Niedawno ponownie czytałem historię
zgładzenia Jana Chrzciciela, która zawsze bardzo mnie porusza. Wydaje mi się
jednak, że tym razem Bóg pokazał mi w niej coś, co do tej pory mi umykało.
Ewangelista Marek rozpoczyna tę
opowieść od słów I nastał stosowny dzień, kiedy Herod w dzień swoich urodzin
wyprawił ucztę dla swoich książąt i dla hetmanów, i dostojników z Galilei. (Ewangelia
Marka 6:21) Stosowny dzień… Z kontekstu wynika, że był to dzień stosowny
(sposobny, odpowiedni - jak jest w innych tłumaczeniach) do realizacji planów
Herodiady, która od dawna miała zamiar pozbyć się Jana, bowiem ten wypominał,
że jej małżeństwo z Herodem jest sprzeczne z Prawem.
Herod jawi nam się w tej opowieści
jako człowiek chwiejny i niezdecydowany. Z jednej strony tkwił w nieprawym
związku i nie zamierzał tego zmieniać, z drugiej strony, mimo, że więził Jana
Chrzciciela, często odwiedzał go w celi i słuchał. Jan na pewno nie wygłaszał
laurek, był człowiekiem wyrazistym i jednoznacznie głoszącym prawdę bez
oglądania się na konsekwencje. Albowiem Herod bał się Jana, wiedząc, że
to mąż sprawiedliwy i święty, i ochraniał go, a słuchając go, czuł się wielce
zakłopotany, ale chętnie go słuchał. (Ewangelia Marka 6:20) Ile sprzeczności w
postawie Heroda w tym jednym zdaniu!
Wypadki tak jednak nabrały tempa w czasie uczty urodzinowej
Heroda, że nagle okazało się, iż to i dla niego jest stosowny dzień. Stosowny
dzień by wreszcie przestać się chwiać i jasno opowiedzieć się po stronie
prawdy. Herod miał szansę przeciwstawienia się żądaniu Herodiady by ściąć Jana
i ta decyzja pociągnęłaby za sobą dalsze konsekwencje - Herod miał szansę po
prostu stać się porządnym facetem, a może nawet nawrócić się.
Herodiada właściwie rozpoznała swój stosowny dzień i
wykorzystała go, by zrealizować swe złe plany. Herod tego swojego dnia nie
rozpoznał - nie wykorzystał tego momentu by przeciwstawić się złu i odmienić
swoje życie.
Ta nieprawdopodobnie dramatyczna i nasycona emocjami
historia uczy mnie, bym zawsze umiał rozpoznawać momenty, w których mam szansę
odmieniać swoje życie i kierować je jeszcze bardziej w stronę Boga, ale także wpływać
dobrze na życie otaczających mnie ludzi. Tylko czy chrześcijanin ma biernie
oczekiwać na takie momenty, a może sam powinien je kreować czy wręcz przezwyciężać niesprzyjające okoliczności?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz