czy trzeba nas tak naprawdę zachęcać? Może faktycznie trzeba tych, którzy już poznali swą marność i nędzę i świadomość tej swojej żałosnej kondycji wstrzymuje ich przed zwracaniem się do Pana wszechświata z czymkolwiek.
Trudno nam jednak pogodzić się z faktem, że tak często Bóg nie spełnia próśb, które do Niego zanosimy. Zanosimy z wiarą i ufnością i… nic. Przecież Jezus powiedział …o cokolwiek byście prosili w modlitwie z wiarą, otrzymacie. (Ewangelia Mateusza 21:22) Każdy człowiek na co dzień chodzący z Jezusem wie przecież, że On jest Prawdą, że każde Jego słowo jest prawdą. Więc? Dlaczego jak się dzieje?
Odpowiedź nie jest na pewno prosta a co najważniejsze może niezbyt przyjemna. Po pierwsze może okazać się, że prosimy o coś co wcale nie jest dla nas tak naprawdę dobre. Bóg chce dla swoich dzieci tylko dobrych rzeczy i dla naszego dobra nie da nam niczego innego. Apostoł Jak w swoim pierwszym liście pisał Ufność zaś, jaką w Nim pokładamy, rodzi się z przekonania, że wysłuchuje On wszystkie nasze prośby, jeśli tylko zgodne są z Jego wolą. (1 List Jana 5:14). Może nie rozpoznajemy zatem Bożej woli dla naszego życia? Może zbyt często prosimy a zbyt rzadko szukamy Oblicza Bożego? (czyli nie wchodzimy z Panem w relację by dowiedzieć się, czego On od nas pragnie)
Po drugie nasza wiara pozostaje może tylko w sferze deklaracji a tak naprawdę nie wierzymy w Bożą wszechmoc. Możemy zanosić gorliwe i głośne modlitwy o uzdrowienie niewidomego a tak naprawdę w głębi duszy „wiemy”, że jego oczy są w takim stanie, że nie jest to możliwe. Ale niech prosi z wiarą, bez powątpiewania; kto bowiem wątpi, podobny jest do fali morskiej, przez wiatr tu i tam miotanej. Przeto niechaj nie mniema taki człowiek, że coś od Pana otrzyma [List Jakuba 1:6–7]
Mocne zapewnienie Jezusa, że otrzymamy od Ojca to o co prosimy (Nadto powiadam wam, że jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca mojego, który jest w niebie. – Mateusza 18:19) uzupełniają jeszcze inne słowa: Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich. A więc może wcale nie gromadzimy się, nie stajemy do modlitwy w imieniu Jezusa (co oznacza ni mniej ni więcej, że reprezentujemy wyłącznie siebie i swoje ego). A może jest jeszcze gorzej – może zanosimy do Boga prośby jednocześnie trwając w grzechu. Ze Słowa Bożego wiemy, że to oddziela nas od Boga. Czy wtedy możemy liczyć na cokolwiek?

22 lutego 2015

Nierządnica, pas i jarzmo

Film „Cudowna Miłość – Ozeasz”, który obejrzałem ostatnio, wciąż pobudza mnie do refleksji. Ozeasz został przez Boga powołany do zwiastowania Izraelowi nadchodzącego sądu, który będzie skutkiem sprzeniewierzenia się narodu wybranego swojemu Stwórcy. Jak wyglądało wykonywanie przez proroka swojego powołania? Żyjemy w czasach YouTube i kreacji blogerów, umieszczających w sieci swoje „prorockie” klipy. Ale prorok, przeważnie mieszkający gdzieś w małym miasteczku na prowincji Izraela lub Judy, trudniący się uprawą roli lub garncarstwem miał niestety do dyspozycji niewielkie środki oddziaływania. Targ i synagoga to praktycznie jedyne miejsca, gdzie obwieszczał światu poselstwo od Pana. „Światu” – brzmi w tym kontekście niestety wręcz nieco ironicznie.
Ten aspekt misji prorockiej doskonale ukazany jest w filmie. Ozeasz zmaga się z obojętnością i nieżyczliwością swoich sąsiadów. Aż cisną się na usta słowa Jezusa Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu. (Ewangelia Mateusza 13:57).
Ale film przywołuje też rzecz moim zdaniem o wiele ważniejszą – przypomina jak Bóg doświadczał swoich proroków i w jaki sposób On przekazywał im Swoje poselstwo. Początek poselstwa Pana przez Ozeasza. Pan rzekł do Ozeasza: Idź, weź sobie za żonę nierządnicę i miej z nią dzieci z nierządu, gdyż kraj przez nierząd stale odwraca się od Pana. Poszedł więc i pojął Gomerę, córkę Diblaima; a ona poczęła i urodziła mu syna. (Księga Ozeasza 1:2–3) Choć Ozeasz wiedział kim jest kobieta, która ma poślubić ale okazał posłuszeństwo Bogu. W sposób oczywisty wystawiał się nie tylko na drwiny otoczenia ale także na hańbę, którą musiał znosić jako zdradzany mąż. W kulturze bliskowschodniej zdradzani mężowie raczej nie pozostawali bezczynni. Ozeasz musiał, bo tego oczekiwał od niego Pan. Prorok miał odczuć na własnej skórze co czuje Stwórca, gdy Jego lud zdradza Go, oddając cześć bożkom, zapominając o przestrzeganiu Prawa, żyjąc niemoralnie.
Na własnej skórze – to chyba kluczowe określenie tego, czego musieli doświadczać Boży prorocy. Zadziwia mnie wciąż na nowo sposób, w jaki Pan kazał im postępować. Dwie takie zadziwiające historie dotyczą proroka Jeremiasza. Tak rzekł Pan do mnie: Idź i kup sobie lniany pas, i włóż go na swoje biodra, lecz nie kładź go do wody! Kupiłem więc pas zgodnie ze słowem Pana i włożyłem go na swoje biodra. I doszło mnie po raz wtóry słowo Pana tej treści: weź ten pas, który kupiłeś, który masz na swoich biodrach, i wstań, idź nad Eufrat i ukryj go tam w szczelinie skalnej! Poszedłem więc i ukryłem go nad Eufratem, jak mi rozkazał Pan. A po upływie wielu dni rzekł Pan do mnie: Wstań, idź nad Eufrat i zabierz stamtąd pas, który ci tam kazałem ukryć. I poszedłem nad Eufrat, grzebałem w miejscu, gdzie pas ukryłem, i zabrałem go stamtąd, lecz oto pas ów był zniszczony i do niczego się nie nadawał. I doszło mnie słowo Pana tej treści: Tak mówi Pan: Tak zniszczę pychę Judy i wielką pychę Jeruzalemu: Ten lud zły, który się wzbraniał słuchać moich słów, który kieruje się uporem swojego serca i idzie za cudzymi bogami, służąc im i oddając im pokłon, stał się jak ów pas, który do niczego się nie nadaje. Bo jak pas przylega do bioder męża, tak chciałem, aby cały dom izraelski i cały dom judzki - mówi Pan - przylgnął do mnie, aby być moim ludem, moją chlubą, chwałą i ozdobą. Lecz oni nie słuchali. (Księga Jeremiasza 13:1–11) Dwukrotna podróż z Izraela nad Eufrat, tylko po to, by ukryć tam, a potem zabrać pas – hmmm… Ale pewnie gdyby Jeremiasz miał schować pas gdzieś nad Jordanem nie miałby tyle czasu na przemyślenia tego, co tak naprawdę się stało, może nie odczułby należycie wagi przekazanej mu lekcji… A może chodził o jeszcze coś innego?
Jeremiasz otrzymał jeszcze jedno zadanie: Tak rzekł Pan do mnie: Zrób sobie powrozy i jarzmo i włóż je sobie na szyję. I poślij do króla Edomu i do króla Moabu, i do króla Ammonitów, i do króla Tyru, i do króla Sydonu przez posłów, którzy przybyli do Jeruzalemu, do Sedekiasza, króla judzkiego, takie zlecenie do ich panów: Tak mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela, tak powiecie waszym panom: Ja uczyniłem ziemię, człowieka i zwierzęta, które są na powierzchni ziemi, swoją wielką siłą i swoim wyciągniętym ramieniem, i daję ją temu, komu zechcę. Otóż teraz daję te wszystkie ziemie w ręce Nebukadnesara, króla babilońskiego, mojego sługi. Także daję mu zwierzęta polne, aby mu służyły. (Jeremiasza 27:2–6) Zachęcam do przeczytania dalszych wersów, z których wynika, że jarzmo miało być zapowiedzią przyjęcia przez Izrael jarzma niewoli i wręcz zachętą do tego. Niezwykłe? Chyba mało powiedziane.
Bóg działa zawsze w sposób niezwykły. Dla Pana wszechświata liczy się tylko to, by człowiek, którego chce dotknąć poczuł dokładnie to, co tkwiło w Jego zamyśle. On nie musi liczyć się z „kosztami”, które prowadzą do osiągnięcia zamierzonego celu.

17 lutego 2015

Lekkie brzemię?!

Przez wiele lat, od kiedy nawróciłem się i zacząłem regularnie czytać Biblię słowa z pierwszego listu Jana rozumiałem tak, że miłość do Boga polega na przestrzeganiu Jego przykazań. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe. – Pierwszy list Jana 5:3
Ostatnie słowa tego fragmentu, po przecinku, traktowałem jako wtręt, ale dotyczący odrębnej prawdy – ot, że przykazania nie są uciążliwe. Ale całkiem niedawno, za sprawą brata, który otworzył mi na to oczy, zobaczyłem, że to przecież jedno zdanie, jedno stwierdzenie: na tym polega miłość, że przestrzegamy przykazań i na tym, że nie są one uciążliwe. Niby niuans, ale zdecydowanie zmieniający przesłanie, które niosą te słowa Jana. Sam Jezus wyraził tę samą myśl w Ewangelii Mateusza: Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie. (11:30) Przez wiele lat, jako nominalny tylko chrześcijanin czytałem te słowa z niedowierzaniem. „Lekkie? Łatwo było mówić Jezusowi. Przestrzeganie wszystkich tych regułek, niedzielne wstawanie rano do kościoła, post w piątki i inne takie…” – myślałem wtedy.
Niestety większość osób, które deklarują swoją miłość do Boga strasznie się męczy by żyć zgodnie z Jego wolą. Chrześcijaństwo jakie znają jest dla nich prawdziwą drogą przez mękę – tego nie rusz, tamtego nie dotykaj, tam nie chodź… Dlatego też czasami pytają swoich kaznodziei: czy wolno mi to czy tamto? Szukają wyjścia z ciasnej klatki, jaką dla nich są Boże przykazania.
Prawdziwa miłość polega na tym, że chcemy podobać się osobie, którą kochamy. Zakochany człowiek nie spisuje sobie listy zachowań czy powiedzeń nie lubianych przez swoją „drugą połowę” i nie uczy się ich na pamięć. Automatycznie wypisuje się taka lista w jego sercu za sprawą miłości. Nie cierpi kiedy chce się podobać ukochanej, kiedy pozostaje jej wierny, kiedy troszczy się o nią. Dzisiaj obejrzałem film o proroku Ozeaszu i doświadczeniach, jakim poddał go Pan i te porównania są dla mnie bardzo żywe.
Tylko ten, kto nie wie co to miłość stara się wypełniać „siłą woli” pewne reguły. Ale nieszczerość takiego zachowania prędzej czy później wychodzi na jaw. Przykazania są dla niego uciążliwe, na tyle uciążliwe, że w końcu nie daje im rady. Ale Bóg przecież i tak bada serca. 

8 lutego 2015

Moc miłości

Od niedawna w moim zborze słuchamy wykładów o przykazaniach Jezusa. Jedno z najważniejszych dotyczy miłości. Dla chrześcijan narodzonych na nowo z wody i z ducha oczywistym jest trwanie w Panu i Jego przykazaniach, w tym także w miłości do Niego i miłości wzajemnej.
Wiele myślałem o tym, jak ważne, wręcz podstawowe znaczenie ma ta miłość w istnieniu i życiu zboru – społeczności ludzi wierzących. Nie jest w ogóle możliwe istnienie takiej społeczności bez miłości jako środka cementującego. Czy można wyobrazić sobie grono ludzi zbierających się kilka razy w tygodniu, razem modlących się nieraz przez całe godziny, spędzających niekiedy wspólnie całe niedziele lub nawet tygodnie (np. na wczasach zborowych), wspierających siebie w najróżniejszy sposób (niekiedy także finansowo) – bez miłości wzajemnej?
Oczywiście żyjemy w kraju, gdzie całe tłumy gromadzą się co tydzień by poświęcać kilkadziesiąt minut wyłącznie Bogu (nie chcę w tym momencie wchodzić w to na ile faktycznie Jemu podoba się sposób, w jaki się to odbywa). Ale ci ludzie, siadający obok siebie w ławkach kościelnych nie mają ze sobą najczęściej nic wspólnego, zwykle nie znają się zupełnie. Dlatego nie tworzą wspólnoty, są widzami przedstawienia, w którym ich udział jest w zasadzie zbędny.
Zbór ewangelikalny, gdzie w każdym człowieku ucieleśnia się miłość do Chrystusa i miłość wzajemna jest z zasady ciałem Chrystusowym: … abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa (List Pawła do Efezjan 4:15). Chrystus [jest] Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. (List Pawła do Efezjan 5:23); Tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. (List Pawła do Rzymian 12:5)
Czy można sobie w ogóle wyobrazić inną sytuację? Czy zbór chrześcijański mógłby trwać bez wzajemnej miłości? Czy jest możliwe znoszenie z cierpliwości wszystkich swoich wad (patrz List Pawła do Efezjan 4:2), w pokorze uważanie drugich za wyższych od siebie (patrz List Pawła do Filipian 2:3), dbanie o miejsce, w którym się zbieramy i składanie się na jego utrzymanie? Sporo o tym rozmyślałem. Jeżeli nie cementowałaby nas miłość wzajemna a motywacją działania nie była miłość do Jezusa i Jego słowa to dlaczego mielibyśmy spotykać się by Go wielbić?
Chrześcijanie opierający swą wiarę wyłącznie na Słowie Bożym nie są związani żadną presją społeczną, nie ona utrzymuje zbór w całości. Większość polskiego społeczeństwa nie patrzy bynajmniej z miłością na ludzi wiernych Słowu Bożemu i dlatego nie „chrzczących” swoich nowo narodzonych dzieci, nie posyłających ich do „pierwszej komunii”, nie przyjmujących „kolędy”. Gdyby jakakolwiek presja społeczna była istotna dla ewangelicznie wierzącego chrześcijanina to w tych warunkach pełniłaby ona rolę „siły odśrodkowej” w zborze. Tymczasem do zborów przychodzą wciąż nawracający się do żywego Boga ludzie. Są prowadzeni miłością, która każe im szukać miejsca, w którym znajdą zdrową naukę biblijną (List św. Pawła do Tytusa 1:9) i miłość braci i sióstr. Oczywiście, zdarza się, że odchodzą ci, których wiara (i miłość) ziębnie. Ale ich odchodzenie nie ma nic wspólnego z żadną presją.
Miłość jest silniejsza niż wszystko, jedynie ona ma moc budowania Ciała Chrystusowego, o którym pisał apostoł Paweł.

31 stycznia 2015

Zwycięstwo – ale jakie?

Ostatnio myślę z niepokojem o pieśniach, zapewniających zwycięstwo wszystkim trwającym w Jezusie, pokonanie wszystkich wrogów itp. Dlaczego z niepokojem? Przecież Słowo Boże o tym nas właśnie zapewnia! Lecz Bogu niech będą dzięki, który nam zawsze daje zwycięstwo w Chrystusie i sprawia, że przez nas rozchodzi się wonność poznania Bożego po całej ziemi (Drugi apostoła Pawła do Koryntian 2:14); Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza. A któż może zwyciężyć świat, jeżeli nie ten, który wierzy, że Jezus jest Synem Bożym? (Pierwszy list Jana 5:4–5); Ale Bogu niech będą dzięki, który nam daje zwycięstwo przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Pierwszy list Pawła do Koryntian 15:57)
Mój niepokój bierze się ze wspomnień. Pamiętam, że jako młody człowiek, nie znający w ogóle Biblii i niewiele wiedzący o Bogu z zapałem i nadzieją w sercu śpiewałem w jakichś starych, szacownych murach pieśń, której słowa do dziś brzmią mi w uszach: „…mocą mą jest Pan – moja tarcza i moja siła…”. Melodyka była tak dobrana, że wzmacniała w sercach młodych ludzi, do których była kierowana, poczucie siły nie do pokonania. Na czym było to wówczas budowane? Na emocjach, które nie miały żadnego oparcia.
Ci, którzy dzisiaj w chrześcijańskich zborach śpiewają pieśni w rodzaju: „Bo jeśli Bóg jest z nami to nic nas nie powstrzyma, bo jeśli Bóg jest z nami to któż przeciwko nam…”, „Z Nim zwyciężam…” czy „Do zwycięstwa prowadzi mnie mój Bóg…” z łatwością uzasadnią, że to absolutnie biblijne. I będą mieli stuprocentową rację.
Problem w tym jak rozumiemy zwycięstwo, które głosimy. Niedawno przypadkowo widziałem fragment jakiegoś filmidła, w którym to główny bohater walczył z diabłem – straszną maszkarą, którą w końcu przybił do drzwi i zniszczył. Po co przywołuję ten infantylny obraz? Obawiam się, że taki obraz zwycięstwa w Chrystusie nosi w sobie spora część osób gorliwie wyśpiewujących tego typu pieśni i myślących: Kiedy wierzę wszystko mi się uda, zawsze mi się powiedzie, tak wszystkim odpowiem, że aż im w pięty pójdzie a na dodatek wygram w totka. Przesadzam? Jeżeli tak, to w jaki sposób powstała cała „ewangelia sukcesu”?
Zwycięstwo w Chrystusie to nie zwycięstwo w walce „z krwią i z ciałem” (patrz List Pawła do Efezjan 6:12), ale z własnym grzechem i z własnym „ja”, z własnym egoizmem, egocentryzmem, wygodnictwem i lenistwem. Wierzę, że ci, którzy dziś śpiewają pieśni wieszczące zwycięstwo i upatrują je gdzie indziej zrozumieją jednak w końcu o co tu chodzi gdy przyjdzie On, Duch Prawdy [i] wprowadzi was we wszelką prawdę (Ewangelia Jana 16:13).
Największe zwycięstwo w historii dokonało się nie w tryumfującej sile fizycznej i nie przybyło na białym rumaku. Dokonało się na krwawym krzyżu a przybyło na ośle. Czy ten obraz zwycięstwa wszystkim nam pasuje?
Apostoł Paweł pisze w Liście do Rzymian: Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował. (8:37). Musimy jednak pamiętać, co pisał werset wcześniej: Z powodu ciebie co dzień nas zabijają, uważają nas za owce ofiarne.

11 stycznia 2015

Je ne suis pas Charlie

Czy można pozostać obojętnym wobec krwawego napadu terrorystycznego na siedzibę paryskiej gazety Charlie Hebdo? Bezwzględny mord, zaplanowany i wykonany z zimną krwią wywołuje gniew i sprzeciw. Świat obiegły zdjęcia ludzi solidaryzujących się z ofiarami, trzymających w rękach czarne kartki z frazą „Je suis Charlie” czyli „Ja (też) jestem Charlie”. Ten komunikat obwieszcza światu: ja także myślę tak jak Charlie (Hebdo), ja także zostałem zaatakowany w tym zamachu.
Jako chrześcijanin dzisiaj wznoszę rękę z kartką „Je ne suis pas Charlie” – ja nie jestem Charlie! Dlaczego? Przecież to co stało się w Paryżu także dla mnie nie jest do zaakceptowania, także we mnie budzi obrzydzenie i niepokój.
Nie jest dla mnie istotne, że paryski tygodnik publikowanymi przez siebie karykaturami rozdzielał ciosy po równo wszystkim – muzułmanom, Żydom, katolikom, chrześcijanom, celebrytom. W publikowanych po tragedii artykułach o Charlie Hebdo powtarza się odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „szyderstwo”. Sami pracownicy redakcji w udzielanych wywiadach mówią wprost, że szydzili ze wszystkich.
„Nie jestem Charlie” dlatego, że nie utożsamiam się z taką postawą wobec świata. A nie utożsamiam się z prostego powodu – jestem naśladowcą Chrystusa a On wezwał: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą (Ewangelia Łukasza 6:27). Wyśmiewanie się z kogokolwiek z pewnością nie ma nic wspólnego z miłością. Jest jeszcze co najmniej jeden powód, który odnajduję w Słowie Bożym. Przestrzega mnie ono przed szydzeniem z innych: Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców (Psalm 1:1).

Komentarz autora 16 stycznia 2015
Dzisiaj w czasie lektury Biblii natrafiłem na zdanie, które koniecznie trzeba dodać do powyższego tekstu: Jeżeli jesteś mądry, to sam masz korzyść z tej mądrości, jeżeli jesteś szydercą, to sam za to będziesz cierpiał. (Przypowieści Salomona 9:12)

7 stycznia 2015

Światłość wielka

Ostatnio miałem okazję spędzić kilka wieczorów w Dworze Olszynka, będącym siedzibą mojego zboru. Kompletna cisza i spokój, panujące w tej dzielnicy Gdańska, oddalenie od głównych szlaków komunikacyjnych sprzyjają wyciszeniu, refleksji, modlitwie. Wieczorem przy przejrzystym powietrzu z okien dworu widać stąd dużą część miasta. Wydaje się to nieco dziwne, bo Dwór Olszynka położony jest na terenie depresyjnym Dolnego Miasta, metr poniżej poziomu morza. Logicznie rzecz biorąc niewiele powinno być widać z tak zagłębionego miejsca. Tymczasem okoliczne dzielnice widoczne są stąd niemal jak ze sceny amfiteatru – Olszynka, Orunia Dolna, wyżej Orunia Górna, Chełm. Po prawej wieże zabytkowych budowli Starówki, nowe osiedla Dolnego Miasta i dalej światła rafinerii. Miasto jak na dłoni, a przynajmniej spora jego część.
Kiedy tak siedziałem w ciszy przy rozgrzanym piecu kaflowym, wpatrzony w te światła odległych dzielnic zdałem sobie sprawę, że to miejsce wprost idealne do modlitwy o moje miasto. Każde z tych świateł w odległych oknach to konkretny człowiek, rodzina, ludzie często zagubieni w swoich problemach, które wydają im się niekiedy nie do rozwiązania. Duża część z nich zna Stwórcę jedynie jako część skomplikowanych rytuałów, nie jako Ojca, Opiekuna, Przyjaciela… Oby lud, pogrążony w mroku, ujrzał światłość wielką, i tym, którzy siedzieli w krainie i cieniu śmierci, rozbłysła jasność (Ewangelia Mateusza 4:16). Wszak gdyby nie taki był obraz tej wiary (niewiary?) i inna była natura świateł bliższych i dalszych dzielnic, moje miasto wyglądałoby inaczej. I nie tylko moje miasto.