20 listopada 2013

Czy to się opłaca?

Niedawno wysłuchałem poruszającego kazania pastora Mirosława Kulca. Szczególne wrażenie zrobił na mnie jednak wstęp, w którym kaznodzieja opowiada historię zepsutego autobusu. Zachęcam do wysłuchania, tu jednak opowiem tylko w największym skrócie: Nagle niespodziewanie zepsuł się zborowy autobus, akurat w najmniej odpowiednim momencie, kiedy miał być wykorzystany do wyjazdu ewangelizacyjnego. Trzeba było wynająć nowy autobus, wraz z kierowcą. Na miejscu ten kierowca spędził czas na chrześcijańskim nabożeństwie i nawrócił się.
Ta lakonicznie opowiedziana historia nie oddaje oczywiście straconych przez wielu ludzi tzw. nerwów, czasu, wysiłku, wreszcie pieniędzy. W końcu, gdy już osoby te pokornie zniosły to wszystko i doprowadziły do wyjazdu w celu karmienia się Słowem Bożym stał się cud - niewierzący człowiek poznał Jezusa i uznał Go za swojego Pana. Jako chrześcijanin wiem, że nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma swój cel. W tym przypadku cel jest bardzo widoczny, namacalny. Patrząc po ludzku moglibyśmy jednak powiedzieć: „tyle strat, wysiłków po to by jeden człowiek się nawrócił? warto było??”
Na szczęście Bóg przypomina nam: myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje (Księga Izajasza 55:8). Ja na pewno zrobiłbym rachunek zysków i strat i przekalkulował czy mi się opłaca, czy nie za dużo czasu i zachodu wymaga osiągnięcie jakiegoś celu. Bóg myśli inaczej, jest gotów „uknuć” misterny plan, poruszyć niebo i ziemię by zbawić jednego człowieka. W tym miejscu w sposób oczywisty na pewno przypomina się wielu czytelnikom przypowieść Jezusa o dobrym pasterzu, wyruszającym na poszukiwanie zgubionej owieczki, pozostawiającego bez opieki pozostałe (patrz Ewangelia Mateusza 18:12-14).
Sam doświadczyłem tego „nieekonomicznego” działania Bożego. Jakiś czas po moim chrzcie jeden z moich braci, który nigdy w życiu nie stawał za kazalnicą, otrzymał wyraźne wskazanie od Boga by wygłosić w zborze kazanie. Było to tym dziwniejsze, że miał wygłosić czyjeś kazanie, po prostu przekazać je. Wiem, że długo się z tym zmagał, nie mogąc zaakceptować tego dziwnego wyzwania, w końcu jednak wykazał się posłuszeństwem. W efekcie tego ja zostałem tak poruszony, że kilka godzin po nabożeństwie zostałem ochrzczony Duchem Świętym. Rozmawialiśmy potem szczerze z tym bratem (który zresztą dzisiaj jest już gdzieś w świecie) i zwierzałem mu się z trudności w zaakceptowaniu faktu, że Bóg zrobił to wszystko specjalnie dla mnie. Takie myślenie wydawało mi się wówczas pychą.
I wtedy zrozumiałem, że przecież Jezus zrobił ze względu na każdego z nas z osobna coś nieporównanie większego i wymagającego więcej „zachodu” - urodził się na ziemi, przeżył wiele lat często pewnie w nie najlepszych warunkach, w końcu zginął haniebną, męczeńską śmiercią, poniżony i samotny. On, Syn Boży. Czym wobec tego jest zepsuty autobus, wygłoszenie kazania w zborze…
Wysłuchana historia jeszcze raz przypomniała mi jak bardzo cenni jesteśmy dla Boga, jak wiele może zrobić, by pozyskać nas dla Swej chwały. Cenni oczywiście nie ze względu na jakieś nasze cechy a ze względu na nieodgadniony Jego plan wobec każdego z nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz