Ostatnio miałem okazję spędzić kilka wieczorów w Dworze
Olszynka, będącym siedzibą mojego zboru. Kompletna cisza i spokój, panujące w
tej dzielnicy Gdańska, oddalenie od głównych szlaków komunikacyjnych sprzyjają wyciszeniu,
refleksji, modlitwie. Wieczorem przy przejrzystym powietrzu z okien dworu
widać stąd dużą część miasta. Wydaje się to nieco dziwne, bo Dwór
Olszynka położony jest na terenie depresyjnym Dolnego Miasta, metr poniżej
poziomu morza. Logicznie rzecz biorąc niewiele powinno być widać z tak
zagłębionego miejsca. Tymczasem okoliczne dzielnice widoczne są stąd niemal jak
ze sceny amfiteatru – Olszynka, Orunia Dolna, wyżej Orunia Górna, Chełm. Po
prawej wieże zabytkowych budowli Starówki, nowe osiedla Dolnego Miasta i dalej
światła rafinerii. Miasto jak na dłoni, a przynajmniej spora jego część.
Kiedy tak siedziałem w ciszy przy rozgrzanym piecu kaflowym,
wpatrzony w te światła odległych dzielnic zdałem sobie sprawę, że to miejsce wprost
idealne do modlitwy o moje miasto. Każde z tych świateł w odległych oknach to
konkretny człowiek, rodzina, ludzie często zagubieni w swoich problemach, które
wydają im się niekiedy nie do rozwiązania. Duża część z nich zna Stwórcę jedynie
jako część skomplikowanych rytuałów, nie jako Ojca, Opiekuna, Przyjaciela… Oby lud,
pogrążony w mroku, ujrzał światłość wielką, i tym, którzy siedzieli w krainie i
cieniu śmierci, rozbłysła jasność (Ewangelia Mateusza 4:16). Wszak gdyby nie
taki był obraz tej wiary (niewiary?) i inna była natura świateł bliższych i
dalszych dzielnic, moje miasto wyglądałoby inaczej. I nie tylko moje miasto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz