Kiedy dzisiaj włączyłem telewizor trafiłem na wywiad z
jakimś księdzem czy zakonnikiem katolickim. Dziennikarz pytał o podsumowanie
ogłoszonego przez kościół katolicki na początku roku tzw. Roku Miłosierdzia.
Indagowany mówił bardzo składnie i potoczyście i przez chwilę postanowiłem go
posłuchać. I oto dowiedziałem się ku mojemu zdziwieniu, że miniony rok miał być
także rokiem naszego miłosierdzia w stosunku do Boga! Nie mogłem uwierzyć
własnym uszom i postanowiłem posłuchać uzasadnienia. Dowiedziałem się z niego,
że (w skrócie) powinniśmy zrobić Bogu tę łaskę i odpowiedzieć na Jego wezwanie
do nas bo przecież Bóg pragnie być z nami i nie chce być sam. No to okażmy Mu
miłosierdzie.
Trudno to komentować, trudno zrozumieć ten tok rozumowania –
jak nieforemne gliniane naczynie może okazać miłosierdzie w stosunku do swojego
Stwórcy (przywołując obraz użyty przez apostoła Pawła w Liście do Rzymian
9:20). Wyłączyłem telewizor i zacząłem zastanawiać się, że nawet w kręgach
ewangelicznie wierzących chrześcijan spotykamy się niestety z takim obrazem
„biednego” Boga, który robi wszystko byśmy tylko łaskawie zechcieli się do
Niego zwrócić.
Z czego wynikają takie oczywiste aberracje w patrzeniu na
dzieło odkupienia i przede wszystkim na Majestat Wszechmogącego Pana i Stwórcy?
Myślę, że (jak to niestety zwykle bywa z wszelkimi chrześcijańskimi błędami) u
podstaw leży nieznajomość Słowa Bożego i Jego wybiórcza, pobieżna lektura (lub
wręcz bazowanie na funkcjonujących w tzw. powszechnej świadomości fragmentach i
kalkach niezbyt wiernie cytowanych).
Najbardziej chyba zawinił obraz „biednego” Jezusa stojącego
u drzwi naszego serca i cierpliwie kołaczącego żeby go wreszcie wpuścić. No
cóż, czy nie należy Mu się w takiej sytuacji nasze miłosierdzie? W tłumaczeniu
Biblii Warszawskiej rzeczywiście czytamy: Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli
ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim
wieczerzał, a on ze mną. [Objawienie Jana 3:20] i bardzo łatwo wyrwać ten
fragment z kontekstu jednego z listów Chrystusa do zborów. Większość tłumaczeń
mówi o pukaniu, co wzbudza już inne skojarzenia (to kołatanie kojarzy nam się z
takim pełnym pokory i skromności proszeniem), ale warto zajrzeć też do
Przekładu Współczesnego Nowego Testamentu i przywołać także wiersz
wcześniejszy: Tych, których kocham, wychowuję z całą surowością. Bądź więc
gorliwy i nawróć się. Uważaj, bo już stoję przed drzwiami i pukam. Kto usłyszy
mój głos i otworzy drzwi, wejdę do jego domu na wspólną ucztę.
Obraz Jezusa cierpliwie kołatającego trochę się zmienia,
prawda? To „dobijanie się” do serca grzesznika zyskuje czytelny związek z nadchodzącym
sądem i ostrzeżeniem przed karą. Przestaje być słodko i jeżeli mówić o
miłosierdziu to raczej trzeba by o nie błagać Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz