Dokładnie tak samo zaczął zachowywać się apostoł Paweł po
tym, jak objawił mu się Jezus. Wtedy mógł wyznać: Ale wszystko to, co mi było
zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze,
wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa,
Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie,
żeby zyskać Chrystusa. (List do Filipian 3:7–8).
Jan, Piotr i Paweł doświadczyli ognia Ducha Świętego, o którym
tak mówił Jezus: Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakżebym pragnął, aby już
płonął. (Ewangelia Łukasza 12:49). Tak jak płomienna miłość nie pozwala nie
myśleć i nie mówić o ukochanej osobie, tak ogień Ducha Świętego nie pozwala nie
mówić o Jezusie (wszak i tu chodzi o miłość). Człowiek, w którego duszy
zapłonął ten ogień nie zadowala się martwymi rytuałami religijnymi przez
godzinę raz w tygodniu, nie wyobraża też sobie by nie spotykać się z innymi
ludźmi, noszącymi to samo piętno ognia i nazywa ich braćmi i siostrami. Nie może
też nie służyć Panu jak tylko umie a rozmowa z Ojcem (zwana modlitwą) jest dla
niego radością. Wezwanie apostoła Pawła, skierowane do wierzących w Rzymie staje
się oczywistością: w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie (List
do Rzymian 12:11).
Jak często spotykamy ludzi płonących prawdziwym ogniem? Czy
jest to ogień miłości, pasji czy wiary – są oni niezwykle łatwo rozpoznawalni. A
jeżeli uważam się za chrześcijanina a nie płonę? Chyba warto wtedy zadać sobie
szczere pytanie o kondycję i źródło swojej wiary i przyjść do Tego, który
pragnie ten ogień wiary rozpalać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz