Człowiek to istota kochająca wygodę. Dla wszystkich jest
oczywiste, że przysuwamy stołek do fortepianu, nie odwrotnie i jest oczywistym
nonsensem, utwierdzonym w znanym powiedzeniu, postępowanie odwrotne. Człowiek
szuka bardzo intensywnie obszarów życia, w których mógłby sobie coś ułatwić,
uprościć, zmniejszyć koszty.
Życie Izraela z Bogiem a zwłaszcza czas wędrówki do Ziemi
Obiecanej jest chyba najlepszym przykładem tego, że Bóg nie popiera tej
„ekonomiczności” w relacjach z Nim. Zamiast poprowadzić swoich wybranych prostą
drogą do Kanaanu, na skróty, kazał im błąkać się po pustyni 40 lat, mając w tym
swój cel. Ci, którzy sprzeciwili się Jego woli i mimo to poszli samowolnie objąć w posiadanie ziemię Kanaan ponieśli sromotną porażkę.
Każdy wierzący człowiek po swoim narodzeniu na nowo odkrywa tę prawdę, że z Bogiem nie chodzi się na skróty i z pewnością nie jest to w „ludzkim rozumieniu” podróż ekonomiczna. Ci, którzy musieli pożegnać starych znajomych czy przyjaciół, zmienić pracę, wyrzec się pieniędzy, pochodzących z niejasnych źródeł, odpokutować „na ochotnika” stare grzechy – dobrze o tym wiedzą. Przez lata podróży z Bogiem wierzący człowiek doświadcza Jego prowadzenia, wiodącego często przez trudy, przeciwności, cierpienia, nieraz prześladowania. Po ludzku biorąc – coś strasznego. Po Bożemu – ważny jest końcowy efekt, widoczny się w „oszlifowanym”, „wypławionym”, doświadczonym w próbach dziecku Bożym.
Każdy wierzący człowiek po swoim narodzeniu na nowo odkrywa tę prawdę, że z Bogiem nie chodzi się na skróty i z pewnością nie jest to w „ludzkim rozumieniu” podróż ekonomiczna. Ci, którzy musieli pożegnać starych znajomych czy przyjaciół, zmienić pracę, wyrzec się pieniędzy, pochodzących z niejasnych źródeł, odpokutować „na ochotnika” stare grzechy – dobrze o tym wiedzą. Przez lata podróży z Bogiem wierzący człowiek doświadcza Jego prowadzenia, wiodącego często przez trudy, przeciwności, cierpienia, nieraz prześladowania. Po ludzku biorąc – coś strasznego. Po Bożemu – ważny jest końcowy efekt, widoczny się w „oszlifowanym”, „wypławionym”, doświadczonym w próbach dziecku Bożym.
Bóg nakazał w swoim prawie składanie mu ofiar ze zwierząt na
ołtarzu na dziedzińcu świątyni. Było oczywistym, że zwierzę, składane w ofierze
musi być własnością tego, który je ofiarowuje. Izraelici pielgrzymując do
świątyni prowadzili zatem ze sobą baranki, kozły, woły i gołąbki i taka podróż
zapewne była uciążliwa i nawet niebezpieczna. Postanowiono zatem ułatwić sobie
życie – na dziedzińcu świątyni kapłani postanowili zorganizować miejsce, gdzie
pielgrzymi mogli po prostu kupić zwierzęta ofiarne. Pewnie nic takiego by nie
wymyślono gdyby nie zwietrzono przy okazji możliwości łatwego i dużego zarobku
– wszak KAŻDY pielgrzym miał obowiązek przed Bogiem składania ofiary. Czytaj –
każdy musiał kupić to ofiarne zwierzę. Zarabiali także właściciele kantorów,
oferujący wymianę waluty, posiadanej przez pielgrzymów na środki, akceptowane w
świątyni.
Nie było to zamiarem Boga, a jedynie wynikiem chodzenia na
skróty i miłości pieniędzy. Dlatego Jezus aż dwa razy (ewangeliści Mateusz i Jan relacjonują te wydarzenia na początku publicznej służby Jezusa i tuż przed ukrzyżowaniem) przeprowadził akcję
oczyszczania świątyni z ludzi, którzy korzystając z przyzwolenia kapłanów prowadzili
tam handel i – powiedzielibyśmy dzisiaj - działalność finansową. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest miłość pieniędzy; niektórzy, ulegając jej, zboczyli z drogi wiary i uwikłali
się sami w przeróżne cierpienia. (1 list Pawła do Tymoteusza 6:10)
Wystarczyło kilkanaście wieków od nadania prawa Mojżeszowego
by ludzie stwierdzili, że to już za długo i czas zacząć ułatwiać sobie życie w
kwestii składania ofiar. Ale wystarczyło już tylko kilka wieków od ofiary i
zmartwychwstania Jezusa, by tak samo ludzie postanowili ułatwić sobie życie w
kwestii chrztu. Po co nalewać wodę do basenów czy dużych kadzi albo wędrować
nad rzeki i jeziora by zanurzać się zgodnie z nakazem Pana w chrzcie (wszak
oryginalne słowo użyte przez ewangelistów w Nowy Testamencie na określenie
chrztu to baptizo, oznaczające zanurzenie, zatopienie). Ile z tym problemów –
przebieranie mokrych ubrań, wycieranie itp. A kiedy chrzcić chciano narody,
mieszkające na zimnej północy problem się pogłębił z oczywistych względów...
A więc ułatwmy sobie życie – stwierdzili po raz kolejny
„kapłani”. Łatwiej wszak polać głowę osoby, która ma być ochrzczona. Oczywiście
w przypadku decyzji by „chrzcić” niemowlaki nie ma już de facto nawet o czym
mówić.
Takie chodzenie na skróty do Boga, skróty których On
absolutnie nie akceptuje, dokonywane są zarówno przez zbiorowości i całe
instytucjonalne kościoły jak i całkiem prywatnie. Można podjąć odgórnie
decyzję, że ograniczamy nakaz Jezusa obchodzenia pamiątki Jego śmierci i
zmartwychwstania do spożywania wyłącznie chleba, bez wina. Można prywatnie
przyzwolić sobie na pewne rzeczy, ograniczając Bożą wolę i udawać, że nie widzi
się pewnych zdań z Biblii. Wszystko aby żyło się wygodniej i łatwiej.
Chrześcijanin, który stara się wytrwale podążać za Jezusem,
naśladując Go we wszystkim wie, że najczęściej nie jest to proste i łatwe.
Jezus sam wielokrotnie to podkreślał, przypomnijmy sobie chociażby kilka takich
wypowiedzi: Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w
Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą.
(drugi list Pawła do Tymoteusza 3:12), I kto nie bierze krzyża swego, a idzie za mną, nie jest
mnie godzien. (Ewangelia
Mateusza 10:38), I będziecie w nienawiści u wszystkich dla imienia mego,
ale kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Ewangelia Mateusza 10:22). Życie z Bogiem to nieodłączne ponoszenie trudów, to często pot, krew i łzy.
Czy droga na skróty może prowadzić do Boga? Zastanawiające,
że w sposób dosłowny przed takim postępowaniem ostrzegał już prawie cztery
wieki temu John Bunyan w „Wędrówce pielgrzyma”, klasyce chrześcijańskiej
literatury, wspaniałej alegorii podróży człowieka do Boga. Ci pielgrzymi, którzy poszli drogą na skróty, by szybciej i łatwiej
dotrzeć do Niebiańskiego Grodu nie dotarli tam nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz