Często mamy w głowie taki ckliwy obraz Jezusa, w każdej
sytuacji pokornego, służącego, delikatnego, zawsze wychodzącego naprzeciw
potrzebującym. To prawda, w wielu sytuacjach taki obraz potwierdza Biblia. On
sam powiedział o sobie jestem cichy i pokornego serca [Ewangelia Mateusza 11:29].
W wielu przypadkach, co nie oznacza, że taki obraz Syna Bożego jest właściwy i
pełny.
Przy drodze prowadzącej z Jerycha siedział pewien niewidomy
żebrak kiedy przechodził tamtędy Jezus ze swoimi uczniami i „mnóstwem ludu” czy
też „sporym tłumem” jak obrazowo oddaje to przekład Ewangelicznego Instytutu
Biblijnego [cała ta opowieść w Ewangelii Marka 10:46-52]. Nic dziwnego, wszak
Jezus dokonał już wtedy sporo cudów, wliczając to nakarmienie czterech tysięcy
mężczyzn siedmioma bochenkami chleba.
„Ckliwy” Jezus na pewno od razu po spostrzeżeniu tego
biednego człowieka podbiegłby do niego i czym prędzej go uzdrowił. Ale prawdziwy
Jezus tak nie postąpił. Nie dość, że Bartymeusz musiał sporo nawytężać gardło
by być usłyszanym przez Mistrza to jeszcze (o zgrozo!) Jezus kazał zawołać
biedaka do siebie. No jak można tak traktować kalekę! Na dodatek Jezus spytał
go czego od Niego oczekuje, tak jakby trudno było się tego domyśleć.
Dlaczego Jezus tak postąpił? Zwolennik „ckliwego” Jezusa
raczej nie zadaje sobie takich pytań. Ale warto, warto dokopywać się coraz
głębszych sensów Słowa Bożego. Myślę, że Jezus chciał sprawdzić determinację
Bartymeusza - czy on naprawdę, za wszelką cenę chce dostać się do Jezusa, czy
tylko traktuje Go jako kolejną „szansę” pojawiającą się na drodze. Wszak takich
„szans” na pokaźny datek, poczęstunek czy np. nowy płaszcz pewnie w zasięgu
Bartymeusza na „jego” drodze pojawiało się trochę. Pewnie też co jakiś czas
pojawiali się jacyś wędrowni rzekomi magowie i cudotwórcy, których w Izraelu było
sporo (jak chociażby zaświadcza nam Słowo Boże). Jeszcze jeden człowiek, od
którego może można coś zyskać – nie zaszkodzi zawołać… Tak mógł przecież myśleć Bartymeusz.
Jezus sprawdził tę motywację i determinację Bartymeusza. Sprawdził
w ten sposób także jego wiarę. Gdyby jej nie było niewidomy raczej nie podjąłby
ryzyka przedzierania się przez „spory tłum” do Jezusa.
Wydaje się, że pytanie „co chcesz żebym Ci uczynił?” to
tylko zbyteczna formalność. Ale wszystko co robił Jezus miało swój wyraźny cel.
Tak też było i w tym przypadku. Bartymeusz musiał wyraźnie sformułować swoje
oczekiwania w stosunku do Jezusa, musiał wypowiedzieć deklarację, że wierzy w
to, że Jezus może przywrócić mu wzrok.
Bartymeusz zdał celująco egzamin, jakiemu poddał go
Uzdrowiciel. A jak takie egzaminy (nie muszą one przecież polegać na
przywracaniu wzroku) zdaję ja? Czy w głębi duszy nie jestem zwolennikiem „ckliwego”
Jezusa, który szybko podbiegnie i zaspokoi każdą moją potrzebę? Na ile wobec „sporego
tłumu” jestem w stanie wykazać się determinacją w przedzieraniu się do Jezusa i
wypowiedzieć publicznie słowa wiary w to, że On może sprawić każdy cud?
Obawiam się, że „ckliwy Jezus” ma coraz więcej zwolenników. Wszak
w tym wydaniu to On działa, my nic nie musimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz