Wczoraj obejrzałem wspaniały film, dokumentujący wczasy
mojego zboru w Lwówku Śląskim. 60 braci i sióstr przemierzyło setki kilometrów
z Gdańska by przez pięć dni cieszyć się swoją obecnością, podziwiać to, co Pan
chciał nam pokazać wokół i po prostu odpoczywać. Kiedy jednak oglądałem ten
film starałem się spoglądać na niego także oczami osoby niewierzącej.
Zobaczyłem wtedy grupę ludzi, spędzających czas na czynnościach prozaicznych,
na rozmowach, w których nie ma niczego ekscytującego, na zachwycaniu się
rzeczami, na które wiele osób nie chciałoby nawet spojrzeć. Czasami zaś ci
ludzie mówili z kolei słowa bardzo „górnolotne” i „egzaltowane”. A młodzież
wieczorami grała m.in. w gry o znajdywaniu robaczywych marchewek.
Ten eksperyment uzmysłowił mi jednak po raz kolejny jak
bardzo człowiek narodzony na nowo różni się w swoim odbiorze rzeczywistości od
człowieka niewierzącego. Dla tego pierwszego to, na co należy zwracać uwagę i
co jest atrakcyjne to Słowo Boże, Boża wola, prowadzenie Ducha Świętego, świadectwa
Bożego działania, społeczność z innymi wierzącymi. Dla niewierzącego atrakcyjne
jest to, co niesie z sobą nowości, nowe, niezwykłe doznania, emocje. Do której
grupy należymy? Myślę, że warto odpowiedzieć sobie na to pytanie nawet wówczas,
gdy pozornie wydaje się dla nas oczywiste, jeśli np. przyjęliśmy chrzest
kilkadziesiąt lat temu i prowadzimy od lat jakąś służbę w zborze.
Uważam, że tak naprawdę kluczową sprawą jest nasz stosunek
do nudy. Czy są rzeczy, sytuacje które nas nudzą? Czy nudzimy się stojąc w
korku lub czekając na autobus? Czy nudzi nas ktoś, kto nie opowiada
wystarczająco śmiesznych dowcipów lub nie opowiada ciekawych historii wtedy,
gdy akurat mamy na to ochotę?
Człowiek narodzony na nowo z Boga nie jest w stanie się
nudzić. Czas, w którym „nic się nie dzieje” jest dla niego wymarzoną i wręcz
błogosławioną okazją do modlitwy. Od innych ludzi nie oczekuje, że
„uatrakcyjnią” jego własne życie, ale że pomogą mu wzrastać w wierze, zbudują
przykładem i dobrym słowem, pokażą jak w danej sytuacji stawać się bardziej
podobnym do Jezusa. Może także poprzez cichość i pokorę…
No właśnie, doszliśmy chyba do sedna. Ostatecznym kryterium
jest bowiem to, czy Jezus jest dla nas „atrakcyjny”. Kiedy w podstawówce
uczęszczałem na lekcje religii ksiądz usiłował przekonać nas, że zamiast marzyć
o naśladowaniu Hansa Klossa, czterech pancernych czy Robin Hooda (tacy byli
filmowi herosi mojego dzieciństwa) powinniśmy fascynować się Jezusem. Dzisiaj
często przypominam to sobie. Wysiłki i nieudolne argumentacje księdza były bez
szans, bo sam Jezusa nigdy nie poznał i tak naprawdę nie wiedział na czym
polega Jego atrakcyjność. Dla kogoś kto osobiście poznał Jezusa, komu objawił
się On jako jedyna Droga, Prawda i Życie, nie ma już dylematu gdzie szukać
wspaniałego, cudownego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz