Niedawno wysłuchałem poruszającego kazania pastora Mirosława
Kulca. Szczególne wrażenie zrobił na mnie jednak wstęp, w którym kaznodzieja
opowiada historię zepsutego autobusu. Zachęcam do wysłuchania, tu jednak
opowiem tylko w największym skrócie: Nagle niespodziewanie zepsuł się zborowy
autobus, akurat w najmniej odpowiednim momencie, kiedy miał być wykorzystany do
wyjazdu ewangelizacyjnego. Trzeba było wynająć nowy autobus, wraz z kierowcą.
Na miejscu ten kierowca spędził czas na chrześcijańskim nabożeństwie i nawrócił
się.
Ta lakonicznie opowiedziana historia nie oddaje oczywiście
straconych przez wielu ludzi tzw. nerwów, czasu, wysiłku, wreszcie pieniędzy. W
końcu, gdy już osoby te pokornie zniosły to wszystko i doprowadziły do wyjazdu
w celu karmienia się Słowem Bożym stał się cud - niewierzący człowiek poznał
Jezusa i uznał Go za swojego Pana. Jako chrześcijanin wiem, że nic nie dzieje
się przypadkiem, wszystko ma swój cel. W tym przypadku cel jest bardzo
widoczny, namacalny. Patrząc po ludzku moglibyśmy jednak powiedzieć: „tyle
strat, wysiłków po to by jeden człowiek się nawrócił? warto było??”
Na szczęście Bóg przypomina nam: myśli
moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje (Księga Izajasza
55:8). Ja na pewno zrobiłbym rachunek zysków i strat i przekalkulował czy mi
się opłaca, czy nie za dużo czasu i zachodu wymaga osiągnięcie jakiegoś celu.
Bóg myśli inaczej, jest gotów „uknuć” misterny plan, poruszyć niebo i ziemię by
zbawić jednego człowieka. W tym miejscu w sposób oczywisty na pewno przypomina
się wielu czytelnikom przypowieść Jezusa o dobrym pasterzu, wyruszającym na
poszukiwanie zgubionej owieczki, pozostawiającego bez opieki pozostałe (patrz
Ewangelia Mateusza 18:12-14).
Sam doświadczyłem tego
„nieekonomicznego” działania Bożego. Jakiś czas po moim chrzcie jeden z moich
braci, który nigdy w życiu nie stawał za kazalnicą, otrzymał wyraźne wskazanie
od Boga by wygłosić w zborze kazanie. Było to tym dziwniejsze, że miał wygłosić
czyjeś kazanie, po prostu przekazać je. Wiem, że długo się z tym zmagał, nie
mogąc zaakceptować tego dziwnego wyzwania, w końcu jednak wykazał się
posłuszeństwem. W efekcie tego ja zostałem tak poruszony, że kilka godzin po
nabożeństwie zostałem ochrzczony Duchem Świętym. Rozmawialiśmy potem szczerze z tym bratem (który zresztą dzisiaj jest już gdzieś w świecie) i
zwierzałem mu się z trudności w zaakceptowaniu faktu, że Bóg zrobił to wszystko
specjalnie dla mnie. Takie myślenie wydawało mi się wówczas pychą.
I wtedy zrozumiałem, że przecież
Jezus zrobił ze względu na każdego z nas z osobna coś nieporównanie większego i
wymagającego więcej „zachodu” - urodził się na ziemi, przeżył wiele lat często pewnie
w nie najlepszych warunkach, w końcu zginął haniebną, męczeńską śmiercią,
poniżony i samotny. On, Syn Boży. Czym wobec tego jest zepsuty autobus,
wygłoszenie kazania w zborze…
Wysłuchana historia jeszcze raz przypomniała mi jak bardzo
cenni jesteśmy dla Boga, jak wiele może zrobić, by pozyskać nas dla Swej
chwały. Cenni oczywiście nie ze względu na jakieś nasze cechy a ze względu na
nieodgadniony Jego plan wobec każdego z nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz