Coraz częściej myślę, że trudno nie zachwycać się Słowem
Bożym, chociażby tak niesamowitymi fragmentami, jak rozdział DziejówApostolskich, o którym pisałem wczoraj. Ale tak naprawdę zachwycamy się (nie
mówię oczywiście o tych, którzy nie zostali pociągnięci przez Pana i nie
uwierzyli) przecież nie Słowem a samym Bogiem, który w Nim się objawia. Zachwycić
się Bogiem… - czy dla wierzącego człowieka, napełnionego Duchem Świętym jest w
ogóle inna opcja?
To chyba ważne pytanie. Jeżeli nie zachwycamy się Nim teraz to
czego w ogóle oczekujemy w przyszłości? Jeżeli nie widzimy Bożej cudowności na
co dzień tutaj to jak chcemy z Nią obcować na co dzień TAM?
Jest w Biblii taki wspaniały zwrot – popaść zachwycenie. W
zachwycenie popadał Samuel, siepacze Saula (!), których opanował Duch i nie
mogli wykonać zbrodniczych rozkazów, Dawid a w Nowym Testamencie Piotr, Paweł,
Jan. Apostołowie relacjonowali to wprost: popadłem w zachwycenie. Ale niemal
każdy przekład Biblii oddaje to inaczej: doznałem zachwycenia, ogarnął mnie
Duch, pojawiłem się w Duchu, znalazłem się w Duchu, znalazłem się w zachwyceniu
Ducha, zstąpił na mnie Duch Pana, opanował mnie Duch Pana, tknął mnie Duch
Wiekuistego. Warto to porównywać, bo wtedy dobrze widać związek tego
zachwycenia z Duchem Świętym. W obecności Bożej, w obecności Ducha Świętego nie
można wszak pozostać bez zachwytu.
Ale jeżeli tak to co z nami, ludźmi określającymi siebie
jako chrześcijan, ochrzczonych Duchem Świętym? Jeżeli naprawdę zamieszkuje w
nas Duch to czy możemy żyć w stanie… dalekim od zachwytu, zachwycenia Panem? Jak
to jest z tą Bożą obecnością w nas, kiedy zamiast zachwycać się Nim i cudem
Jego obecności marudzimy, narzekamy, zwieszamy nosy na kwintę (no, żeby tylko).
Może czas sprawdzić jak to jest z moim zachwyceniem? Czy łatwiej popadam w
zachwycenie czy w rozpacz? I co z tego wynika…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz