17 września 2013

Nuda

Wczoraj obejrzałem wspaniały film, dokumentujący wczasy mojego zboru w Lwówku Śląskim. 60 braci i sióstr przemierzyło setki kilometrów z Gdańska by przez pięć dni cieszyć się swoją obecnością, podziwiać to, co Pan chciał nam pokazać wokół i po prostu odpoczywać. Kiedy jednak oglądałem ten film starałem się spoglądać na niego także oczami osoby niewierzącej. Zobaczyłem wtedy grupę ludzi, spędzających czas na czynnościach prozaicznych, na rozmowach, w których nie ma niczego ekscytującego, na zachwycaniu się rzeczami, na które wiele osób nie chciałoby nawet spojrzeć. Czasami zaś ci ludzie mówili z kolei słowa bardzo „górnolotne” i „egzaltowane”. A młodzież wieczorami grała m.in. w gry o znajdywaniu robaczywych marchewek.
Ten eksperyment uzmysłowił mi jednak po raz kolejny jak bardzo człowiek narodzony na nowo różni się w swoim odbiorze rzeczywistości od człowieka niewierzącego. Dla tego pierwszego to, na co należy zwracać uwagę i co jest atrakcyjne to Słowo Boże, Boża wola, prowadzenie Ducha Świętego, świadectwa Bożego działania, społeczność z innymi wierzącymi. Dla niewierzącego atrakcyjne jest to, co niesie z sobą nowości, nowe, niezwykłe doznania, emocje. Do której grupy należymy? Myślę, że warto odpowiedzieć sobie na to pytanie nawet wówczas, gdy pozornie wydaje się dla nas oczywiste, jeśli np. przyjęliśmy chrzest kilkadziesiąt lat temu i prowadzimy od lat jakąś służbę w zborze.
Uważam, że tak naprawdę kluczową sprawą jest nasz stosunek do nudy. Czy są rzeczy, sytuacje które nas nudzą? Czy nudzimy się stojąc w korku lub czekając na autobus? Czy nudzi nas ktoś, kto nie opowiada wystarczająco śmiesznych dowcipów lub nie opowiada ciekawych historii wtedy, gdy akurat mamy na to ochotę?
Człowiek narodzony na nowo z Boga nie jest w stanie się nudzić. Czas, w którym „nic się nie dzieje” jest dla niego wymarzoną i wręcz błogosławioną okazją do modlitwy. Od innych ludzi nie oczekuje, że „uatrakcyjnią” jego własne życie, ale że pomogą mu wzrastać w wierze, zbudują przykładem i dobrym słowem, pokażą jak w danej sytuacji stawać się bardziej podobnym do Jezusa. Może także poprzez cichość i pokorę…
No właśnie, doszliśmy chyba do sedna. Ostatecznym kryterium jest bowiem to, czy Jezus jest dla nas „atrakcyjny”. Kiedy w podstawówce uczęszczałem na lekcje religii ksiądz usiłował przekonać nas, że zamiast marzyć o naśladowaniu Hansa Klossa, czterech pancernych czy Robin Hooda (tacy byli filmowi herosi mojego dzieciństwa) powinniśmy fascynować się Jezusem. Dzisiaj często przypominam to sobie. Wysiłki i nieudolne argumentacje księdza były bez szans, bo sam Jezusa nigdy nie poznał i tak naprawdę nie wiedział na czym polega Jego atrakcyjność. Dla kogoś kto osobiście poznał Jezusa, komu objawił się On jako jedyna Droga, Prawda i Życie, nie ma już dylematu gdzie szukać wspaniałego, cudownego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz