Niedawno
ponownie rozmyślałem nad znaną chyba nawet niezbyt wytrawnym czytelnikom Biblii
przypowieścią Jezusa o tzw. marnotrawnym synu. Wielu kaznodziei zwraca uwagę,
że tak naprawdę jej głównym bohaterem jest ojciec. Jezus opowiedział przecież tę
historię by zilustrować prawdę o tym, jak Bóg cieszy się z każdego nawróconego
grzesznika (od tego rozpoczyna opowieść: Taka, mówię wam, jest radość wśród
aniołów Bożych nad jednym grzesznikiem, który się upamięta. [Ewangelia Łukasza
15:10])
Ja
chcę jednak zwrócić uwagę na syna. Myślałem ostatnio jak potoczyłyby się jego
losy, gdyby nie to, że nastał wielki
głód w owym kraju i on zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł więc i przystał do
jednego z obywateli owego kraju, a ten wysłał go do swej posiadłości wiejskiej,
aby pasł świnie. I pragnął napełnić brzuch swój omłotem, którym karmiły się
świnie, lecz nikt mu nie dawał. (15:14-16). Podejrzewam, biorąc pod uwagę
pierwszą część jego historii, że nadal wiódłby życie playboya, a może nawet
zrobiłby jakąś sporą „karierę” jako wyjątkowej klasy hulaka i utracjusz. Raczej
nie podejrzewam, że wróciłby kiedykolwiek do ojca a jeżeli już to pewnie w
trumnie czy raczej w ossuarium J.
Jedynie
dramatyczne wydarzenia sprawiły, że zaczął zastanawiać się nad swoim losem i
przyszłością i ostatecznie podjął niełatwą przecież decyzję o powrocie do ojca.
Czy nie pokazuje nam to pewnej ważnej prawdy? Kiedy wiedzie nam się dobrze rzadko
miewamy refleksyjne nastawienie a fajne i dostatnie życie zagłusza nasze
sumienie, poczucie wstydu czy obowiązku wobec innych. Dopiero gdy „karta się
odwróci” zaczynamy się zastanawiać nad sobą. „Jak trwoga to do Boga” – mówi przysłowie
i jest chyba jednym z niewielu będących prawdziwą ludową mądrością.
„Doświadczenia krańcowe” (katastrofa, utrata bliskich, choroba, perspektywa śmierci, zdrada)
są impulsami do szukania rozwiązania i przemiany myślenia. Ludzie nawracają się
pod wpływem głoszenia im Ewangelii, świadectw, Słowa Bożego, kazań, pieśni ale
także często odnajdując Boga jako jedyne rozwiązanie swoich problemów, które
wydają im się beznadziejne. Ludzkie możliwości się kończą, zaczyna się szukanie
tego, który jest Wszechmocny.
Ja
sam, mimo że poznałem już ewangelię, czytałem Słowo Boże, sporo wiedziałem i
rozumiałem, potrzebowałem jak się okazało impulsu (bolesnego patrząc po
ludzku), który pokazał mi, że sam mogę jedynie podążać do nikąd, że muszę odnaleźć Tego, który jest jedyną Drogą, Prawdą i Życiem.
Z
historii o synu – utracjuszu możemy wydobyć jeszcze co najmniej jedną prawdę.
Odjeżdżając od ojca w świat (wszak miał fundusze by wynająć sobie jakiś niezły
zapewne środek transportu) do dalekiego kraju nie brał zapewne pod uwagę, że
przyjdzie mu z tak daleka wracać na piechotę i to jeszcze na bosaka. A tak się
sprawy potoczyły. Ważne byśmy zobaczyli determinację syna do powrotu
(nawrócenia) także w tym. Przejść pieszo i w śmierdzących łachmanach pewnie
sporo ponad sto kilometrów („daleki kraj” w realiach bliskowschodnich to pewnie
co najmniej tyle) to nie przelewki. A jednak syn był zdecydowany by poświęcić
nie tylko swoje siły i zdrowie ale także reputację i za wszelką cenę powrócić. Cała
wieś widziała go wyjeżdżającego w świat, otoczonego bogactwem. Teraz cała wieś
widziała go powracającego w opłakanym stanie i pewnie aż huczało od plotek i zawiści. Syn nic
sobie z tego nie robił i powinniśmy się od niego uczyć. Każde upokorzenie warto
znieść by wrócić do Ojca, paść Mu w ramiona i zyskać Jego przebaczenie. Syn
uczy nas czym jest pokuta, będąca niezbędnym elementem nawrócenia.
Każdy z nas wraca do Ojca w śmierdzących łachmanach grzechu. Nie ma innego sposobu powrotu jeżeli tylko jest to prawdziwy powrót.
Każdy z nas wraca do Ojca w śmierdzących łachmanach grzechu. Nie ma innego sposobu powrotu jeżeli tylko jest to prawdziwy powrót.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz