9 lipca 2018

… a mrok nie był w stanie go pochłonąć

  To bardzo ważne, jakiego oni są wyznania! - usłyszałem wczoraj z ust pani psycholog, komentującej wydarzenia w zalanej wodą jaskimi w Tajlandii i zastanawiającej się nad kondycją psychiczną uwięzionych w niej chłopców. Przyznam, że nadstawiłem ucha, czekając czy też nie usłyszę czegoś o zbawiennej wierze w Jezusa Chrystusa. Oczywiście tak się nie stało, specjalistka rozpływała się za to nad zaletami buddyzmu, którego wyznawcami - jak większość mieszkańców tego kraju – są chłopcy. Zachwalała medytację i ćwiczenia oddechowe, które o oczywisty sposób rzekomo pomogą im w kryzysowej sytuacji.
  To oczywiste, że jako chrześcijanin zacząłem zastanawiać się jakby to było, gdyby tamci chłopcy byli chrześcijanami. Nie „osobami wyznania chrześcijańskiego”, zwyczajowo polanymi wodą jako niemowlęta i prowadzanymi co niedziela do kościołów ale CHRZEŚCIJANAMI, ludźmi narodzonymi na nowo, ochrzczonymi Duchem Świętym. Jak wtedy wyglądałaby ich postawa wobec otaczającej bezwzględnej ciemności, wilgoci, malejącej w zastraszającym tempie ilości tlenu i braku perspektyw na szybką i prostą ewakuację do własnego łóżka?
  Ze Słowa Bożego widzę, że ci, którzy mieli silną wiarę graniczącą w pewnością, którzy sami albo fizycznie albo duchowo dotykali Jezusa Chrystusa, pozostawali w stałym kontakcie z Nim - tych nic nie było w stanie przerazić, zachwiać, wpędzić w panikę. …co zobaczyliśmy na własne oczy, czemu się przyglądaliśmy i czego dotknęły nasze ręce, a co odnosi się do Słowa życia [1 List Jana 12]. Wiedzieli, że jeżeli będą żyli to na chwałę Boga a jeżeli przyjdzie im odejść z tego świata to trafią w ekspresowym tempie do tego lepszego i spotkają się z Jezusem twarzą w twarz. Bo dla mnie życie to Chrystus, a śmierć — to zysk. Jeśli już żyć w ciele, to dla owocnej pracy. Co bym wolał? — nie wiem. Pociąga mnie jedno i drugie. Chciałbym stąd odejść i być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze – pisał apostoł Paweł po tym jak zobaczył Chrystusa [List do Filipian 1,32-23]
  W rozmowach z moimi braćmi i siostrami widzę jak bardzo tęsknimy za taką postawą, pełną wiary, jak bardzo sami czujemy się słabi a „Chrystus w nas, nadzieja chwały” i fakt bycia świątynią Ducha Świętego wydają się prawdziwe tylko chwilami. Czy ja gdybym znalazł się na miejscu tych tajskich chłopców trwałbym niewzruszenie w wierze, nadziei i miłości? Czy osoby komentujące moje uwięzienie w jaskini mówiłyby „On jest chrześcijaninem, to oczywiste, że jest pełen pokoju i nadziei, że społeczność z Jezusem daje mu siłę” ? To nie jest proste ale trzeba stanąć oko w oko z tym wyzwaniem i przyznać, że pewnie by tak nie było. Widzę też często jak moi drodzy bracia w wierze nie są bynajmniej tytanami wiary, jak słabną w obliczu najmniejszych przeciwieństw.
  Wydarzenia w Tajlandii karzą mi dzisiaj zadać sobie podstawowe pytania o kondycję mojej, naszej wiary, o jej podstawy, jej niezależność od przyczyn zewnętrznych. Gdzie jest recepta? Już chyba o niej wspomniałem - to żywa relacja z Jezusem, nie opowieści „z trzeciej ręki” ale własne świadectwo tego, jak On objawiał się i wciąż objawia się w naszym życiu i realnie działa, że jest żywym Bogiem, który ma moc, ba - wszechmoc! Jezus – światłość świata. To Światło świeci w ciemnościach, a mrok nie był w stanie go pochłonąć [Ewangelia Jana 1,5]
  Niechby ktoś kiedyś powiedział o chrześcijaństwie słowa, które usłyszałem z ust "mądrej" pani psycholog. Niechbyśmy na to zasłużyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz