Jak traktujemy Boga?
Czy samo przeczytanie tak zadanego pytania budzi w nas
bojaźń? Jeżeli Bóg jest dla nas wszechmogącym Królem i Panem, to przecież z samego tego
faktu wynika jaki musimy mieć do Niego stosunek.
Faktem jest jednak, że wiele osób, uważających się za
chrześcijan, traktuje Boga w sposób instrumentalny. I wcale nie chodzi tutaj o
sporządzanie sobie „instrumentów” w postaci figurek czy obrazów. Wystarczy, że o
Bogu „przypominamy” sobie tylko wtedy, kiedy czegoś nam potrzeba, kiedy „może
się przydać”.
Kiedy Pan zaczął przemawiać do Samuela, gdy ten był jeszcze
pacholęciem, stało się to powszechnie wiadomą rzeczą w Izraelu i – można
powiedzieć – pewną sensacją. Bo przecież, jak czytamy Słowo Pańskie było w tych
czasach rzadkością, a widzenia nie były rozpowszechnione (1 Księga Samuela
3:1). Zapewne Izrael poczuł się pewnie, słysząc, że oto Bóg wybrał sobie
spośród nich Swojego proroka. Ludzie uznali, że Bóg znowu jest z nimi,
przyznaje się do nich. Przypomnieli sobie, że są narodem wybranym! W tej
optymistycznej atmosferze postanowili podjąć walkę z Filistynami. Zapewne
uważali, że „Gott mit uns” itp. – czyli uznali, że w tym stanie są
niezwyciężeni. I srogo się zawiedli, odnieśli sromotną porażkę (patrz 4.
rozdział 1 Księgi Samuela).
Dlaczego tak się stało? Przede wszystkim dlatego, że sami
podjęli decyzję o podjęciu walki, nie pytając Pana o stanowisko w tej kwestii.
Ale to nie koniec katastrofalnych i wręcz zastraszających błędów. Porażka,
zamiast ich otrzeźwić i spowodować nawrócenie do Boga, zaprowadziła ich na
jeszcze większe manowce. Uznali, że zamiast podejmować decyzje tylko po „konsultacjach”
z Panem, można „przymusić Go” do uczestniczenia we własnych gierkach. Poszli na
wojnę zabierając ze sobą Arkę Przymierza, wierząc, że mają niezwyciężony
amulet.
Oczywiście nie mogło skończyć się inaczej jak tylko ponowną porażką.
Pan dopuścił nawet by Jego Arka wpadła w ręce wrogów, byle tylko po raz kolejny
próbować nauczyć czegoś swój oporny lud.
Ile razy tak traktujemy Boga? Ile razy wzdychamy do Pana, prosimy o pomoc i ruszamy na egzamin, rozmowę kwalifikacyjną, „do boju” w jakimkolwiek
wymiarze? Ale czy wcześniej spędziliśmy czas na kolanach pytając Go, czy zechce
przyznać się do naszych decyzji? A może jeszcze inaczej – czy pytaliśmy Go
zanim podjęliśmy te decyzje? Czy też po „nieudanym boju”, w następnym podejściu sprawimy sobie "amulet" - np. założymy naszyjnik z krzyżykiem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz